piątek, 2 października 2015

no-man: 2012 tour - część 1

 

no-man to mój ulubiony zespół, nie tylko z tych związanych ze Steven Wilsonem, ale w ogóle. Odkąd powstał ten blog, czaję się z napisaniem tekstu na temat tego projektu. Zadanie jest utrudnione kiedy podchodzi się do czegoś jak do świętości. Były przymiarki do różnych opisów, niektóre nawet zaczęły powstawać, ale chciałem żeby pierwszy tekst o no-man był absolutnie wyjątkowy. I będzie. Oto przed Wami najbogatszy, najbardziej rzetelny i szczegółowy opis małej trasy jaką no-man odbyli w 2012 roku. Na wstępie muszę podziękować osobom, bez których nie mógłbym go w ten sposób określić. Tak więc gorące podziękowania idą dla: Tima Bownessa, Mike'a Bearparka, Pete'a Morgana, Steve'a Binghama, Stephena Bennetta i Andrew Bookera, za chęci i cierpliwość w odpowiadaniu na moje pytania, oraz za niesamowitą ilość informacji i anegdot związanych z trasą zespołu w 2012 roku.
Również olbrzymie podziękowanie dla Tony'ego Kinsona, który umożliwił mi przeprowadzenie wywiadu z Timem (to on wykonuję cały ogrom pracy związany z prowadzeniem każdej strony internetowej związanej z Bownessem i no-man). Oczywiście jakakolwiek współpraca ze Steven Wilsonem na tym polu nie była możliwa. W chwili wydania nowej solowej płyty, ma w głowie raczej wszystko tylko nie anegdoty związane z mikro-turnusem innego zespołu, który odbył się 3 lata temu. Nie oznacza to, że nie dowiecie się niczego o tym co Bosy robił w jej trakcie. W późniejszym terminie będę umieszczał wszystkie wywiady osobno i w całości (ponieważ zadawałem również pytania dotyczące innych zagadnień).
Jeżeli trasa no-man z 2012 roku miała do tej pory przez Wami tajemnice, to odpowiedzi na wszystkie (mam taką nadzieję) Wasze pytania znajdą się w tym kilkuczęściowym tekście. Będzie on zawierał informacje, które uzyskałem od członków koncertowego składu no-man i te znalezione w czeluściach internetu, w innych wywiadach lub notkach i pamiętnikach. Do tego spora dawka moich przemyśleń. Tak więc, nie przedłużając... od czego zacząć? Długo się nad tym zastanawiałem i doszedłem do wniosku, że z całą opowieścią trzeba się przenieść do 2011 roku.

Love & Endings, The Almost Starts

                                               

Występ, który znamy doskonale jako wydawnictwo Love & Endings, był zarodkiem trasy, która odbyła się niecały rok później. Przygotowania do trasy odbywały się w budynku Uniwersytetu Wschodniej Anglii w Norwich. Po szczegółowy opis tych prób zapraszam do pamiętnika Andrew Bookera (http://improvizone.com/static/posts/post.php?id=272 i http://improvizone.com/static/posts/post.php?id=263), ale sam muszę tu wspomnieć o kilku rzeczach. Koncert, do którego no-man się wtedy przygotowali miał uświetnić 10-tą rocznicę istnienia Burning Shed. Występ miał mieć zdecydowanie luźniejszy charakter niż koncerty z 2008 roku więc zdecydowano się na kilka eksperymentów. Po pierwsze Andy Booker porzucił swój elektroniczny zestaw perkusyjny na rzecz akustycznego zestawu. Był to krok nieco większy niż może się wydawać. Użycie wcześniej elektronicznego zestawu nie było tylko kaprysem Bookera, ale wyraźnym życzeniem Tima, który nie był pewien czy łomot akustycznej perkusji nie wprowadzi chaosu do intymnej atmosfery wykonywanego materiału. Głośność elektronicznego zestawu można było w pełni kontrolować, stąd też decyzja aby takiego użyć na trasie sprzed 7 lat. Miało to jednak swoje minusy i czasami taka perkusja po prostu się nie sprawdzała, czegoś brakowało. Andy Booker wziął na klatę zadanie odpowiedniego potraktowania repertuaru i wyszedł z tego zwycięsko. Tim był zadowolony. Proces aranżowania utworów odbywał się bez udziału SW (co stało się już tradycją), ale o tym napiszę więcej w dalszej części tekstu. Ostatecznie koncert wypadł bardzo dobrze, a nagranie które wstępnie miało być pamiątką dla zespołu zostało wydanie oficjalnie jako "Love & Endings". Głównie zależało na tym Timowi, który nie był zadowolony z tego jak wypadły jego wokale na dvd „Mixtaped” (nagrywane w dniu kiedy był przeziębiony). Mały koncert w 2011 roku dał zespołowi więcej pewności siebie, a wydanie albumu koncertowego stało się niejako pretekstem żeby nie wysiadać z wesołego pociągu kiedy tak przyjemnie się jedzie. Szczęśliwie, Steven Wilson miał zaplanowane solowe koncerty tylko do wakacji zatem nie było problemu aby zagrać małą trasę z no-man. Czas pokazał, że warto było taką okazję złapać.

                                      

Przygotowania i repertuar

Koncert, który zagraliśmy w 2011 roku wypadł tak dobrze, że stało się to niemal problemem kiedy zaczynaliśmy przygotowania w 2012, mówi Mike Bearpark. Próbując stworzyć dłuższy set, wiedzieliśmy, że musimy przebić wszystko czego się do tej pory nauczyliśmy. Tym razem zespół zabarykadował się w Cambridge. Próby rozpoczęły się około tygodnia przed trasą i trwały 5 dni (z czego dwa ostatnie odbyły się z udziałem Stevena Wilsona). Dla niektórych członków zespołu był to czas na przetestowanie nowych (względem poprzednich tras) rozwiązań. Andrew Booker już w 2011 roku porzucił elektroniczną perkusję na rzecz akustycznego zestawu. Tym razem postanowił podnieść sobie poprzeczkę łącząc obydwa. Główną bazą pozostały dla niego elementy akustyczne, zaś wierny pad SPD-S służył do generowania innego rodzaju brzmień (co słychać głównie w takich utworach jak Together We're Stranger, Close Your Eyes czy Time Travel in Texas).

                                   

Stephen Bennett (który na koncertach w 2008 używał głównie klawiatury sterującej podpiętej do Maca z zainstalowanym Mainstagem), również otoczył się się innym sprzętem, w tym wypadku był to keyboard Nord Electro 3. Szczegółowe informacje na temat tego czego używali muzycy na trasie, będą umieszczone na końcu całego tekstu.
Tak jak to miało miejsce w przypadku wcześniejszych tras, zespół poświęcił pierwsze dni prób na dobranie odpowiednich utworów i chociaż wstępne ich zaaranżowanie (przed przyjazdem Wilsona). Andy Booker: Musieliśmy wziąć na warsztat utwory powstałe w studiu i przekształcić je tak aby zespół mógł grać je na koncercie z wykorzystaniem tradycyjnego rockowego instrumentarium. Proces ten odbywał się bez udziału Stevena. Czasami utwory przechodziły przez wiele iteracji zanim przybrały formę, która nam odpowiadała. Często popełniałem błąd i skrupulatnie programowałem dźwięki mające odtworzyć brzmienie utworu w wersji studyjnej, tylko po to żeby zespół pociągnął kawałek w innym kierunku lub zupełnie z niego rezygnował. (…) Z akustycznym zestawem było inaczej, niczego nie musiałem przeprogramować, a jedynie zmieniać technikę gry, ewentualnie próbując różnego rodzaju pałeczek.
Grono piosenek rozważanych w przypadku trasy 2012 było znacznie większe niż może się wydawać. Stephen Bennett przyznaje, że jako wielki miłośnik muzyki no-man, zawsze próbuje namówić Tima i Stevena aby odkurzyli stare i (pozornie) zapomniane utwory. Uważa, że obecny skład zdecydowanie ujarzmiłby Soft Shoulders (zatem możemy mieć nadzieję, że tak się stanie na ewentualnych kolejnych trasach). Starszych kompozycji pojawiło się na liście więcej o czym opowiedział mi Tim. Zespół próbował zarówno Heaven's Break jak i Break Heaven. W przypadku tego pierwszego, nie udało się uzyskać lekkości i gracji oryginału, mimo że (jak wyjawił Mike Bearpark) zespół odkopał oryginalną taśmę DAT z podkładem. Brzmienie Break Heaven zaś okazało się trochę zbyt oderwane od reszty repertuaru. Podobny los spotkał niestety Shell of A Fighter i Chelsea Cap. Tim zwraca uwagę na to, że wspomniane piosenki nie były wystarczająco elastyczne i nie pozwalały na spontaniczność ze strony muzyków. Mike dodał, że zarówno Tim jak i Steven są mistrzami tworzenia doskonałej sekwencji utworów w koncertowej setliście i jeżeli jakiś utwór tę sekwencję psuje – musi wypaść niezależnie od tego jak sam w sobie wydaje się dobry. Steven Wilson dołączył do zespołu czwartego dnia prób. Ponownie odsyłam do pamiętnika Andrew Bookera aby dowiedzieć się ile SW potrafił namieszać podczas prób w 2011 roku. Zakładam, że w 2012 nie było inaczej. Wilson przyjechał ze swoim olbrzymim pedalboardem i rozpoczął zapoznawanie się z tym co zespół przygotował w ciągu ostatnich dni (do Stevena i Tima należy ostatnie słowo). Niektóre przypadki zmian, które zaszły po przyjeździe Bosego opiszę w dalszej części tekstu kiedy będę zajmował się każdym utworem z osobna.
Jak wspomniał Mike Bearpark: Steven nie był zainteresowany graniem utworów z pierwszych dwóch płyt, z czasów kiedy ten materiał był faktycznie grany na żywo. Można zatem założyć, że wiele starszych kawałków przegrała nie tylko z problemami aranżacyjnymi, ale też z niechęcią Wilsona. Ostatecznie no-man zdecydowali się na set złożony z 16 utworów, jednocześnie nie zamykając całkowicie furtki dla innych (o czym również napisze później). W następnej części napiszę o tym jak właściwa trasa wyglądała od zaplecza!