Koncert
w Krakowie, już ten właściwy/nierozgrzewkowy/prawilniepierwszy,
był trochę inny, z mniej i bardziej oczywistych względów. Hala
Wisły jest o wiele większa niż Eskulap, zatem wszystko
automatycznie nabrało rozmachu. Scena była większa, znalazło się
porządne miejsce dla Travisa, którego w Poznaniu wciśnięto między
Aziza, a zestaw perkusji. Ekran był większy więc coś było widać
z tych Lassowych filmów. Szmata była większa. Obecność systemu
kwadrofonicznego dopiero w Krakowie dało się faktycznie odczuć.
Wszystko to jednak istniało kosztem intymności poznańskiego
występu. Odległość od barierek do sceny była spora, sama scena
była wyżej przez co nie było już tego bliskiego kontaktu z
muzykami. Coś za coś.
Już na wstępie pamiętam zgrzyt kiedy
ludzie zgromadzili się przy samym wejściu na salę (można było
dzięki temu obejrzeć fragmenty próby), a potem zostali wyproszeni
na dwór, bo przy drzwiach sprawdzano bilety. Dlaczego w takim razie
nie pomyślano o tym, by nie wpuszczać ludzi wcześniej? Już się
nie dowiemy. Niestety chamska ochrona była jednym z bardziej
pamiętnych punktów programu tamtego wieczora. Wilsonowi udzielił
się Frippyzm i tym samym między rzędami na trybunach przedzierała
się armia ochroniarzy z latarkami, którzy werbalnie pałowali
wszystkich, którzy robili zdjęcia (niezależnie czy był to aparat,
czy telefon wielkości pudełka zapałek). Ja stałem pod sceną, ale
miałem w gaciach sprzęt do nagrywania i cały czas miałem
wrażenie, że Stefan ma lasery w oczach i widzi co robię.
Instrukcje anty-foto musiały być tak rygorystyczne, że nawet Lasse
Hoile prawie stracił swój aparat. Brawo, Stefan. Na szczęście, z
tego co mi wiadomo, Bosy się trochę opamiętał na kolejnych
trasach (chociaż komando ochroniarki świecącej ludziom latarką po
oczach w Poznaniu w 2013 r. nie zapomnę).
Kiedy staliśmy pod
sceną, jakiś chłopak usłyszał, że rozmawiamy o Poznaniu i
zapytał, czy w setliście były może utwory PT, bo liczył na
Trains. Trochę mnie to wtedy rozbawiło, ale dwa lata później, oba
polskie solowe koncerty Stefana otwierało Trains. Jak widać, nie
było się z czego śmiać.
Jeżeli chodzi o cały show, to
wyglądał on prawie identycznie, z tym wyjątkiem, że wszystko było
większe, głośniejsze, itd. Tym razem obyło się bez awarii
laptopa, zespół też był już bardziej zwarty, nie pojawiały się
głupie pomyłki, a przynajmniej nie takie, które wyłapałaby
publiczność. Jeżeli Stefan nie był jeszcze w pełni przekonany, że taka forma występu się sprawdza, to po Krakowie nie miał już raczej wątpliwości. To prawda, że te koncerty były dosyć mocno wyreżyserowane i brakowało jakiejkolwiek spontaniczności, ale to były pierwsze koncerty solo i nikt nie był jeszcze zmęczony utworami, muzykami, czymkolwiek. Z resztą kiedy realizuje się tego typu zamysł po raz pierwszy, to trzeba się zdyscyplinować i podążać według z góry ustalonego planu, zwłaszcza mając w setliście takie kawałki jak Rider II.
Z czasem Wilson nabrał pewności siebie i luzu, co zaowocowało znacznie bardziej elastyczną setlistą, zwłaszcza w 2015 i 2016 roku, chociaż przyznam, że bardzo mi odpowiadało w 2011 r. to, że SW odgrodził grubą linią muzyczne światy solo i Porcupine Tree. Im bardziej się one zacierają, tym bardziej odnosi się wrażenie, że na to drugie nie ma co liczyć. Ale wracając do Krakowa, trudno wymienić tu konkretne utwory, bo wszystko zabrzmiało równie dobrze.
Stefan trochę się wyluzował, zagadywał
publikę, cieszył się jak dziecko. To były dwa zajebiste koncerty,
jedne z najlepszych jakie Stefan u nas zagrał (a na pewno z tych,
które widziałem). Warto było (w miarę możliwości) być zarówno
w Poznaniu, jak i Krakowie, bo mimo że prawie takie same, to te
występy nie mogły się bardziej różnić. Zwłaszcza cenny był
tutaj Poznań, bo w tak małym lokalu, przy tak intymnej i
autentycznie ekscytującej atmosferze już Stefana solo raczej nie
zobaczymy. Ten pierwszy raz kiedy wszystko było nowe (zarówno dla
muzyków, jak i dla nas), to coś czego nie da się już doświadczyć
na solo koncertach. Słynna szmata powracała na kolejnych trasa, ale
nikogo już to raczej nie kręciło, zwłaszcza, że zawsze spadała
w tym samym momencie tego samego utworu. Zmutowany głos przed Index
stał się parodią, wizualizacje stały się nieznośnie
przytłaczające, a skład zespołu nie ma już tej świeżości (mimo ciągłych zmian). To jest oczywiście moja opinia, ale
myślę, że ci którzy widzieli Stefana w 2011 r. zgodzą się, że
tamte koncerty były najlepsze.
Setlista
01.
No Twiligh Within The Courts Of The Sun
02. Index
03.
Deform To Form A Star
04. Sectarian
05. Postcard
06.
Remainder The Black Dog
07. Harmony Korine
08.
Abandoner
09. Like Dust I Have Cleared From My Eye
10. No
Part Of Me
11. Veneno Para Las Hadas
12. Raider II
…
13.
Get All You Deserve
Przy okazji krakowskiego koncertu, Wilson zrobił sobie oficjalną foto sesję w okolicach Hali Wisły.
Nie wiem co takiego atrakcyjnego Stefan znalazł w tych rejonach, ale może chciał się trzymać świeżej jeszcze konwencji z filmu Insurgentes, czyli smutamy w smutnych i wesołych miejscach.
I jeszcze jedna rzecz. Nie wiem, czy czyta to ktokolwiek kto został wykiwany przez zespół po koncercie czekając przy wejściu na salę, ale była taka śmieszkowa sytuacja. Czekaliśmy na Stefana. Wyszedł Holzman, wyszedł Begggs, chyba tez wyszedł Travis (na pewno kręcił się przy drzwiach), wszyscy zapewniali, że zaraz przyjdzie Stefan... tymczasem Stefan podpisywał płyty na tyłach Hali Wisły, koło busa. Kiedy ktoś nam w końcu dał cynk i popłynęliśmy we wspomniane miejsce, to Wilson już wsiadł do autokaru. Marco był nękany przez fanów żeby go wywował, obiecał, że spróbuje, ale wątpię, bo co miał zrobić? Wyciągnąć go za włosy? :D Wilson zasłonił się roletą, ale widać było, że siedzi z laptopem i je kanapkę. Pewnie już buszowałw internecie i myślami był na kolejnym koncercie.
Od tamtej pory przeszło mi już zbieranie jego podpisów, ale tej gonitwy na około Hali Wisły nie zapomnę.
Kolejna część tekstu będzie się tyczyła reszty trasy, a trochę się tam działo.
Turnus rozpoczynał się dwoma koncertami w Polsce. To były pierwsze
koncerty na trasie, ale też pierwsze koncerty solowe Stefana w
ogóle. Spekulacje dotyczące setlisty nie miały końca, mimo że
pula utworów była ograniczona do Insurgentes i Grace for Drowning
(typowano też utwory z CV).
Największym pytaniem jakie się
wtedy nasuwało na myśl było – czy zagra Raidera II? Wszystko
związane z tymi koncertami było owiane tajemnicą, co było
naprawdę odświeżające w przypadku SW. Bosy wcześniej
zapowiedział, że odgrywany będzie tylko materiał solo, żadnego
Porcupine Tree, Blackfield, itd., co cieszyło.
20tego
października pojawiłem się w Poznaniu gotowy na niespodziewane.
Niestety Stefan (nieświadomie) spalił kilka niespodzianek ludziom,
którzy przyszli godzinę wcześniej aby zająć dobre miejsca pod
sceną. Nie było nas dużo, ale słyszeliśmy obszerny fragment
próby, w tym Raidera II i Get All You Deserve. Koło wejścia kręcił
się Nick Beggs. Kiedy wpuszczono ludzi do środka, można było
zaobserwować pierwsze „atrakcje” wieczoru.
Słynna szmata
wisiała już dumnie zasłaniając scenę. Eskulap to mały klub
(przynajmniej w porównaniu z Halą Wisły), a spod sceny już
kompletnie nie widziałem tego, że na szmacie wyświetlany jest
film. Koncert był niejako reklamowany jako rozgrzewkowy, wszystko
było nowe zarówno dla jednej, jak i drugiej strony. Z głośników
leciało Bass Communion, utwór z Cenotaph, którego jeszcze nikt nie
znał (płyta miała być dostępna na trasie, ale spóźniono się z
wydaniem).
Muszę przyznać, że trik działał, atmosfera była
rzeczywiście mistyczna, a oczekiwania puchły coraz bardziej. W
końcu na scenę zaczęli wchodzić muzycy. Najpierw Marco Minneman,
który zaczął wybijać rytm No Twilight In The Court of The Sun.
Dopiero kiedy Nick Beggs wszedł i zaczął grać swój motyw,
poznałem co to za utwór. Następnie, w odpowiednich odstępach,
pojawili się Adam Holzman, Aziz Ibrahim i Theo Travis. Na końcu
wyszedł Steven Wilson.
Przyznam, że kiedy jeszcze dwa lata
wcześniej wyobrażałem sobie ewentualne koncerty Stefana, to zawsze
wyobrażałem sobie jak gra ten utwór. I dalej poszło już z górki.
Koncert był rzeczywiście pełen ciekawych, świeżych jak na Wilsona elementów. Zniekształcony głos podczas zapowiedzi
Index, robił wrażenie (na kolejnej trasie już dużo mniej,
zwłaszcza, że Bosy za bardzo się rozgadywał tym niskim głosem i
wychodziło śmiesznie, a nie klimatycznie). Pamiętam, że nie do
końca byłem pewien, czy to co słyszałem faktycznie słyszałem, czy
nie. Wszystko było zaskoczeniem. Po kilku kawałkach zacząłem się
zastanawiać, czy ta szmata będzie wisiała przez cały koncert.
Chwilę później już jej nie było, spadła w trakcie Sectariana
(co stało się potem tradycją, również trochę zbyt wymaglowaną
by robiła takie same wrażenie). Aziz Ibrahim miał na palcach
migające lasery, co wyglądało dosyć fajnie (zwłaszcza kiedy
jeszcze wisiała szmata).
Projekcje Lasse’go nie były zbyt
dobrze widoczne (jednak Eskulapowa scena jest mikroskopijna w
porównaniu, do tych, na których Stefan grał w przyszłości), ale
były w porządku. Nie przekraczały pewnej granicy (tak jak zbyt absorbujące filmy z trasy HCE), były
dobrym dopełnieniem tego co działo się na scenie i nie odwracały
uwagi od muzyków.
Skład robił wtedy wrażenie. Zwłaszcza
muszę tutaj wyróżnić dwie osoby. Po pierwsze, Theo Travis, który
wniósł do koncertu z udziałem Stefana nieobecne dotychczas
instrumentarium (nie licząc jednego gościnnego występu w 1997 r.),
zrobił olbrzymią różnicę w brzmieniu. Do dziś uważam, że to
najlepszy muzyk jakiego Stefan kiedykolwiek miał u siebie w solo
bandzie.
Drugą osobą jest Aziz Ibrahim. Niech mi nikt nie
próbuje wcisnąć, że Guthrie Govan jest lepszym gitarzystą. Aziz
okazał się mieć niesamowite wręcz wyczucie, a oryginalne,
pobrzmiewające bliskim wschodem wstawki (np. solo w Abandonerze)
dodały tylko kolorytu. Tym bardziej przykro mi, że pożegnał się
on ze składem w dosyć kretyńskich okolicznościach (o czym będzie
później).
Raider II został zagrany. Już samo to wydawało
się wtedy czymś trudnym do osiągnięcia. No i zakończenie – Get
All You Deserve – nie tyle ze względu na sam utwór, ale ten
moment kiedy SW zniknął na chwilę ze sceny i wrócił w masce
przeciwgazowej. Niby nic, niby pierdoła, ale był to akcent, o który
by się Stefana wcześniej nie podejrzewało. Niestety z solowej
trasy na solową trasę takich smaczków jest coraz mniej.
Oczywiście, nie było tak teatralnie jak niektórzy sobie
wyobrażali, ale właśnie. Czego tak naprawdę oczekiwaliśmy?
Trudno powiedzieć, ale kiedy człowiek zaczyna sobie wymyślać, to
nikt nie jest w stanie tym wyobrażeniom sprostać. Żadna strona nie
jest tu winna.
Przyznam, że nawet cieszę się, że Stefana aż
tak nie poniosło, bo łatwo tu było przekroczyć granicę kiczu. Po
tym jak wybrzmiały ostatnie dźwięki Get All You Deserve, pojawiły
się „napisy końcowe”, w których wymieni zostali wszyscy obecni
na scenie muzycy. Z głośników powoli zaczęło sączyć się Bass
Communion (tym razem Litany) i w takiej, nadal elektryzującej
atmosferze opuszczaliśmy Eskulap. Do dziś uważam ten i Krakowski
koncert za najlepsze solowe występy jakie Stefan u nas zagrał.
Oczywiście, nie obyło się w Poznaniu bez wpadek, w końcu to był
warm-up show. Muzykom zdarzały się pomyłki, a podczas Veneno Para
Las Hadas Wilsonowi wysiadł laptop, który trzeba było zresetować,
co przedłużyło środkową część utworu o jakąś minutę. Bosy
wpadł w panikę, miotał się przy kompie jak oparzony i machał
tylko ręką do pozostałych muzyków, aby grali dalej kończącą
się właśnie sekcję. To są rzeczy, które dla nas były super
(ostatecznie utwór był grany dłużej, a nic innego złego się nie
stało), ale Stefan ewidentnie zesrał się w majty.
W tym
wszystkim było jednak coś wyjątkowego. To był pierwszy solowy
koncert Wilsona, atmosfera na scenie była z początku dosyć
napięta, ale publiczność pokazała Stevenowi, że to wszystko
działa, że jest dobrze. I nerwy puściły.
Wilson
wielokrotnie wspominał potem ten koncert z wielką nostalgią. To
był dla niego definitywny moment kiedy zrozumiał, że to wszystko
wypaliło, a w perspektywie może wypalić jeszcze więcej.
Kwestia
jest słodko gorzka, ponieważ był to też moment, w którym Wilson
zrozumiał, że nie potrzebuje już Porcupine Tree. Wtedy tego nie
wiedzieliśmy, ale oklaskując gorąco Stefana w Eskulapie,
ścinaliśmy Jeżodrzewie. Oczywiście piszę to pół żartem pół
serio, ale ostatecznie stało się jak się stało.
Setlista
01.
No Twiligh Within The Courts Of The Sun
02. Index
03.
Deform To Form A Star
04. Sectarian
05. Postcard
06.
Remainder The Black Dog
07. Harmony Korine
08.
Abandoner
09. Like Dust I Have Cleared From My Eye
10. No
Part Of Me
11. Veneno Para Las Hadas
12. Raider II
…
13.
Get All You Deserve
„Chciałabym
żeby Stefan pojechał w trasę ze swoimi solowymi utworami” -
powiedziała mi znajoma na koncercie Porcupine Tree we Wrocławiu w
2009 r. Wtedy, to była naprawdę ekscytująca perspektywa.
Insurgentes podobało się praktycznie wszystkim, a formuła
koncertowa PT wydawała się wtedy już lekko zmęczona. Różnie
sobie w tamtym czasie wyobrażałem potencjalne solowe koncerty SW.
Głównie tworzył mi się obraz małych, intymnych koncertów, w
małych salach, na siedząco, itd. To co w 2009 r. wydawało się
ekscytujące, dziś jest już dawno spowszedniałą codziennością,
której sporo osób ma już trochę dosyć. Zanim jednak część z
nas zaczęła rzygać solowym Wilsonem był moment, w którym wszyscy
oczekiwali mitycznej solowej trasy. Pierwsze wzmianki na ten temat
zaczęły pojawiać się jeszcze w 2010 r., który z punktu widzenia
wydawniczego był dla fanów Wilsona rokiem wznowień (Recordings,
IEM, itd.).
Jedyną nowością okazał się być utwór Home
in Negative, który miło nastrajał na zbliżający się drugi
solowy album Stefana. Pod koniec roku było wiadomo, że w 2011 r.
wyjdą dwie nowe płyty z udziałem SW – Blackfield III (później
ochrzczone Welcome To My DNA) oraz wspomniana druga solówka. O ile
trasa związana z tym pierwszym wydarzeniem była wtedy dosyć
oczywista (co jest ironiczne z dzisiejszej perspektywy), to o
ewentualnej trasie promującej drugie solo mówiono bardzo nieśmiało.
Stefan trochę przedwcześnie puścił info o wstępnych planach w
świat (jeszcze w okolicach specjalnych koncertów Porcupine Tree), a
potem zaczął się z tego wycofywać twierdząc, że chęci
chęciami, ale nie wie w jaki sposób mógłby taki turnus
sfinansować.
Jeszcze w kwietniu 2011 r. podczas trasy
Blackfield, SW nie potrafił jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie,
czy to się uda (mimo, że solowy album miał już tytuł i datę
wydania).
W końcu, na początku lipca, oficjalnie ogłoszono,
że trasa się odbędzie, ujawniono skład zespołu oraz opublikowano
wstępną listę koncertów. Na tym etapie, pierwszy solowy zespół
Stevena Wilsona składał się z: Marco Minnemana na perkusji, Nicka
Beggsa na basie, Aziza Ibrahima na gitarze, Gary’ego Husbanda na
klawiszach i Theo Travisa na klarnecie, flecie i saksofonie.
Jak
widać na obrazku, trasa rozpoczynała się w Krakowie 21szego
października 2011 r.
26tego sierpnia Stefanowe strony
ogłosiły: „Ticket sales for the show in Krakow, Poland have been
going so well that an additional "warm up" show has been
added the night before in Poznan at Klub Eskulap. Tickets will be on
sale from Monday„. Stefan utyskiwał też, że nie może niestety
pojechać wszędzie gdzie by chciał, bo go nie stać na 6cio
miesięczną trasę. Stoi to w dosyć jaskrawym kontraście, z
kończącą się za kilka miesięcy Hand Cannot Erase Tour, która
trwa od kwietnia 2015 roku.
W międzyczasie, doszło do
małego wyłamu w składzie. Z powodów zdrowotnych musiał się
wycofać Gary Husband. Adam Holzman wspomina, że pod koniec sierpnia
zadzwonił do niego znajomy dając cynk, że Wilson w panice szuka
klawiszowca na trasę. Holzman, fan Porcupine Tree, od razu
skontaktował się ze Stefanem będąc gotowym rzucić wszystko żeby
być w składzie solo bandu. SW zatrudnił go przez telefon. Ponoć
zadecydowało to, że za Adama poręczył Jordan Rudess. O zmianie w
składzie, SW poinformował na Facebook’u dopiero 15tego
października więc niecały tydzień przed rozpoczęciem
trasy.
Zanim przejdę do faktycznego startu Grace for
Drowning Tour, lub jak to wtedy reklamowano An Evening With Steven
Wilson, muszę napisać parę słów, o tym co się przed tym
wydarzeniem działo w świecie fanów. A trzeba zaznaczyć, że wokół
trasy (oczywiście zanim się rozpoczęła) narosło więcej mitów
niż w kwestii Terumi. Sam Stefan podsycał atmosferę i napędzał
wyobraźnię fanów enigmatycznymi wypowiedziami na fejsie, w
stylu:
To present the kind of show we are planning, we do
need the whole stage for the whole evening - can't tell you much more
at the moment
Wilson wspominał również tu
i tam, że nie będzie supportu ze względu na to, że „spektakl”
rozpocznie się jeszcze przed właściwym koncertem, jak i będzie
trwał już po występie. Oświadczył też, że muzyka Bass
Communion będzie odgrywała ważną rolę podczas koncertów, i że
będą to pierwsze jego występy, podczas których wykorzystany
będzie system kwadrofoniczny.
Ok, z obecnej perspektywy nie
można Stefanowi zarzucić, że mówił o czymś, co ostatecznie nie
zostało zrealizowane. Rzecz w tym, że wyobraźnia fanów (w tym
moja) poszła znacznie dalej. Nie tylko ja wyobrażałem sobie jakieś
specjalne atrakcje zahaczające o koncerty Hawkwind.
Mit rósł
za mitem, trasa nabierała mistycznego charakteru, jakbyśmy nie
wiadomo czego mieli na niej doświadczyć. Teraz już wiemy co to
było, i że ten obraz został mocno zakrzywiony i wyolbrzymiony. Ale
po kolej. W kolejnym 'odcinku' napiszę o koncercie w Poznaniu. Tekst zostanie opublikowany w piątą rocznicę tego występu (a następnego dnia będzie Kraków).