czwartek, 11 sierpnia 2016

Guilty 'guilty pleasure'.




Podczas niedawnego live q+a, Stefan przyznał, że nie umie pisać dobrych popowych piosenek. Kłamał.

Być może nie z premedytacją, ale poprzedzający tę wypowiedź wywód, w którym Wilson tłumaczył się z prób podbicia świata muzyki popularnej pierwszą płytą no-man, dobitnie pokazuje, że Stefan ma problem z wzięciem na klatę tego, że był w stanie osiągnąć sukces na tym polu. To temat, który był już podejmowany przeze mnie w przeszłości, ale nigdy w formie większej niż pojedynczy akapit.
Od dawna zastanawia mnie, co sprawia, że tak bezpośredni i silny w swoich przekonaniach muzyk, robi się cały czerwony kiedy ktoś zaczyna przypisywać mu talent do pisania piosenek. Naturalnie, zdaję sobie sprawę, że wielu słuchaczy opiera swoje wyobrażenie ‘piosenki’ na zawartości playlisty komercyjnych stacji radiowych.
Wpływ środowiska bywa okrutny, ale nie chce mi się wierzyć, że Wilson nagle zaczął się przejmować opinią innych. To on sam nie do końca potrafi się zdecydować, czy czuje się komfortowo jako wykonawca popowy.
Część fanów tak zwanej muzyki progresywnej wielokrotnie utyskiwała nad TĄ stroną twórczości Wilsona. Dla tej grupy dyskografia no-man zaczyna się od Returning Jesus, a takie rzeczy jak Blackfield, w ogóle nie są traktowane poważnie. Wiele osób uważa, że Wilson traci czas pisząc krótkie melodyjne piosenki, a wszystko to co nie jest wielosegmentowym, kompleksowym, długim i w 70% instrumentalnym utworem, nie jest warte uwagi. Umyślnie przejaskrawiam ten obraz, chociaż takie opinie słyszałem przechadzając się wśród ludzi na prog festiwalach. Tymczasem opinia samego twórcy wydaje się cały czas balansować na linii „tak – nie”. Wilson nieraz przyznawał, że uwielbia formułę piosenkową, a muzyka pop nie jest mu obca. Wielokrotnie wypowiadane słowa uznania dla, między innymi, Abby, zawsze wypowiadane były z szerokim uśmiechem na twarzy.
Po wydaniu Grace For Drowning, SW przyznał, że kiedyś nie zdecydowałby się na takie, lekko kiczowate rozwiązania jak chórek na końcu Postcard, ale dorósł do tego żeby się tym nie przejmować.
Czasami jednak coś się Stefanowi przełącza, i zaczyna się on dystansować od swoich przygód z popem. Oczywiście zwrotu "pop" używam w tym tekście bardziej w charakterze skrótu myślowego, ale nie warto bać się tego słowa. To, że Trains, czy większość piosenek Blackfield, nie było hitami w Radiu Zet, to jedynie kwestia przypadku.
Wprawdzie Wilson, we wspomnianym q+a, przyznał, że cieszy, że nie udało mu się wylansować na początku lat 90-tych, bo nie wiadomo jak by to wpłynęło na kształt jego kariery, ale z drugiej strony, cały czas próbuje coś na tym polu zwojować. Po premierze HCE, wyjaśniał umieszczenie radiowych wersji dwóch utworów na bonusowej płycie decyzją wydawcy, ale nie jestem co do tego przekonany. Myślę, że Wilsonowi nadal zależy, aby zostać docenionym jako twórca dobrych piosenek. Propsy od brodatych fanów prog rocka, to IMO trochę mało w przypadku tego konkretnego wykonawcy. Wydana w ubiegłym roku na winylu kompilacja Transience, zalicza aktualnie reedycję na cd. Reklamowana jest wprost jako zestaw bardziej przystępnych solowych kawałków.
Wnioskuję z tego, że Stefan traktuje swoje luźniejsze muzyczne wycieczki jako formę guilty pleasure. Na tyle ‘pleasure’, że umieszcza takie utwory na płytach, ale wciąż ‘guilty’, czego wynikiem są później pełne skrępowania wypowiedzi, gdzie SW tłumaczy się z tego, dlaczego utwór ma refren i z jakiego powodu nie przekroczył 5 minut długości. Wieczne zasłanianie się Abbą, też robi się zabawne. Trochę tak jakby Wilson panikował, że jeszcze ktoś uzna jego piosenki za niezbity dowód członkostwa w fan-clubie Ke$hy.
Przebywam aktualnie na urlopie, zewsząd zalewają mnie dźwięki lepszej i gorszej muzyki komercyjnej. To dzisiejsza muzyka popularna, a przynajmniej jej najpopularniejszy odłam. Czy to taka siara? Nie mam zamiaru nikogo oceniać, ale ja sam nie mam ‘guilty pleasures’, nie kryję się z tym, że czasem dryfuję w tę luźniejszą stronę. Niektórym trudno czasem odróżnić pop i krótką formę, od muzyki słabej i nagrywanej pod linijkę wydajności finansowej. Niektórym uszy puchną już przy Lightbulb Sun. Mimo to (wracając do początku tekstu), Wilson nie ma racji. Jest autorem doskonałych piosenek popowych, świetnie operuje melodią, ma talent do chwytania słuchacza za ucho. Wielu fanów nie umie/nie chce tego oblicza Wilsona docenić, panuje przekonanie, że to facet od poważnego ‘prog-rocka’ (to pojęcie uległo wypaczeniu już dawno temu). To prawda, że Stefan sam założył na siebie to chomąto kiedy wydał „Ravena”, ale jako artysta, który nie uznaje kompromisów, powinien umieć sobie z tym poradzić. Tymczasem Bosy nadal ma problem z tym żeby zaakceptować, to że tutaj nie ma się czego wstydzić. A przynajmniej nie bardziej niż prób papugowania zespołów, których słuchał jako nastolatek.
Proponuje zatem, aby włączyć sobie np.: Blackfield i docenić, to jak dobry piosenkopisarzem jest Steven Wilson. Taka moja rada na lato.