środa, 22 listopada 2023

Athens (1995)


 
Chyba najlepszą rzeczą jaka wydarzyła się w związku z Porcupine Tree przez ostatnie 13 lat, to te koncerty wydawane na Bandcamp. Czekaliśmy na to latami i w końcu tama pękła. Zespół może łatwo zarobić tymi nagraniami, a ja z radością im za takie rzeczy, jak „Ateny1995”, zapłacę.

Mam niesamowity wręcz sentyment do trasy „The Sky Moves Sideways”. Może nie doświadczyłem jej na własnej skórze, ale nagrań z niej słuchałem niemal od początku bycia fanem zespołu, zresztą samo „The Sky Moves Sideways” to obok „Recordings” moja ulubiona płyta Porcupine Tree. Grupa występowała w aktualnym na tamten czas składzie, czyli Steven Wilson, Chris Maitland, Colin Edwin i Richard Barbieri. Jest to pierwszy pełny koncert z tej części trasy, jaki został wydany oficjalnie, ale skromniejszą setlistę mogliśmy już usłyszeć na „Salford (1994)” wydanym w czerwcu 2020 r.

To był pierwszy koncert PT w Grecji, zagrany dwa dni przed Świętami Bożego Narodzenia 1995 roku. W opisie możemy przeczytać, że z uwagi na charakter nagrania (prosto z deski mikserskiej), zdecydowanie bardziej uwypuklone są klawisze, więc wszyscy fani Ryśka mogą podskoczyć z radości, a są powody, bo Rysiek w tamtym czasie czynił cuda na klawiszach (z czasem tych jego partii było coraz mniej, bo i muzyka się zmieniła). Ci którzy słuchali bootlegu z Bydgoszczy 1997, wiedzą czego mogą się spodziewać.

Koncert otwiera utwór „The Sky Moves Sideways”, w lekko skróconej, koncertowej wersji, ale w brzmieniu doskonałym. Jak to jest, że tych czterech facetów, bez pomocy żadnych dodatkowych muzyków, było w stanie wygenerować taki show? Nagranie zostało ładnie zmasterowane, więc nie jesteśmy narażeni na typową dla soundboard’ów płaskość brzmienia, wszystko tu ładnie chodzi. Steven około 9:30 trochę się gubi w zagrywkach, ale generalnie wszystko przebiega bezproblemowo. Faktycznie Barbieri wychodzi na pierwszy plan w każdym momencie, co tylko dodaje rumieńcom temu utworowi. Chris Maitland również jest odpowiednio słyszalny, co cieszy.

„Is..not” zawsze bardzo lubiłem w tych koncertowych wykonaniach z epoki. Utwór ma niesamowity klimat i brzmienie. Możemy tu też odnaleźć śladowe, ale jednak, ilości improwizacji. Jednym z najpiękniejszych zabiegów w tamtym czasie było jednak absolutnie magiczne przejście z „Is...not” w „Radioactive Toy”. Atmosfera robiła się wręcz mistyczna, w czym zespół był naprawdę dobry. Samo „Radioavtive Toy” w wydaniu raczej klasycznym, takim jakie dobrze znamy z „Coma Divine”. „Ateny” brzmią jednak trochę inaczej, przez co i wrażenia ze słuchania są odrobinę inne. Zabawnie jest słuchać tego młodego głosu Stefana, jeszcze nie zachrypniętego, odrobinę fałszującego i speszonego. W niczym to jednak nie przeszkadza, a zespół brzmi tak dobrze, jak możecie po nim oczekiwać.

Zawsze lubiłem wczesne „Signify”, które zespół grał już na niektórych koncertach w 1995 r. Szybkie, energetyczne, a do tego z dużo większym udziałem Ryśka (np. organy w 2:44). Było coś wyjątkowego i szalonego w tym, jak to wtedy wykonywali, czego na późniejszych trasach zabrakło.

„Waiting”, również w wersji wczesnej, różni się od wszystkich wykonywanych później, spokojnym wstępem na samej gitarze (elektrycznej, udającej akustyczną). Tamte wykonania tej piosenki też mają w sobie coś wyjątkowego, może to ich jeszcze nieoszlifowany charakter, czy po prostu jakaś iskra, która wtedy strzelała między członkami zespołu, nie wiem. Chris robi ładny użytek z dzwoneczków, które niestety zniknęły z Porcupine Tree razem z samym Maitlandem. Steven gra solo odrobinę inaczej niż na albumie, słychać że jeszcze w pełni go nie opracował, ale był blisko. Dopiero wtedy Chris wchodzi ze słynnym motywem na bębenku. Końcowe solo również trochę inne. Ciekawe co myśleli sobie szczęśliwi Grecy, którzy doświadczyli tej niespodzianki w 1995 roku.

„Moonloop”, o czym już kiedyś wspominałem, pomimo że na wielu występach zapowiadany przez Stevena jako improwizacja, w wersji koncertowej nie miał w sobie zbyt wiele faktycznej improwizacji. Wykonania z lat 94-97 są do siebie bliźniaczo podobne, pomimo że różnią się od wersji studyjnej dosyć znacznie, Mnie to jednak nie przeszkadza, bo „Moonloop” live, to jeden z moich ulubionych fragmentów koncertów z tamtych czasów, choćby za każdym razem brzmiał tak samo. Kolejna kompozycja w secie, która zyskuje na nadprogramowej głośności klawiszy Rysia. Na bliższy plan wychodzi też bas Colina, który generalnie jest na tym nagraniu dosyć cicho, ale i tak się przebija kiedy trzeba. W 1995 r., Steven grał jeszcze ostrzejszą część nieco bardziej stonowana gitarą, niż w 1997 r., co dobrze słychać na bootlegu z Bydgoszczy, gdzie uzywał jakiegoś fuzza. W każdym razie, Ateński „Moonloop” to jeden z najfajniejszych jakie dane mi było słyszeć, a trochę tych Munlupów było.

Steven zapowiada „Dislocated Day” uprzedzając, że Chris jest trochę chory. W ogóle tego nie słychać (poza tym, że przez chwile dosłownie kaszle). Może nie jest to jeszcze ta rozbudowana, huraganowa wersja jaką znamy z „Coma Divine”, ale kawałek na koncertach od początku miał w sobie energię, której nie udało się uzyskać w studiu. Klawisze Ryśka brzmią trochę komicznie z tym trąbo-podobnym brzmieniem. Utwór zawsze stanowił popisowy moment dla sekcji rytmicznej, i aż dziwne pomyśleć, że tej konkretnej sekcji już w zespole nie ma w żadnej cześci. Stefanowi trochę chwieje się głos, jakby sam miał zawalone gardło. Outro w wykonaniu Maitlanda jest obecne, trochę inne niż na „Comie”, ale równie energetyczne.

Pozdrawiam serdecznie Wiktorię, która zwróciła mi uwagę na to, że koncertowa wersja „The Moon Touches Your Shoulder” pobrzmiewa Muminkami. W istocie tak jest. Urokiem tych wczesnych koncertów Jeżodrzewia jest między innymi to, jak czasami musieli naginać aranżacje, aby jakoś odegrać te piosenki we czwórkę. Dzięki temu, widzowie dostawali inaczej brzmiące wersje kawałków. Rysiek z klawiszami udającymi gitarę dudni tu zdrowo. Są takie momenty kiedy jego parapet pobrzmiewa weselem, ale takie były czasy i możliwości. Jak to od pewnego momentu w 1995 r., „The Moon” przechodzi płynnie w drugą część „Always Never” i de facto, zespół otwiera tym mini set z płyty „Up the Downstair” (powiedzmy, że „Voyage 34” pod to podciągniemy). Po kilku minutach psychodelicznego grania w poprzednim utworze, Porcupine Tree uderzają w bardziej transowe rejony. O „Burning Sky” nie mam zbyt wiele do napisania poza tym, że zawsze wypadał dobrze. To był stały punkt imprezy na wczesnych koncertach i nie bez powodu. Po tym utworze Stefan się żegna, po czym wraca na bis (wyraźnie coś tu ciachnęli, bo brzmi to jakby się zgrywał i w ogóle nie zszedł ze sceny).

„Voyage 34” z tamtych czasów też można brać na kilogramy, nie ważne ile nagrań słyszeliśmy, każde następne będzie cieszyło. Kolejny z utworów, które w pełni zyskują na głośniejszym Barbierim. Tu właśnie należy się doszukiwać wyjątkowości tego wykonania, a raczej tego nagrania, i od tego będzie zależało, że wybierzecie „Ateny”, a nie np. wersję z „Warszawy”, chociaż energia między członkami zespołu też jest tu trochę inna (nie mówię, że gorsza, czy lepsza, po prostu inna).
W każdym razie, to kolejny kawałek PT, który zawsze dobrze wypada.

Na zakończenie zostaje równie transowe „Up the Downstair”. Pamiętam jak Barbieri wypowiadał się po koncertach w RCMH i RAH w 2010 r., że te starsze kawałki brzmiały lepiej w latach 90-tych, bo bardziej im służyły syntezatory, z których wtedy korzystał. Rzeczywiście, słychać tę różnicę. Po zakończeniu utworu, PT schodzą ze sceny w milczeniu (obstawiam, że Wilson po prostu dużo ze swojego gadania wyciął), a tłum rozpalonych Greków prosi o więcej, ale to już koniec występu.

Patrząc na tę setlistę/tracklistę, przypominam sobie jak innym zespołem było wtedy Porcupine Tree. Wilson nie śpiewa przez więcej niż połowę koncertu, a 7 z 12 utworów to instrumentale (przez ostatnie 40 minut, Stefan otwiera buzię tylko między kawałkami). Tych, którzy tęsknią za tamtym Jeżodrzewiem, cieszą takie wydawnictwa jak „Athens”.

Pamiętam jak ten album wyszedł, było to 2 grudnia 2022 r. Przesłuchałem go następnego dnia rano, akurat spadł lekki śnieg, a ja robiłem sobie kawę w kuchni i na słuchawkach miałem „Ateny”. W tamtym czasie, próbowałem nieskutecznie dokończyć tekst na temat trasy „Closure/Continuation” i już miałem dosyć tego zespołu, ale ten jakościowy powrót do przeszłości mnie nieco zultrasował. Szkoda, że tak rzadko pojawiają się kolejne tego typu niespodzianki na Bandcamp, ale nie ma co narzekać.

Każdemu polecam zakupić sobie ten koncert, bo jest to piękny snapshot z tego specyficznego okresu w działalności koncertowej Porcupine Tree. Kolekcjonując przez lata różnego rodzaju bootlegi, łatwo zapomnieć, że to pierwsze oficjalne wydanie pełnego koncertu z 1995 roku, i że wiele osób takiego wydania PT jeszcze nie słyszało. Ciesze się, że właśnie opis tego wydawnictwa, stanowi na blogu obchody 10 rocznicy wystartowania Steven Wilson Live.

wtorek, 5 lipca 2022

Closure / Continuation Tour 2022 cz. 1: Przemyślenia i spekulacje.


Stało się, proszę Państwa, po 13 latach doczekaliśmy się powrotu Porcupine Tree. Premiera albumu miała miejsce dwa tygodnie temu, a po wakacjach, zespół ruszy w trasę koncertową. Trasę specyficzną, znacznie skromniejszą niż to, do czego zostaliśmy przyzwyczajeni w wykonaniu Jeżodrzewia, ale też znacznie bardziej rozbuchaną pod kątem miejsc, w których będą się te występy odbywać (PT w Spodku, kto by to obstawiał dziesięć lat temu?). Zostało jeszcze sporo czasu do rozpoczęcia tego turnusu, ale już teraz można trochę pospekulować na jego temat, bo czemu nie?

Na ten moment, nie wybieram się na żaden z zaplanowanych koncertów, ale będę słuchał bootlegów i śledził na bieżąco setlisty. Jeżeli chcecie mieć niespodziankę na koncercie i nie interesują Was przecieki, to olejcie ten tekst.

Co wiemy o tej trasie? Póki co, że potrwa od 10tego września do 11tego listopada, w którym to czasie Porcupine Tree zagrają 26 koncertów. Mało, mówiłem, ale te koncerty będą naprawdę duże. Na scenie zobaczymy świeży koncertowy skład, czyli, poza Stefanem, Ryśkiem i Gavinem, Randy'ego McStine'a na gitarze i klawiszach oraz Nathana Navarro na basie, w zastępstwie Colina Edwina, który został z zespołu wykluczony (postaram się nie wciskać złośliwości co drugie zdanie, ale brak Colina boli chyba najbardziej). Nowych, koncertowych muzyków nie widzieliśmy jeszcze w zestawieniu z Porcupine Tree, ani którymkolwiek członkiem zespołu, więc trudno powiedzieć, czego się spodziewać. Osobnicy ci, nie są jednak byle kim ;) zatem nie sądzę żeby należało się martwić o jakąś bylejakość z ich strony. Przekonamy się.
Jeśli chodzi o repertuar… i tu przechodzimy do tego, co lubię najbardziej - lekkiego wróżenia, połączonego z lekkim śledztwem, mieszania faktów z przypuszczeniami i domysłami (to jedno i to samo, ale zdanie ładniej wygląda). Zanim jeszcze ktokolwiek zdążył publicznie piernąć pachą, Porcupine 3 wysypali się już połowy setu. Stefan zapowiedział, że odegrane zostanie całe Closure / Continuation (rozsiane po całym secie), co daje dam 7 utworów – ok 50 minut muzyki. Wilson nie precyzował, czy brane są pod uwagę trzy bonusy (wśród których, dla mnie, znajdują się najciekawsze propozycje P3 z aktualnego rozdania), ale moim zdaniem jest na to szansa, do czego dojdę.

Oprócz tego, zespół wyjawił, że odegra całe Anesthetize oraz Buying New Soul, co daje odpowiednio dodatkowe 17 minut i 7 minut muzyki (na tym etapie mamy już około godzinę i czternaście minut występu). Do tego, Wilson wygadał się jeszcze, że pojawi się po utworze ze Stupid Dream i Lightbulb Sun. Do tego, Rysiek dosyć wcześnie wspomniał, że zagrają coś starszego (niż nowy album), czego do tej pory nigdy nie grali. To już daje nam 12 utworów.
Z nieco mniej bezpośrednich tropów, Barbieri powiedział, że poza nowym albumem, setlista skupia się na dwóch płytach, które zespół uważa za swoje największe osiągnięcia – In Absentia i Fear of a Blank Planet oraz, że pojawią się jeden lub dwa utwory nie grane wcześniej. O ile nie sprecyzowano, czy chodzi o utwory z tych płyt (FOABP odpada), to wcześniej mowa była o utworze sprzed dołączenia Gavina do zespołu, którego nie grali dotąd z Gavinem. Nie wiem, czy cały czas mówią o tym samym, jednym utworze, czy faktycznie chodzi o więcej i czy możemy się domyślić, jakie to są utwory? Tutaj dochodzimy do części detektywistycznej.

W 2020 r., Steven Wilson wypuścił lockdwonową serię wykonań ze swojego domowego studia pt The Future Bites Sessions. Jak wiadomo, część z tego materiału miała się znaleźć w secie koncertów solowej trasy, która miała się odbyć najpierw w 2020 r., potem w 2021 r., aż ostatecznie została odwołana, czy raczej nie została ponownie przełożona, aby zrobić miejsce na trasę Porcupine Tree w tym roku. Na pewno repertuar miała zasilić nowa wersja Voyage 34, co do reszty można się tylko domyślać, ale wydaje mi się, że wybór pewnych utworów PT do The Future Bites Sessions nie był przypadkowy. Myślę, że przygotowywanie tych kawałków na trasę solo, dało Stefanowi jakiś ogląd tego jaki one mają potencjał i siłą rzeczy, przeniósł entuzjazm związany z ich wykonywaniem na ewentualny set P3. Tym samym, według mnie, można liczyć na Collapse The Light Into Earth (to by był ten niegrany nigdy utwór), Last Chance To Evacuate Planet Earth Before It Is Recycled i wspomniany wcześniej Voyage 34 (i to by był ten pre-Gavinowi kawałek, którego nigdy z nim nie grali). Jeżeli dodamy do tego pewne klasyczne utwory z płyt, z których wg zespołu, mają grać, czyli powiedzmy: Trains, The Sound of Muzak i Blackest Eyes z In Absentia oraz (oprócz Anesthetize) Way Out of Here i Sleep Together z Fear of a Blank Planet, to zaczyna się tworzyć dosyć kompletna setlista. Złóżmy to zatem do kupy. Taki, w dużym stopniu, będzie moim zdaniem repertuar Porcupine Tree na tegoroczne koncerty:

01 Harridan
02 Of The New Day
03 Rats Return
04 Dignity
05 Her Culling
06 Walk The Plank
07 Chimera’s Wreck

08 Anesthetize
09 Buying New Soul

10 Last Chance to Evacuate Planet Earth Before It Is Recycled (typ z Lightbul Sun)
11 jakiś utwór ze Stupid Dream

12 Collapse The Light into Earth (nie grany dotąd utwór)
13 Voyage 34 (utwór nie grany dotąd z Gavinem)

14 The Sound of Muzak
15 Way Out of Here
16 Trains
17 Blackest Eyes


to już daje nam mniej więcej 2 godziny i 10 minut koncertu. Myślę, że utwory, które ewentualnie można wziąć jeszcze pod uwagę, to: Lazarus, Half-Light i coś starszego niż Stupid Dream. Wspominałem wcześniej również, że odegranie bonusów z nowej płyty nie jest niemożliwe. Podstawą takiego stwierdzenia jest to, że... no, to jest PT. Przynajmniej od In Absentii, uwzględniali takie utwory, czy to było Drown With Me, czy So Called Friend, czy całe ep Nil Recurring oraz 3 z 4 dodatkowych kawałków z Incydentu. Oczywiście, ta trasa będzie się rządzić trochę innymi prawami, więc możliwe, że zrezygnują z pomysłu grania tych utworów, ale szansa jest.

Dlaczego dobieram repertuar tak żeby pasował na jeden koncert? Bo szczerze mówiąc, będę bardzo zaskoczony jeśli nie będą grali tego samego setu na każdym koncercie tej trasy, Oczywiście, to nie jest coś do czego jesteśmy przyzwyczajeni z tras PT, a nawet z tras solowych Stefana (Na Incident Tour zagrali łącznie 48 utworów, a na To The Bone Tour Stefana 41 utworów), ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że będą klepać co wieczór to samo. Skład jest kompletnie nowy, czasu na ćwiczenia mało, a trasa będzie bardzo krótka jak na PT/SW. Zresztą obstawiam, że kolejne solowe trasy Wilsona też będą tak wyglądały, co już sugerowała krótka lista odwołanego ostatecznie The Future Bites Tour. SW coraz częściej wspomina, że woli spędzać czas z rodziną niż jeździć w trasy.

Pozmieniało się przez te 13 lat. Myślę, że to będzie dobrze zaplanowany i przećwiczony set, który będą wozić po całym C/C Tour. Ewentualnie przygotują kilka dodatkowych piosenek do grania wymiennie, ale całkowity repertuar nie będzie większy niż 20 utworów z hakiem. W żadnym mieście, zespół nie będzie grał dwóch nocy pod rząd, zatem nie widzę tutaj okoliczności, które wymusiłyby na nich jakieś poważniejsze zmiany. To będzie 26 koncertów, a nie 114, jak na Incident Tour, czy prawie 150, jak na To The Bone Tour. To szybka trasa, która niesie ze sobą sporo niepewności i to raczej nie będzie moment na żonglowanie kawałkami. Zobaczymy. Jak tak dalej będą sypać, to poznamy kompletną setlistę, zanim jeszcze zagrają pierwszy koncert ;)

piątek, 8 maja 2020

Coma:Coda, czyli można zamykać internet.



Mimo, że minęło prawie 20 lat, to nadal wierzę, że to w końcu wyjdzie„ SWL, 2015


Panie i Panowie, mamy to. Na salony wjechał właśnie nowy Swięty Graal Porcupine Tree. Miałem nadzieję, że koncert z Nag’s Head jest tylko wstępem do pełnego otwarcia archiwum zespołu, ale nie sądziłem, że tak szybko zostaniemy obdarowani tak grubym materiałem jak Coma:Coda.

https://porcupinetreeofficial.bandcamp.com/album/coma-coda-rome-1997

Nawet nie wiem od czego tu zacząć, więc najlepiej od oryginalnego tekstu na temat rzymskich koncertów, które popełniłem 5 lat temu.

A teraz o samym wydawnictwie.

Coma:Coda to najpiękniejsze dopełnienie Coma Divine jakie mogliśmy sobie wyobrazić, zestaw który praktycznie wyczerpuje temat nagrań z trzech koncertów we Frontierze. W mały info dołączonym do tego live albumu, PT potwierdzają, że większość tego co wyszło jako Coma Divine, to materiał z trzeciej nocy. Pierwsza, co było już wiadomo wcześniej, nagrała się źle i uratowano jedynie Not Beautifu Anymore. Wszystko co wydano wtedy w latach 90, przeszło srogą przeróbkę w studio (obstawiam, że wiele partii dograno/dośpiewano). To co dostaliśmy wczoraj, to materiał z drugiej nocy, która była pod wieloma względami wyjątkowa. Ktokolwiek kompilował Coma:Coda, starał się nie dublować zbyt wiele z wcześniej wydanych utworów. Tracklista wygląda tak:

01. Intro/Signify (Intro to Bornlivedie)
02. Cryogenics / Dark Matter
03. Idiot Prayer
04. Nine Cats
05. Every Home Is Wired
06. Dislocated Day (końcówka + „drum solo”)
07. Radioactive Toy
08. Voyage 34 (Phase II)


Dostajemy zatem 6 utworów, których na Coma Divine nie było, w tym jedno z trzech w ogóle wykonań Voyage 34 (P II), legendarne Cryogenics, które miało być ozdobą oryginalnej Comy i dwa rzadkie, akustyczne wykonania Nine Cats i Every Home Is Wired (z rewelacyjnymi chórkami Chrisa). Idiot Prayer i Dark Matter z tej trasy, to również skarb. Bornlivedie jest w całości, a nie okrojone i zagadane jak na Coma Divine. Całość opatrzono również absolutnie kozackim wykonaniem Signify, niekompletnym ale czadowym Dislocated Day oraz jednym z najlepszych Radioactive Toy jakie dane mi było słyszeć (na kilkaset bootlegów z tym utworem). Jakość nagrania jest doskonała, chociaż miks momentami dosyć toporny. Słychać, że nikt tu nie polerował jajec, jak przy Coma Divine, to jest proste nagranie z dechy, z bardzo szybkim miksem.

Coma Divine i Coma:Coda razem stanowią ostateczny pokaz tego jakim koncertowym gigantem byli wtedy Porcupine Tree. Nie ma co się na ten temat rozpisywać, tu trzeba słuchać. Zespół sprawił fanom niesłychany prezent tym live albumem, słucha się wyśmienicie, a Voyage 34 P2 zmiata z powierzchni Ziemi.

Miałem do tej pory bootleg z tej nocy we Frontierze, ale jakość i forma nagrania, to synonimy słowa „dramat”. Koncert jest niekompletny, utwory porwane (żeby było śmieszniej, jest pierwsza połowa Dislocated Day), a doznania liche bo i taka jest jakość. Voyage 2 ucina się po 5 minutach.
Tym wspanialej usłyszeć teraz, po tylu latach, najważniejsze fragmenty tego koncertu w takiej jakości.

Zajmijmy się zatem statystykami. Oto set z 26 marca 1997 r. z zaznaczonymi utworami, które zostały wydane. Na czerwono te, które wiemy, że pochodzą z tego koncertu.

01. Bornlivedie
02. Signify
03. Waiting (Phase One)
04. Waiting (Phase Two)
05. The Sky Moves Sideways (Phase One)
06. Sleep of No Dreaming
07. Moonloop
08. Dislocated Day
09. Cryogenics
10. Dark Matter
11. Idiot Prayer
12. The Moon Touches Your Shoulder
13. Up the Downstair
14. Radioactive Toy
……….
15. Nine Cats
16. Every Home Is Wired
17. Voyage 34 (Phase II)

Pozostała część setlisty ma na Coma Divine swoich reprezentantów nagranych noc później. Niejako wyjaśniła się niejasna sytuacja związana z obecnością Stars Die w secie. Podejrzewam, że nie zagrano tego utworu, w innym wypadku znalazłby się na Coma:Coda.

Oto lista utworów zagranych podczas 3 nocy, z zaznaczenie kawałków wydanych oficjalnie:

01. Bornlivedie
02. Signify
03. Waiting (Phase One)
04. Waiting (Phase Two)
05. The Sky Moves Sideways (Phase One)
06. Sleep of No Dreaming
07. Moonloop
08. Dislocated Day
09. Cryogenics
10. Dark Matter
11. Idiot Prayer
12. The Nostalgia Factory
13. Up the Downstair
14. Radioactive Toy
15. Voyage 34 (Phase 1)
16. Voyage 34 (Phase 2)
17. Not Beautiful Anymore
18. The Moon Touches Your Shoulder
19. Always Never

20. Nine Cats
21. Every Home Is Wired
22. Is...Not
23. Burning Sky


Niestety brakującego The Nostalgia Factory nigdy nie dostaniemy, bo prawdopodobnie uszkodzone nagranie z pierwszej nocy nie nadaje się do niczego, a tylko wtedy ten kawałek był grany. Pozostaje pierwsza faza Voyage 34, może kiedyś.

W pozostałym zakresie, mamy komplet repertuaru Porcupine Tree z trylogii rzymskich koncertów i temat oficjalnie można uznać za zamknięty. Nie wiem czy oni mogą to jeszcze przebić, ale jestem gotowy na wszystko, bo zespół się tutaj nie szczypie z archiwum.

czwartek, 16 kwietnia 2020

Mysteries of Steven Wilson cz.5 - King Ghost


   

Mówi się, że duch naszego polskiego króla Jana III Sobieskiego często przechadza się po zamkach, które stały się za życia jego własnością. Jak to duch, pojawia się, a potem znika i nikt nie jest pewien, czy on w końcu był, czy nie. Od teraz Steven Wilson też ma takiego ducha. I też króla.

Tak kuriozalnej sytuacji jeszcze u Stefana nie było. Niedługo po premierze nowego singla Personal Shopper, na wilsonowej stronie wystartował kolejny licznik. Następny „product drop” miał nastąpić 5 kwietnia. W międzyczasie licznik zniknął. Potem okazało się, że zniknął u ludzi mieszkających w Europie, ale inni mają. Potem innym też zniknął. A potem wrócił. Wyszło na to, że jakoś 6 kwietnia wypadnie koniec odliczania. Ale co to będzie? Nowa piosenka? Klip do poprzedniego singla? Nic nie było wiadomo, co na swój sposób było ciekawe i fajne, ale z drugiej strony…

No i rano, polskiego czasu, okazało się, że jest na YouTubie nowa piosenka – King Ghost. Ale nie na oficjalnym kanale. To skąd ktoś miał? Kupił. Apple Music i Amazon mają kawałek w sprzedaży za ok 1,2 $. Radość nie trwa długo. Król Duch znika z kanału YT (na „prośbę” wydawcy), co było do przewidzenia. Znika jednak również z internetowych sklepów. Kiedy próbuję kupić go na Amazonie, nadziewam się na blokadę. Jakiś czas później z Apple Music znika kilkunastosekundowy preview, a później z obu serwisów znika opcja zakupu. Oficjalne źródła okołostefanowe kompletnie milczą. Co tu się w ogóle wydarzyło?

Minął ponad tydzień od tamtej pory, a wiemy tyle ile wiedzieliśmy wtedy. Sytuacja budzi mieszane uczucia. Mamy taką a nie inną sytuacje związaną z kwarantanną, obostrzeniami i wszechobecnym strachem przez koronawirusem, co tyczy się całego świata. Kolega Stefana z no-man, Tim Bowness, co tydzień udostępnia nowe utwory za free, w tym jeden kompletnie premierowy (i bardzo dobry). W tym czasie Stefan wydaje/niewydaje nowy utwór za który bierze od garstki szczęśliwców pieniądze (niewielkie, ale wciąż), a potem blokuje możliwość kupna dla innych i nabiera wody w usta. Brzmi to słabo i nie sądzę, żeby tak to właśnie było, mimo że tak to właśnie wygląda.

Temat istnieje jedynie w sferze spekulacji, zatem możemy sobie pospekulować, a według mnie było tak. Wilson przygotował (przygotowano mu) dosyć pokaźną kampanię reklamową nowego albumu The Future Bites. Większość z nas wie jak to wyglądało, jeszcze na początku marca SW wrzucał do siebie na fejsa hauntologiczne filmiki ze srajtaśmą, ludźmi w maseczkach i kolejkami do sklepu… nie dało się trafić z tym w gorszy moment. Nie jego wina, takie rzeczy planuje się na długie miesiące wcześniej. Ale jeśli dodamy do tego śmieszkującego sobie z konsumpcjonizmu singla, który został wydany w momencie kiedy światowa gospodarka pada na kolana, to już naprawdę robi mi się Stefana żal.

Myślę, że sprawa wygląda tak. Ludzie, którzy pracowali ciężko nad tą kampanią, rzucili się teraz aby dokonać zmian, lub wymyślić coś kompletnie innego. W żadnym scenariuszu nie da się z tej sytuacji wyjść z tarczą. Nie ma mowy o kolejnych filmikach z papierem toaletowym. O tworzeniu kompletnie nowej kampanii, kiedy ta się już rozpoczęła, też nie ma mowy. Co zatem zrobić?

Myślę, że na tym etapie mają to już w miarę ogarnięte i szykują się, aby coś zaprezentować. Tydzień temu nie mieli. Skąd zatem ten King Ghost? Zacząłem wtedy tracić nadzieję, że cokolwiek wyjdzie, bo profil Stefana milczał. Z drugiej strony niektórzy nadal mieli te zasrane countdowny dostępne. Problem w tym, że cała kampania The Future Bites jest tak enigmatyczna, że równie dobrze mogło to być celowe działanie. W końcu jednak wyszedł nowy singiel, ale szybko go wycofano. Są ludzie, którzy twierdzą, że i to było celowym działaniem i częścią mocno ekscentrycznej promocji nowej płyty. Ja uważam, że nie.

Chaos, który ogarnął ludzi z Caroline International (wydawcy Stefana) spowodował zapewne, że nikt tam nie ogarnął sprawy do końca. Niby zegar zniknął, ale nie wszystkim. Niby Facebook zamarł, ale co z tego. Niby premierę singla zamrożono, ale… no właśnie. O ile oficjalny kanał Wilsona niczego nie udostępnił, a Facebook milczał, to niektórzy inni dystrybutorzy mogli nie zostać powiadomieni o zmianie planów i ta dezinformacja spowodowała, że King Ghost pojawił się planowo w ofercie Apple Music i Amazona… bo nikt im nie dał znać, że premiera odwołana. Kiedy odpowiedni ludzie zorientowali się, że szambo wylało, było już za późno. Przynajmniej kilkaset (o ile nie więcej) osób zdążyło legalnie zaopatrzyć się w nowy utwór Stevena Wilsona. Utwór, który został wydany i od razy wycofany. Ci ludzie zapłacili, więc nie ma mowy o żadnym piractwie. I tak sobie teraz jest ten kawałek w dystrybucyjnym limbo. Niby jest, ale go nie ma. Niby wyszedł, ale nie wyszedł. Co najśmieszniejsze, nikt oficjalnie nie odniósł się do zaistniałej sytuacji, ani Caroline International, ani Steven Wilson, ani Apple Music z Amazonem. Nikt. Wszyscy udają, że nic się nie stało. Ale mamy 2020 rok. 20 lat temu nikt by niczego nie zauważył, ale dziś wszyscy wiedzą, wszyscy słyszeli piosenkę i generalnie trochę się ze Stefana podśmiewają.

A mi go jednak szkoda, bo plany posypały się równo i bardzo trudno będzie mu teraz kontynuować promocję The Future Bites. Na pewno straci na tym sporo kasy oraz wydawniczego momentum.

Stefan stara się teraz uczestniczyć w międzynarodowej akcji muzyków, która ma na celu zatrzymać ludzi w domach. Pochwalił się swoją kolekcją płyt, zachęcił do długich muzycznych sesji w domu, a nawet weźmie udział w live odsłuchu swojego albumu Hand Cannot Erease. Niestety nowy album gdzieś się w tym wszystkim zagubił. Na pocieszenie, King Ghost jest naprawdę dobry i pozytywnie nastraja na premierę nowego albumu. Trzymam kciuki za Wilsona, żeby cały bajzel został szybko ogarnięty.

piątek, 20 marca 2020

First live performance 4th Dec 1993 - czy to wilsonowy Graal?



Nie każdy z nas ma w tych ciężkich czasach możliwość pracy w domu, ale dla tych z nas, którzy grzecznie nie opuszczają miejsca zamieszkania, Steven Wilson zrobił prezent (ok, zrobił wszystkim). On, czy ktoś tam z managementu. Wystartował oficjalny profil Porcupine Tree na Bandcamp i już w tej chwili możemy zakupić tam cyfrowe wersje od dawna niedostępnych wydawnictw (XM I i II, Ilosarirock i We Lost The Skyline) oraz nowych/starych rarytasów. Niektóre były już wcześniej dostępne w części lub całości na oficjalnych wydaniach lub bootlegach, a inne nie. Dziś przyjrzę się w końcu, wydanemu po 27 latach pierwszemu koncertowi Porcupine Tree.

O występie tym wspominałem parę lat temu w tym tekście. Już wtedy dostępne było nagranie prawie całego koncertu z wyjątkiem 2 (z hakiem) utworów. Co zatem dostaliśmy teraz?

Na początku trochę historii, ale nie będę powtarzał tego, co już mogliście przeczytać w przywołanym powyżej poście na temat koncertów, które odbyły się między 1993, a 1994 rokiem.

Czego wtedy nie wiedziałem, to to że debiutancki koncert Porcupine Tree, który odbył się w k
lubie Nags Head w High Wycombe był wyprzedany. Tak przynajmniej wynika z zacytowanej przez zespół relacji Petera Clemonsa. To nie był duży lokal, więc jak najbardziej jestem w stanie uwierzyć, że koncert się sprzedał. To ważna informacja.

Istnienie taśmy z nagraniem zawdzięczamy Mike’owi Bearparkowi, który wiele razy trzymał rękę na pulsie (np. rejestrując występ no-man w 1992 roku).
Mike użył poważnego na tamte czasy sprzętu Casio DA-2. Występ został zarejestrowany w całości, ale niestety kaseta nie dała rady (o czym później).

Fragment nagrania pojawił się pierwszy raz na wydanej w kwietniu 1994 r. promo kasecie Spiral Circus. 3 utwory: Radioactive Toy, Up The Downstair i Not Beautiful Anymore pochodzą z Nags Head, przy czym Up The Downstair jedynie w części (7 min 3 sek w porównaniu z 10 min 41 sek wersji wydanej teraz).
Na kolejne nagranie trzeba było czekać kolejne 19 lat, kiedy Steven Wilson w ramach uczczenia 20 rocznicy pierwszego koncertu PT udostępnił na Soundcloudzie Voyage 34. Potem, kilka lat później, Always Never.
I tak składaliśmy sobie ten koncert utwór po utworze, aż w czwartkowy wieczór „wydano” w końcu całość. Ale nie całość. I nie taką samą.

Pierwsze co rzuca się w oczy to brak Fadeaway, który jest wynikiem „problemów z taśmą”. Nie wiem na czym dokładnie ten problem polega więc nie będę się wymądrzał, ale szkoda, że mimo wszystko tego nie dali, nawet uszkodzonego, pociętego, we fragmencie. To było prawdopodobnie jedyne wykonanie Fadeaway do 2000 r. i jedyne w ogóle wersji albumowej z Wilsonem na wokalu. Jak na złość akurat ten nie mógł zostać wykorzystany, a z samego koncertu nie cyrkuluje żaden bootleg. Na pocieszenie mamy The Nostalgia Factory, które po raz pierwszy w historii pojawiło się na oficjalnym koncertowym albumie Porcupine Tree. Wersja live z 1993 r. jest zadziwiająco podobna do tej z 1996 r. z tym wyjątkiem, że w 1996 Stefan wykombinował sposób w jaki to śpiewać dobrze. Na debiutanckim występie PT, Wilson próbuje jak na płycie, ale mu nie idzie, bo tonacja jest dla niego za niska.
Ogólnie Nostalgia brzmi dobrze, ale zdecydowanie częściej będę wracał do wykonania z Leeds 3 lata później. Jeśli chodzi o resztę materiału, to chyba już dobrze go znamy? Otóż nie.

Voyage 34 wrzucony 6 lat temu na Soundcloud nie miał z jakiegoś powodu pełnego intra (z fragmentem „This remarkable sometimes incoherent transcript...”), ale jednocześnie trwa dłużej niż wersja wydana na Bandcamp. Możecie sami sprawdzić, bo tamta wersja cały czas wisi na profilu Bosego.

https://soundcloud.com/steven-wilson/porcupine-tree-voyage-34-nags

Voyage 34 z Soundclouda ma
12:18, a ten z Bandcampa 11:39, mimo że zawiera brakujące 20 sekund intra. Przerwa między utworem, a publicznością na końcu jest taka sama. Jednosekundowego „hello” Stefana (które teraz wycięto), nie będziemy liczyć. Nie wydaje mi się żeby utwór przyspieszono, zatem brakuje około minuty „czegoś”. Miałem to olać, ale nie mogłem, musiałem sprawdzić co tu się odwala. No więc odwala się to

         

Obu wersjom przyciąłem początki żeby zaczynały się w tym samym momencie (czyli w 0:27 wersji Bandcamp). Jak widzicie, Steven wyciął okrągłą minutę muzyki i będzie to dokładnie fragment między 2, a 3 minutą w wersji z Soundclouda.
Nie dzieje się tam zbyt wiele, ale czy warto było to usuwać? Nie starczyłoby miejsca na Bandcampie? Na to pytanie może odpowiedzieć tylko Steven Wilson. W każdym razie szkoda, że to wyciął, bo dostajemy jednak nagranie niekompletne i być może większość nawet nie zauważy tego braku, to jednak od strony kronikarskiej dupa mnie boli.

Ale to nie wszystko co zostało wycięte. Z jakiegoś powodu Stefan wywalił nie tylko „hello”, ale też następując
ą po nim zapowiedź do Always Never „ok we’re gonna try Always Never from the last album”, co słychać na wersji którą wrzucił na Soundcloud. Na szczęście sam utwór pozostał nietknięty, podobnie jak słynna już zapowiedź do Radioactive Toy uwieczniona na Spiral Circus.
Burning Sky, które również było na Soundcludzie Bosego (ale z dostępem wyłącznie dla Street Teamu) również nie było edytowane w żaden sposób. Up The Downstair po raz pierwszy w pełnej wersji z tego koncertu. Radioactive Toy i Not Beautiful Anymore bez zmian.

Jeśli chodzi o bardziej ogólne rzeczy to Steven Wilson podmasterował trochę całość i dodał delikatny efekt pogłosu żeby wszystko brzmiało bardziej „koncertowo” (na Spiral Cirucs i w wersjach z Soudncloud dźwięk jest bardziej suchy, typowo dla nagrania z deski).

Podsumowując, NARESZCIE! Może brakuje kluczowego utworu, może inny kluczowy utwór jest skrócony, może Stefan z premedytacją robi z siebie niemowę, ale to nadal godzina doskonałego koncertu, zagranego przez doskonały zespół, który przygotowywał się przez tydzień i zagrał w taki sposób.

Na Bandcampie Porków pojawiają się już kolejne rzeczy i o nich też będę pisał, o ile nie pisałem już o nich wcześniej w jakiejś formie. Pozostaje czekać na kolejne interesujące nagrania, najlepiej pozostałości z rzymskich koncertów i cokolwiek dobrej jakości z końcówki 1996 roku. Pełne koncerty nagrane w 1999 r. i w 2001 r. też są, zresztą podejrzewam, że z każdej trasy coś mają.

Może 4 dychy za audio z Kolonii, która w całości razem z video jest na YT to nie jest mało, ale ile przez ostatnie lata wydaliśmy na nowe wydawnictwa Porcupine Tree?

Wszystkim Wam życzę dużo zdrowia, cierpliwości i spokoju w aktualnej, trudnej sytuacji związanej z epidemią. Starajcie się jak najwięcej czasu spędzać w domu, np. słuchając w/w koncertu lub nowego singla Stefana Personal Shopper. Do przeczytania!

piątek, 22 grudnia 2017

The Sky Moves Sideways LIVE cz. 3



The Sky Moves Sideways (Phase 2)

Koncertowa kariera drugiej fazy The Sky Moves Sideways nie była zbyt długa, ale wykonania tego utworu na żywo było jednym z najbardziej ekscytujących momentów w karierze Porcupine Tree. Jeśli przyjąć podział z amerykańskiego wydania płyty, to The Sky Moves Sideways (Phase Two) dzieli się na dwie części: Is...Not oraz Off The Map. Jedynie pierwsza z nich była grana na żywo i to w dosyć okrojonej formie (bez ambientowego intra).
Debiutanckie wykonanie miało miejsce 19-tego października 1994 r. w Londynie (gdzie zadebiutował też Moonloop) gdzie rozpoczęto jesienną mini trasę promującą wydanego w tamtym czasie singla „Moonloop” (w USA jako „Stars Die”). Porcupine Tree zastosowali świetny patent przechodząc z wyciszającej się, niemal ambientowej końcówki Is...Not prosto w Radioactive Toy.
Uważam, że to jedna z najbardziej udanych koncertowych „par”, zaraz obok The Moon Touches Your Sholders / Always Never (właśnie w tej chwili przyszedł mi to głowy pomysł na świetne zestawienie). W ten sposób, utwór był wykonywany na większości koncertów w pierwszej połowie 1995 r., w drugiej już nieco rzadziej, ale nadal się pojawiał. Jednorazowo sparowano go z jednym z najwcześniejszych wykonań Dark Matter, co wyszło naprawdę świetnie.

                                 

W 1996 r. roku Is...Not wykonano tylko raz na koncercie w Baltimore 29-tego czerwca. Ostatnie jak dotąd dwa wykonania dostały się Włochom. Najpierw, faza 2 pojawiła się 27-mego marca 1997 r. na jednym z rzymskich koncertów nagrywanych na „Coma Divine”, a następnie, również w Rzymie, odegrano ten utwór podczas plenerowego występu zorganizowanego przez Radio Rock.
Od tamtej pory The Sky Moves Sideways (Phase Two) siedzi sobie na półce.

Oficjalna, koncertowa wersja The Sky Moves Sideways (Phase Two) pojawiła się na albumie: „Coma Divine” (1997, 2003).

Wersje alternatywne

Odsyłam do opisu alternatywnych wersji Fazy 1, tam również jest wzmianka o Fazie 2.


Stars Die

Mój niekwestionowany faworyt Porcupine Tree od wielu, wielu lat. Baza dla tego utworu powstała podczas improwizacji zespołu, które obyły się w czerwcu 1994 r. w studiu Doghouse. Jest taki moment na nagraniu Moonloop (Unedited Improvisation), kiedy Chris Maitland zaczyna wygrywać rytm ze Stars Die, a po jakimś czasie przechodzi do innego. Stevenowi Wilsonowi bardzo się ten fragment spodobał, zatem zabrał go do domu i na około pętli zrobionej z tej partii perkusji zaczął kreować utwór. Wyszło Stars Die. Na udział w nim nie załapał się tylko Richard Barbieri, który nie brał akurat udziału w sesjach odbywających się w Doghouse, ani późniejszych dogrywkach.
Stars Die ukazał się jako utwór dodatkowy na EP Moonloop wydanym w październiku 1994 r. W USA, w 1995 r. ta sama wersja ep wyszła pod tytułem Stars Die, a sam utwór został dołączony do regularnej tracklisty amerykańskiego wydania „The Sky Moves Sideways” (w wersji europejskiej go nie było). Po latach Wilson przyznał, że Stars Die powinien był znaleźć się na albumie od początku.
W tamtym czasie, był to największy „hit” Porcupine Tree, ale zespół nie wykonywał go na żywo. Stefan uzasadniał taką decyzję tym, że Stars Die ma bardzo studyjny charakter i zawiera niemal szeptany wokal na tle grającego zespołu, co jest bardzo trudne do odtworzenia na scenie (zwłaszcza w latach 90-tych i zwłaszcza przy warunkach jakie PT mieli wtedy podczas koncertów). Pomijam nawet fakt, że w utworze pojawia się flet i nawet do trzech gitar naraz. W zamian, Bosy zdecydował się na wykonywaną ekstremalnie rzadko wersję akustyczną.

                                 

Po raz pierwszy, Stars Die zagrano w ten sposób podczas akustycznego mini koncertu, który odbył się w siedzibie włoskiego Radia Rock. Występ został wyemitowany, zatem istnieje świetnej jakości nagrania z tego debiutu. Oprócz Wilsona na gitarze akustycznej i wokalu, Chris Maitland grał na djembe i śpiewał chórki. Przez następne ponad 10 lat, utwór pojawiał się w tej postaci, ale baaardzo rzadko i ja żadnego nagrania nie posiadam. Podobno odegrano go na jednym z koncertów w Rzymie w 1997 r. podczas rejestracji „Coma Divine” oraz w Lublinie w 1999 r. Podejrzewam, że tych wykonań mogło być więcej, ale brakuje informacji. Na pewno Wilson zagrał taką wersję na zakończenie akustycznego solowego koncertu życzeń w Tel Avivie w 2003 r. oraz podczas mini występu w Londynie podczas 10-tych urodzin Burning Shed, kiedy wykonał słynny medley Stars Die i Never Let Go zepsołu Camel, przyznając się później, że główny riff ściągnął z tego właśnie utworu.

                                 

Stars Die powróciło nieoczekiwanie podczas półakustycznego koncertu, który odbył się 4-tego października 2007 r. w Orlando. Miał wtedy wystąpić cały zespół, ale z pewnych powodów dał radę dojechać tylko Bosy, a dołączył do niego Wes (który i tak mieszka na Florydzie). To jest ten koncert, który został wydany w 2008 r. pod tytułem „We Lost The Skyline”, zatem wszyscy dobrze znacie wersję Stars Die, która została wtedy wykonana.
Utwór ewidentnie chodził Wilsonowi po głowie. Przez te ponad 10 lat, wiele się zmieniło. Zespół stał się popularny, jego koncerty większe i znacznie lepiej przygotowane od każdej strony, a możliwości się namnożyły (np. pojawił się drugi gitarzysta - Wes). W końcu, po wielu latach, pełnozespołowa wersja Stars Die zadebiutowała 7-mego października 2008 r. w Lizbonie, w Portugalii i trzeba przyznać, że wyszło to zespołowi całkiem dobrze. Utwór zabrzmiał nieco inaczej, ale magia pozostała. W ten sposób zagrano Stars Die na wszystkich ośmiu koncertach ostatniego odnóża Fear of a Blank Planet Tour, w tym na dwóch koncertach w Tilburgu, które były rejestrowane z myślą o wydaniu dvd "Anesthetize". Myślę, że wszyscy, łącznie ze mną, byli przekonani, że utwór się na tym dvd pojawi, ale kiedy wydawnictwo się ukazało (w 2010 r.) okazało się, że Stars Die tam nie ma. Wcześniej, kawałek zdążył wrócić na koncerty podczas The Incident Tour (2009 – 2010 r.), podczas której był wykonywany sporadycznie. Porcupine Tree zmienili trochę sposób grania tej piosenki, w taki sposób, że wychodziła nawet lepiej niż w 2008 r. Na szczęście, jedno z tamtych wykonań zostało wydane oficjalnie na live albumie „Octane Twisted”.

                                   

Na dziś, Stars Die po raz ostatni zostało wykonane podczas koncertu w Aarhus 4-tego października 2010 r.

Oficjalna, koncertowa wersja Stars Die pojawiła się na albumie: „Octane Twisted” (2010).


Men Of Wood

Wspominam tu o Men Of Wood, ponieważ pierwotnie utwór ten miał się znaleźć na „The Sky Moves Sideways”. Istnieje kasetowe promo tego albumu z 1994 r. gdzie Men Of Wood wciśnięty jest między Prepare Yourself, a The Sky Moves Sideways (Phase Two). Stefan uznał ostatecznie, że utwór brzmi na tej płycie z dupy i odłożył go na później. Istnieje druga, nowsza wersja tego utworu, która została nagrana z myślą o „Signify” w zarodku (tym razem z Chrisem na bębnach), ale tamta wersja również nie trafiła na album i ostatecznie wylądowała na składance „Stars Die: The Delerium Years 1991 – 1997”. Men Of Wood nigdy nie został wykonany na żywo.

                                 

I to by było to, jeśli chodzi o płytę The Sky Moves Sideways. Następny album do rozłożenia na części wybierzecie sami!

środa, 20 grudnia 2017

The Sky Moves Sideways LIVE cz. 2


              


The Moon Touches Your Shoulder


Ta piękna piosenka przetrwała łącznie w secie około 4 lata i przechodziła przez różne przemiany.
Po raz pierwszy Porcupine Tree wykonali ją podczas sesji radiowej dla Marka Radcliffe’a 30-tego stycznia 1995 r. Na tym etapie, zespół próbował jeszcze jak najbardziej zbliżyć się do wersji albumowej. Wilson na elektryku udawał akustyka, a Rysiek na analogowym syntezatorze udawał gitarę. O ile nie brzmiało to wcale źle, to było jednak trochę karykaturalne. W ten sposób utwór był grany na czterech koncertach w Holandii, które odbyły się między 9-tym, a 12-tym lutego 1995 r. (dwukrotnie w połączeniu z drugą częścią Always Never).
(Omawiana wersja w 40:46 w filmiku poniżej).

                                 

W trakcie dwumiesięcznej przerwy, Porcupine Tree opracowali inna adaptację koncertową, której premiera odbyła się na koncercie w Gillingham 26-tego kwietnia. Ta wersja charakteryzuje się nową partią gitary Wilsona oraz wstępem Chrisa na bębenkach. W taki sposób utwór był grany już zawsze między 1995, a 1998 rokiem, najczęściej w połączeniu z Always Never (chociaż zdarzały się wykonania osobne). Najbardziej znana wersja z tego okresu pochodzi oczywiście z "Coma Divine".

                                 

The Moon Touches Your Shoulder nie było wykonywane w latach 1999 – 2002. Dopiero w 2003 r., przy okazji remasteringu/re-recordingu „The Sky Moves Sideways”, Stefan przypomniał sobie o tym utworze i przywrócił go do setu na lwią część koncertów tamtego roku. Nadal wykonywana była ta sama wersja, ale Gavin Harrison, z racji posiadania innego zestawu perkusji niż Chris, grał intro miotełkami, a nie na bębenkach. Gitarowe zakończenie miało też wyraźnie mocniejszy charakter. Wraz z końcem tamtej trasy, utwór ponownie wrócił na ławkę rezerwowych i siedzi na niej do dziś.

                                 

Oficjalna, koncertowa wersja The Moon Touches Your Shoulder pojawiła się na albumie „Coma Divine” (1997, 2003).

Alternatywne wersje

Jedyną studyjną, alternatywną wersją The Moon Touches Your Shoulder jest re-recording z 2003 r., który pojawił się na reedycji "The Sky Moves Sideways".
Gavin Harrison nagrał żywą perkusję (oryginał zawiera automat), a Wilson usunął echo z wokalu.



Prepare Yourself

Ta miniaturka nigdy nie została wykonana na żywo, ani nie istnieją jej żadne alternatywne wersje.



Moonloop

W okolicach czerwca 1994 r., Porcupine Tree (w składzie bez Richarda Barbieriego) oraz znajomy muzyk Rick Edwards spotkali się w studiu Doghouse (położonym w malowniczym Hanley), aby poimprowizować. Wyniki tego spotkania, w różnych formach rozsiane zostały na wielu wydawnictwach pod wspólnym tytułem Moonloop, a jego fragmenty stały się bazą kompozycji Stars Die. O jego studyjnych wersjach napiszę później, natomiast najpierw przyjrzę się jego reprezentacji koncertowej.

Porcupine Tree wielokrotnie pokazali, że w przeciwieństwie do studia, improwizacja nie jest ich mocną stroną podczas występów na żywo. Richard Barbieri sam zresztą przyznał, że raczej nie lubi tego robić na koncertach. Z tego też powodu, Moonloop wykonywany na żywo brzmiał praktycznie tak samo za każdym razem, mimo że Wilson wielokrotnie zapowiadał przed nim, że „teraz zespół będzie miał możliwość poimprowizować”.

Utwór został po raz pierwszy zagrany na koncercie, który odbył się 19-tego października 1994 r. w Londynie w klubie Upstairs at The Garage. Wersja oryginalna ma 18 minut, ale wersja koncertowa trwała niewiele ponad 10 minut i różniła się trochę od studyjnych. Steven Wilson dołożył nowy, powtarzający się motyw gitarowy. Moonloop był wykonywany w latach 1994 – 1998 i to praktycznie w takiej samej wersji.

                                 

Stefanowi zdarzało się w międzyczasie zmieniać efekty przesteru w drugiej części utworu, ale generalnie dużych zmian nie było, aż do 1997 roku. Pod koniec jesiennego odnóża ówczesnej trasy, zespół zaczął Moonloopa dzielić na pół. Czasami grano część improwizowaną, która płynnie przechodziła w Signify, a innymi razami moonloopową kodę doklejano pod koniec premierowych wykonań Ambulance Chasing. Najciekawszym Moonloopem z tego okresu była wersja odegrana razem z Theo Travisem podczas koncertu w Londynie 14.11.1997 r. Porcupine Tree pociągnęli jeszcze kilka pociachanych wykonań w 1998 r. i na dobre odstawili ten kawałek na półkę.

                                
                                

Oficjalna, koncertowa wersja Moonloop ukazała się na albumie „Coma Divine” (1997, 2003).

Wersje studyjne

Moonloop jest w rzeczywistości utworem singlowym. Nie znalazł się na winylowym (oryginalnym) wydaniu „The Sky Moves Sideways” w 1995 r., dorzucono go dopiero do wersji cd. Na remasterze z 2003 r. przywrócono oryginalną tracklistę, a omawiany kawałek powędrował na cd 2.

Moonloop to rekordzista jeśli chodzi o ilość wersji jednego utworu autorstwa Porcupine Tree, a raczej nie tyle wersji, co ‘editów’. Podstawą wszystkich pozostałych jest wersja, która została wydana jako ostatnia na fan clubowym wydawnictwie z 2001 r. „Moonloop (Unedited Improvisation)”. Znajduje się tam 40 minutowy wycinek tego, co działo się w studiu Doghouse w 1994 r. „Duży” Moonloop zawiera fragmenty użyte na płycie oraz zarodek tego co przerodziło się potem w kodę oraz zarodek Stars Die (które została skończone później). Oryginalny „Moonloop”, który został wydany na singlu w 1994 r. trwa 18 min. i 4 sek. Wersja, która pojawiała się na europejskim wydaniu kompaktowym albumu w 1995 r. trwa 17 min. i 4 sek. USA, jak to USA, dostało Moonloopa skróconego do granic możliwości – 8 min. 10 sek. Zaznaczam, że skracana była cześć improwizowana, koda zawsze trwała tyle samo. Na wydanym w 2003 r. remasterze, Moonloop został przełożony na dodatkowe cd 2 gdzie podzielono go na dwa tracki – improwizację (16 min. 18 sek.) oraz kodę (4 min. 52 sek.), co razem daje najdłuższego z „małych” Moonloopów21 min. 10 sek. Jednak jeśli wierzyć opisowi wydań winylowych z lat 2012 i 2017, to jest tam Moonloop, który trwa 22 min. 23 sek. Sporo tego. Oczywiście najlepszą opcją jest Moonloop z remastera (mimo, że sam ‘mastering’ najlepszy będzie na winylu z 2017), ale jeśli tak jak ja uwielbiacie tego typu granie, to spędzicie wiele wspaniałych chwil przy wersji 40-tominutowej, którą gorąco polecam.

c.d.n.