poniedziałek, 31 marca 2014

Arriving everywhere... (2005): cz.1: Deadwing jedzie w trasę

Deadwing - płyta, którą długo uważałem za słabą znacznie podskoczyła w moim rankingu przez ostatnie kilka lat. Czy to brak aktywności Porcupine Tree pozwala przyjaźniej rzucić uchem na wszystko, co do tej pory się z tym uchem gryzło? Być może, ale istotniejszy jest fakt, że z racji owego 'renesansu' Deadwinga znacznie przyjemniej słuchało mi się bootlegów z trasy promującej to wydawnictwo, a właśnie na tym turnusie mam zamiar się skupić w najnowszym wpisie.
Wydaje się jakby to było wczoraj, ale czas leci i w przyszłym roku zarówno album, jak i trasa skończą 10 lat. Póki co, dokładnie dziś obchodzimy 9-lecie rozpoczęcia trasy Deadwing. Nie będę zatem marnował czasu i przejdę do opisu tej wyjątkowo interesującej trasy.

         

Powoli zaczynało być tradycją, że po zakończeniu pierwszej odnogi, Porcupine Tree przetasowywali repertuar (pewne karty usuwając, a inne dodając) i ze świeżą setlistą ruszali na drugą „nogę”. Nie inaczej było tym razem, przez co Deadwing Tour było obfite w niespodzianki. Ponadto przez jakiś czas Porcupine Tree promowali dwa wydawnictwa, ponieważ pierwszy objazd po Europie i USA zbiegł się z premierą zremasterowanego i połowicznie nagranego na nowo Up The Downstair. Ten fakt również wpłynął na zawartość repertuaru.

                                                        

Trasa rozpoczęła się w Nottingham (31.03.2005), w ”domu”. Tym razem nikt Jeżodrzewia nie wrzucił na głęboką wodę tak jak to miało miejsce w 2002 roku kiedy PT startowali w USA. Inna sprawa, że ponownie rozpoczęto trasę przed premierą płyty. Warner Bros z jakiegoś powodu w ostatniej chwili przesunął ją o tydzień i tak połowa setu koncertowego była w tym czasie dla ludzi pierwszym zetknięciem z nowym materiałem. Publiczność zgromadzona w Rescue Rooms usłyszała:

01. Deadwing
02. The Sound Of Muzak
03. Lazarus
04. Halo
05. A Smart Kid
06. Hatesong
07. Shallow
08. Arriving Somewhere But Not Here
09. Fadeaway
10. Burning Sky
11. Glass Arm Shattering
12. Blackest Eyes
13. The Start Of Something Beautiful
14. Even Less
…...
15. Shesmovedon
16. Trains

Właściwy set poprzedzał grany z taśmy Revenant. Silna drużyna utworów z Deadwinga w postaci siedmiu utworów stanowiła oczywisty kręgosłup, do którego PT dołączyli mniej lub bardziej stare kompozycje. Z tych starszych niż Deadwing nie pojawiło się nic, czego nie było na poprzedniej trasie z wyjątkiem Burning Sky, które powróciło po prawie ośmioletniej przerwie. Powrót był uzasadniony, ponieważ wraz z Fadeaway stanowiło w secie 'blok promocyjny' Up The Downstair. W Fadeway wokalizę przejął Wes (podobnie jak na poprzedniej trasie), a utwór przypominał bardziej wersję z albumu (w 2003 roku aranżacja było nieco uproszczona).

                                                        

Shesmovedon
doczekało się kosmetycznych zmian. Wilson i Wes zamienili się partiami (względem poprzedniej trasy) i teraz ten drugi grał końcowe solo (zawsze z huczną introdukcją by Wilson). O ile w przypadku Waiting z trasy FoaBP Wesley trzymał się oryginału, o tyle tutaj zawsze leciał w kosmos (w swoim stylu). Wydaje się, że ta piosenka chodziła wtedy za zespołem - świadczy o tym nie tylko obecność w secie, ale i nagranie nowej wersji, którą upchnięto jako hidden track w niektórych amerykańskich wydaniach Deadwing. Prawda jest jednak bardziej prozaiczna. Porcupine Tree pod naciskiem wytwórni mieli wejść w dupę jednemu ze znanych amerykańskich prezenterów radiowych, którego ulubionym utworem było właśnie Shesmovedon. Z podboju Ameryki za pomocą tego kawałka nic jednak nie wyszło.

Gavin: […] one DJ somewhere in the states said that it was his favorite song of all time and told the company that if we re-recorded it on Deadwing, he’d play it non-stop. Apparently, he didn’t play it at all. We didn’t want to re-record it. We thought it was a really bad idea to put it on the record, but the record company thought otherwise, based on the perception that this DJ would play the hell out of it.*

           

Wracając do setlisty koncertowej: oprócz wymienionych wyżej piosenek żadnych wielkich niespodzianek nie było, chociaż z obecnej perspektywy można uznać Glass Arm Shattering za rarytas.
Inna sprawa, że fani dostali w Nottingham prawdopodobnie najdłuższy set na trasie (16 utworów), począwszy od następnej nocy lista zaczęła się kurczyć.
W Wolverhampton (01.04.2005) wypadło (chwilowo) A Smart Kid, a Glass Arm Shattering ustąpiło miejsca Mellotron Scratch. Te dwa utwory były przez jakiś czas grane wymiennie przy czym ten pierwszy zdecydowanie rzadziej. W Bristolu (03.04.2005) powróciło A Smart Kid, a wypadło Shallow i tak też generalnie malowała się ta odnoga trasy: coś wpadało, coś wypadało, ale cały czas setlista trzymała się 14/15 utworów. Mellotron Scratch zaczęło ostatecznie zmieniać się z The Start of Something Beautiful, a Glass Arm Shattering pojawiało się bardzo rzadko. Utwór został zagrany w Bydgoszczy (14.04), a w Krakowie (15.04) w jego miejscu było już Mellotron Scratch. Od koncertu w Bochum (18.04) na jakiś czas wyleciało Burning Sky, a w jego miejsce wstawiono Shallow, które przez jakiś czas czekało na ławce rezerwowych.

         

Utwór ten powinien być teoretycznie promowany głównie w Stanach ponieważ tam został wydany jako singiel (w Europie był to Lazarus). Tak się jednak składa, że z początku Shallow miało być singlem na cały świat, w ostatniej chwili zdecydowano żeby Europa dostała inny utwór. Część wytłoczonych promo kopii „europejskiego” Shallow (około 200) trafiła do Niemiec i Polski gdzie przez krótki czas można było takie wydanie zdobyć. Management PT szybko wykupił co się dało i w trasowym sklepiku dało się te niedobitki nabyć... za 40 ojro. Nie wypadało im tego utworu nie grać, ale sam Rysiek po latach stwierdził, że to jeden z najbardziej nielubianych przez niego kawałków PT.

Rysio: I tell you what I didn’t like on Deadwing and that’s a track called “Shallow.” It’s so out of context for Porcupine Tree. It really didn’t feel like Porcupine Tree to me. It just had too much of a knowing sound to it. American kind of rock. There wasn’t that naivety about it or that honesty about it.**

Kolejne koncerty charakteryzowały się nieznacznymi zmianami (czasami Burning Sky wpadało w miejsce Shallow, Mellotron Scratch tradycyjnie wymieniało się z The Start Of Something Beautiful), publiczność na koncercie w Rzymie usłyszała tylko 13 utworów (miejsce zazwyczaj okupowane przez Burning Sky lub Sialoł przeskoczono). Porcupine Tree dociągnęli za uszy europejską pierwszą nogę (dodam, że na całym europejskim legu supportem była Anathema), po czym udali się na dwutygodniową przerwę. Tradycyjnie mógłbym w tym momencie podywagować nad tym, co w tym czasie mógł porabiać Wilson, ale w tej chwili do głowy przychodzi mi tylko Bass Communion, chociaż pierwsze szkice utworów na Fear of a Blank Planet mogły już kiełkować.

 
13 maja zespół zameldował się w USA i koncertem w Waszyngtonie rozpoczął amerykańską część trasy, na której supportował ich sam Robert Fripp. Zmian nie było aż do występu w Milwaukee (28 maja) kiedy to Porcupine Tree wystrzelili nagle ze Stop Swimming i Strip The Soul (odpowiednio w zamian za A Smart Kid i Shallow). W Boulder (1 czerwca) Strip The Soul również się pokazało, ale Stop Swimming wróciło na jakiś czas na ławkę rezerwowych. Kolejne zmiany pojawiały się w równie nagły sposób. Setlista w Seattle (3 czerwca) była przemieszana, a na dodatek trasowy debiut przypadł Futile, który obok Glass Arm Shattering i Stop Swimming należy do największy rarytasów Deadwing Tour. Zresztą zarówno ten pierwszy jak i ostatni pojawiły się na koncertach w Anaheim (11 czerwca) i Phoenix (12 czerwca) zatem tamtejsza publiczność może się uważać za wybraną. Dla Glass Arm Shattering było to ostatnie wykonanie jak do tej pory, utwór zniknął jak kasa z komunii. Po zakończeniu amerykańskiego objazdu Porcupine Tree zagrali na kilku letnich festiwalach. Zazwyczaj odchudzali wtedy set o połowę i grali                                                                                                                                   na przykład taki zestaw (Weert, 3 lipca):
01. Deadwing
02. The Sound of Muzak
03. Halo
04. Hatesong
05. Arriving Somewhere But Not Here
06. Strip The Soul
07. Blackest Eyes


         

Wraz z końcem lipca Jeżodrzewie oficjalnie zakończyło pierwszą odnogę trasy Deadwing. Cały sierpień i większość września mieli wolne od koncertów, zatem po odsiedzeniu swojego w domach panowie zaczęli pracować nad nowym repertuarem.
O tym, co z tego wynikło napiszę w następnej notce.

*
http://www.examiner.com/article/exclusive-interview-porcupine-tree-drummer-gavin-harrison-states-his-case-on-the-incident
** http://www.rocksquare.com/community/featuredartists/1548

wtorek, 25 marca 2014

Podróż przez czarne pole - historia koncertów Blackfield, cz.4: bootlegi

Opis koncertowej działalności Blackfield nie byłby kompletny, gdybym nie poleciał na koniec odpowiedniego materiału audio dla tych, którzy nie mieli tego szczęścia żeby zobaczyć i usłyszeć zespół na żywo. Myślę, że o oficjalnym wydawnictwie Live in NYC nie muszę wiele pisać. Jest to pozycja obowiązkowa dla każdego fana (i nie tylko) i bardzo dobre podsumowanie trasy „Blackfield II”. Jeżeli to za mało (a to jedyna oficjalna koncertówka BF) to czeka kraina bootlegów, nie tak obfita jak w przypadku Porcupine Tree, ale to raczej oczywiste.

         

Z absolutnie pierwszych wspólnych występów Aviva i Wilsona pod tym szyldem istnieje kilka nagrań z czego ja posiadam jedno (z Berlina, 15.11.2003) i mogę spokojnie je polecić, przynajmniej w charakterze poznawczym. Jakość jest wprawdzie średnia (ktoś stał chyba na samym końcu wyjątkowo długiego obiektu), ale koncert jest pół-akustyczny więc można posłuchać bez grymasu. Set był krótki, aranżacje dosyć niecodzienne, a do tego Aviv śpiewa Summer i Hello. Takie były początki Blackfield. Jeżeli kogoś interesuje jak to brzmiało to odsyłam do opisanego bootlegu, jeśli nie, to przechodzimy dalej. Właściwy start zespołu został odpowiednio wypromowany w Izraelu i dzięki temu możemy się cieszyć materiałem video nagranym przez izraelską telewizję. 45 minut występu zostało utrwalone i stanowi doskonałą pamiątkę z tej trasy, w komplecie mamy zarówno Feel So Low jak i nie wydane jeszcze wtedy Epidemic.

                                        

Pisząc o video mogę jednocześnie pisać o audio (bo w takiej formie również ten bootleg istnieje) chociaż jak na nagranie z tv, dźwięk jest nieco przytłumiony i o ile przy oglądaniu video nie będzie to drażnić, to przy samym słuchaniu może męczyć. Znacznie lepiej brzmiące (choć tylko 3-utworowe) jest nagranie z występu w studiu telewizyjnym (również izraelskim). Dostępne nagrania partyzanckie z trasy w 2004 są dosyć średnie. Najlepiej wypada Karlsruhe (08.12).

                                                         

Poza nim, mogę polecić nagranie z Holandii (01.12.2004), ale głównie dlatego że nie ma lepszego wyboru. Niestety bootleg z krakowskiej Rotundy brzmi jeszcze gorzej i ratuje go jedynie wartość historyczna i sentymentalna. Nieco lepiej jest jeśli chodzi o występy w USA z 2005. Po pierwsze, Blackfield wpadli wtedy na sesję do radia XM (co zrobiło też Porcupine Tree w 2003 roku). Wyniki tej wizyty nie zostały wydane oficjalnie, ale na szczęście znalazł się ktoś, kto całą audycję nagrał. Panowie gają pełny set przewidziany na pół-akustyczną trasę po USA. Na bootlegu znajdują się również bonusy z pierwszej płyty (dwa dema, Feel So Low, remiks Hello i kilka nagrań z koncertów), którymi ktoś dopchał płytę. Nagrania z publiczności też cieszą ucho, zwłaszcza to z Nowego Jorku (10.03.2005). Są czyste, wyraźne i ciepłe.

                                                         

Teoretycznie trasa „Blackfield II” jest dosyć dobrze udokumentowana na Live NYC, ale z pewnych powodów warto zainteresować się też bootlegami.
Przede wszystkim polecam nagranie z Londynu (16.02.2007), na którym znajduje się nieszczęsne This Killer, z niewiadomych powodów usunięte przed amerykańską trasą. Bootleg jest bardzo dobrej jakości i słucha się go z przyjemnością. Pochwalić mogę również (na szczęście) pamiątkę dźwiękową z Warszawy, która w odróżnieniu od Krakowa nie była już nagrywana ziemniakopodobnym urządzeniem.
DNA Tour” może poszczycić się mianem najsumienniej zarejestrowanej trasy BF, co cieszy, biorąc pod uwagę częste zmiany w secie. Najpopularniejszym bootlegiem z 2011 jest chyba Antwerpia (28.04), co nie dziwi, ponieważ jakość jest bardzo dobra, a w secie znajduje się rarytas tego turnusu: Far Away.

                                                        

Jeśli chodzi o kwestie jakościowe to równie gorąco polecam Moskwę (30.06 – ostatni pełny występ tej trasy, zawiera między innymi 1,000 People) oraz Monachium (17.04). Znacznie słabiej brzmi niestety Kraków (15.04), ale on ma wartość sentymentalną. Nieszczególnie brzmi też Philadelphia (19.05), ale to jedyny znany mi amerykański przedstawiciel trasy DNA.
Na szarym końcu mamy dwa nagrania z ciepłej jeszcze (i jak się okazało niedokończonej) trasy BF IV. Tutaj prym wiedzie bootleg z Tel Avivu, który został udostępniony na YouTube (i ciekawe jak długo tam jeszcze poleży).

                                                         

Nagranie charakterystyczne, doskonale słyszalna gitara, ledwo słyszalny wokal. Drugie nagranie pochodzi z Krakowa, brzmi trochę gorzej niż izraelskie, ale póki co to jedyna rejestracja pełnego setu z tego krótkiego objazdu (zobaczymy co wyniknie z majowej wizyty w USA - oficjalne nagranie, dobry bootleg czy w ogóle nic).
I to by było to. Mając przedstawione przeze mnie pozycje można spokojnie uznać, że to co najważniejsze znajduje się w kolekcji (przynajmniej na dzień dzisiejszy).
Tak jak wspominałem, po majowym (ostatnim z ostatnich) koncercie Blackfield dopiszę parę słów w poprzednim poście, dam oczywiście znać kiedy to się stanie.
W międzyczasie, wraz z ostatnim dniem marca rozpoczniemy badanie Deadwing Tour.

czwartek, 13 marca 2014

Podróż przez czarne pole - historia koncertów Blackfield, cz.3: The end of the band?



Stefan miał już jesień żelaznie zaklepaną na premierę drugiego solowego albumu i na trasę promocyjną (nad którą przez długi czas wisiał znak zapytania), tak więc do końca 2011 roku o BF już się nie mówiło. Aviv powrócił do Izraela na przymusowe wakacje, a przynajmniej tak to wyglądało. W rzeczywistości Geffen doznał twardego zderzenia z rzeczywistością, kiedy zaproponował Wilsonowi (będącemu na fali zaskakująco udanej solowej trasy) szybkie nagranie czwartego wspólnego albumu i uzyskał negatywną odpowiedź. Na tamtym etapie SW miał w planach promowanie solówki oraz pracę nad nową płytą Porcupine Tree (co ostatecznie również zostało zepchnięte na dalszy plan) i jedynym wyjściem z sytuacji było zaproponowanie nowej formuły dla Blackfiled. Prawdopodobnie w porywie optymistycznego (lub rozpaczliwego) impulsu Aviv obwieścił w styczniu 2012 roku, że nowa płyta „Blackfield IV” zostanie wydana w maju. Jak wiemy nie stało się to ani w maju 2012, ani nawet w maju następnego roku, ale dopiero w sierpniu 2013. SW szybko jednak na te zapowiedzi zareagował sugerując, że jego aktywność w Blackfiled zostanie zdegradowana do statusu gościa. Jak to się wszystko potoczyło większość z Was dobrze wie, ponieważ sprawa jest dosyć świeża. Dodam tylko, że w 2012 Aviv skupił się ostatecznie na wydaniu i promowaniu kolejnej solowej płyty nagranej po hebrajsku - „Psifas”. Nas jednak interesuje najbardziej mikro trasa promocyjna „Blackfiled IV”, która pobiła pewne rekordy i to niestety we wrażliwych miejscach. Zanim jednak doczekaliśmy się jakichkolwiek występów BF minęło ponad pół roku. Aviv zrozumiał zapewne, że trasa Blackfield nie może odbyć się bez udziału Wilsona, a że ten miał czas dopiero w lutym następnego roku, to trzeba było poczekać. W międzyczasie jednak jakoś trzeba było tę 'czwórkę' promować, zatem (poza krótkim akustycznym setem Aviva dla greckich rozgłośni Red FM i Athens Rock! w lipcu) dosyć nieoczekiwanie Blackfield w składzie Aviv + Wilson (który akurat miał przerwę między częściami swojego Raven Tour) oraz niemieccy pozoranci, pojawiło się w studiu berlińskiej telewizji ARD Sat 1, żeby wykonać nową kompozycję Jupiter. Z playbacku. Wywołało to pewien naiwny szum wśród fanów Stefana, którzy nie mogli uwierzyć, że Bosy 'zagrał' z playbacku. Owszem, zagrał. Nic w tym szokującego, nic wielkiego. Prawda jest taka, że w swoim czasie no-man tez zmuszeni byli wystąpić w TV z playbackiem, po prostu mało kto o tym teraz pamięta lub wie. Zresztą, BF nie robili z tego wielkiej tajemnicy, a dokoptowana na szybko lokalna sekcja rytmiczna nie próbowała nawet udawać, że wie, co się naokoło nich dzieje. Uroczo medialny uśmiech Stefana na końcu to kropka nad i.

                                                          

Po tym występie obaj panowie wzięli udział w wywiadzie, co zagmatwało całą kwestię dotyczącą tego, czy Wilson jest integralną częścią Blackfield, czy nie. Aviv sam w tamtym czasie twierdził, że nic się nie zmieniło i że wkład Stefana nadal jest bardzo duży. Trudno powiedzieć czy Geffen chciał wierzyć w taki stan rzeczy, czy tylko tuszował nieuniknione, ale kiedy w końcu zaczęły pojawiać się konkretne daty koncertów (a zwłaszcza kiedy lista została zamknięta) było wiadomo, że nic nie jest już tak jak dawniej. Po pierwsze: na luty 2014 roku zaplanowano rekordowo małą ilość występów (nawet jak na Blackfield) – całe siedem. Jeden w Izraelu i sześć w Europie. Amerykanie mogli się pożegnać z jakąkolwiek szansą zobaczenia zespołu na żywo, mimo że Aviv w 2013 twierdził, że lutowa trasa obejmie również USA*. Co więcej, SW oznajmił, że będą to absolutnie ostatnie koncerty Blackfield z jego udziałem (ze względu na obowiązki związane z karierą solową) więc jest to dla niego szansa aby podziękować fanom i się pożegnać. W pewnym momencie Wilson straszył nawet, że nie jest pewien czy wystąpi na wszystkich planowanych koncertach, ale ostatecznie pojawił się wszędzie. Kolejny rekord? Z pewnością długość nazwy zespołu, ponieważ na niektórych plakatach (i biletach) tego mikro tourneé mogliśmy zamiast „Blackfield” zobaczyć hasło „Blackfield featuring Aviv Geffen with special guest Steven Wilson”. O ile brnięcia Wilsona w karierę solową postanowiłem tu nie komentować, to akurat to muszę. Bo jaki był sens umieszczania tego typu pretensjonalnego komunikatu reklamując trasę, która jakby nie patrzeć była pożegnalną trasą Blackfield, a jej repertuar opierał się głównie na dwóch pierwszych płytach? Na to pytanie odpowiedzi nie dostaniemy, a bezsensowność tego typu zagrania podkreślało nawet zachowanie obu muzyków na scenie (nawet Wilson mówił o sobie tak, jakby mieli nazajutrz wejść z Avivem do studia). Kolejny rekord pobity: w robieniu zamieszania.

               

Jeśli jednak odłożymy te elementy na bok to zostaje nam najważniejsze, czyli setlista oraz faktyczna forma Blackfield (jak zwał tak zwał) podczas występów. Trasa rozpoczęła się 'w domu' w Tel Avivie, gdzie po raz drugi już repertuar został odchudzony o „Cloudy Now”.
Zestaw na trasę był stały:

01. Miss U
02. Pills
03. Blackfield
04. Faking
05. My Gift Of Silence
06. Pain
07. DNA
08. Go to Hell
09. Jupiter
10. Dissolving With the Night
11. Where Is My Love?
12. 1,000 People
13. Someday
14. Once
15. Summer
16. Oxygen
17. Hello
…...
18. Glow
19. End of the World
20. Cloudy Now (z wyjątkiem Tel Avivu)
   

           

                                                         

Począwszy od koncertu w Paryżu (6 lutego) Faking zamieniło się miejscami z Miss U, co zdecydowanie wyszło setliście na lepsze. Muszę przyznać, że zestaw utworów bliski jest ideałowi. Oczywiście, nie da się wszystkim dogodzić. Zawsze komuś będzie któregoś utworu brakowało, ale siląc się na obiektywizm przyznaję, że lepszej setlisty na pożegnanie nie dało się ułożyć. Tak jak zapowiadano, lwia część setlisty opanowana była przez pierwsze dwa albumy, ale nie zapomniano też o przyzwoitej liczbie przedstawicieli „DNA" i „BF IV”. Wprawdzie z tej najnowszej i teoretycznie promowanej płyty grano tylko trzy utwory to jednak trudno się dziwić biorąc pod uwagę ilość Wilsona w Wilsonie. Znalazło się miejsce na utwory nietypowe i raczej przez nikogo nie typowane na przykład: Dissolving With The Night czy DNA, a w prezencie dla fanów Blackfield przywróciło kilka dawno nie granych rzeczy, jak ulubiony utwór Aviva - My Gift Of Silence, Someday czy Summer. Zwłaszcza ten pierwszy wymagał od Stefana wyjątkowo dużo wysiłku, bo został napisany w zbyt wysokiej dla niego tonacji (o czym sam Wilson opowiadał). Ostatecznie jednak sam go napisał więc tylko do siebie może mieć pretensje. W podobną pułapkę wpadł podczas solowego koncertu życzeń w Tel Avive w 2003 kiedy rzucił się na Trains.
Jeśli chodzi o nastroje to było odwrotnie niż na trasie DNA. Tym razem to Wilson dokazywał, wyraźnie zadowolony z małych rozmiarów trasy cieszył się każdym utworem i reakcjami publiczności. Aviv za to wyglądał momentami jak na stypie (co jako metafora działa tutaj aż za dobrze), nieformalny koniec Blackfield wyraźnie go przytłaczał. Tak się składa, że krakowski koncert był tym ostatnim z ostatnich* i chociaż nie można z całą pewnością położyć krzyżyka na dalszych koncertowych (i studyjnych) planach BF, to z pewnością nie zobaczymy tej nazwy przez jakiś czas.

           
           
                                                        

Po występie Aviv wyszedł podpisywać płyty sam, co niejako wpisuje się w schemat, którym Wilson naznaczył już no-man dystansując swoją osobę od wszelkiej działalności medialnej. Biorąc pod uwagę, że zarówno ten jak i przyszły rok zaklepany jest na wydanie i promowanie czwartego albumu solowego, będzie wystarczająco kolorowo jeśli SW zainteresuje się w 2016 Porcupine Tree lub no-man, które czekają w kolejce znacznie dłużej. Tym samym, Aviv zamiast w czarnym polu wylądował w czarnej dupie i nic nie wskazuje na to aby ta sytuacja miała się zmienić. Wprawdzie istnieje potencjał w gościnnym udziale różnych wokalistów, ale czas pokaże czy Geffen zdecyduje się przekształcić zespół w multikolaboracyjny typowo studyjny projekt (bo trudno mi sobie wyobrazić, że jedzie z tymi wszystkim ludźmi w trasę). Sam życzę mu wszystkiego dobrego i rozumiem niełatwą sytuację, bo jednak w Izraelu Aviv osiągnął już chyba wszystko co dało się osiągnąć, a jego ambicje sięgają dalej niż bycia więźniem lokalnej popularności. Pozostaje (śladem Tima Bownessa) próbować z kolejną (w tym wypadku drugą anglojęzyczną) płytą solową i liczyć, że Bosy nabierze jeszcze ochoty na Blackfield. Póki co, Aviv dołączył do elitarnego grona muzyków, którzy czekają na jakąkolwiek przerwę w hurtowej produkcji kolejnych solowych płyt Wilsona. Końca nie widać.

*Ps.: w chwili gdy oddawałem tekst do korekty (9.03) Wilson obwieścił, że pierwszego maja zagra kolejny ostatni koncert z Blackfield, tym razem w Nowym Jorku. Tym samym BF zrobili mnie w konia. Jako, że „machina” już ruszyła i seria tekstów o zespole nie może zostać przerwana to jakoś po majówce dokonam edycji i uwzględnię ten ostatni koncert. Chyba, że do tego czasu dołożą jeszcze kilka ostatnich koncertów na jesień. Wtedy oficjalnie uznam to za faka wymierzonego w moją stronę.
W następnym wpisie polecę najciekawsze dostępne bootlegi Blackfield, jak na rozmiary opisnanych przeze mnie tras pamiątek jest całkiem sporo.

                                          

niedziela, 2 marca 2014

Podróż przez czarne pole - historia koncertów Blackfield, cz.2: wzdłuż DNA


Zanim dzięki magicznemu wehikułowi przeskoczymy z 2007 do 2011 roku, zatrzymamy się na chwilę w 2009. W styczniu, zanim Wilson zaczął promować swój solowy debiut (wtedy tylko medialnie) i zakończył pracę nad ostatnim jak dotąd albumem Jeżodrzewia, odbyła się mała seria koncertów, która teoretycznie była europejską solową trasą Aviva Geffena, ale w praktyce była mikro trasą Blackfield. Aviv świętował premierę pierwszej anglojęzycznej (i wydanej na całym świecie) płyty firmowanej swoim nazwiskiem, a jeśli już wyrywać się z Izraela, to na całego! Stąd też wziął się pomysł na małe tournee po Europie, a jako że Aviv nie był do końca pewny tego, czy jego nazwisko ma poza Izraelem wystarczającą moc, zaprosił Stevena Wilsona. Skład tych występów był zatem składem Blackfield w czystej postaci, a setlista składała się w połowie z kompozycji wydanych jako Blackfield.    


            

                                                         

01. Black & White
02. It's All Right
03. Miss U
04. October
05. Now or Never
06. Once
07. Berlin
08. Glow
09. The Forest In My Heart
10. Silence
11. Blackfield
12. Pain
13. Where Is My Love?
14. The One
15. End of The World
….......
16. Heroes
17. Cloudy Now


Warto zwrócić uwagę na to, że Cloudy Now odgrywane było w wersji z solowej płyty Aviva (i z nim na wokalu). Trasa (bardzo krótka) dotarła też do nas i Aviv wystąpił w krakowskiej Rotundzie (16 stycznia). Ja niestety nie miałem okazji być na tym koncercie (mimo, że planowałem), ale znajomy widział ich w Berlinie i potwierdził, że zasadniczo był to koncert Blackfield z dodatkowymi solowymi utworami Aviva. Co więcej, dostałem od tego znajomego koszulkę z Avivem (którą miałem na wszystkich koncertach BF, na których byłem), były ponoć rozdawane za darmo. Niestety, mimo że nie była wielkim fiaskiem, pierwsza solowa trasa Geffena poza Izraelem nie wypromowała go wystarczająco. Aviv miał wrócić do Polski na jesieni by zagrać w warszawskiej Proximie (11 listopada 2009), ale koncert został odwołany. W oficjalnym oświadczeniu organizatora nie było słowa na temat powodu odwołania tego występu, można się tylko domyślać, że bez magicznego bonusa w postaci obecności Stefana nie udało się sprzedać biletów (chociaż większość zaplanowanych koncertów jesiennych w Europie się odbyła). Można było również przeczytać, że „Muzyk powróci do naszego kraju w przyszłym roku, prawdopodobnie na serię koncertów, jednak ich szczegóły nie są jeszcze znane.„.
Niestety, jak czas pokazał, Aviv wrócił dopiero w 2011 grając pod znacznie bardziej wabiącym szyldem. Możemy zatem rozpocząć opowieść o ostatniej pełnowymiarowej trasie Blackfield w jakiej fani mieli okazję uczestniczyć. Na etapie zapowiedzi Blackfield III (które ostatecznie objawiło się jako „Welcome to My DNA”) nie było jeszcze powodów aby sądzić, że Stefan powoli oddala się od tego projektu. Alarmujący był w prawdzie fakt, że był on autorem tylko jednej kompozycji na całej płycie, ale tłumaczono to wyczerpującą pracą nad drugim solowym albumem. Nie było wtedy mowy o tym, że Aviv przejmuje (chcąc nie chcąc) powoli kontrolę nad BF, a płyta ma pokazać jego muzyczny świat. Piszę o tym, ponieważ aktualnie obaj panowie próbują dorobić taką ideologię do tego albumu, ale wtedy w 2011 Aviv z pewnością nie był świadomy tego, że za jakiś czas zostanie z Blackfield sam. Na tamten moment Geffen planował poświęcić dla zespołu cały rok, udzielił niekończącej się ilości wywiadów, a trasa promocyjna miała przyćmić wcześniejsze dwie (co pod wieloma względami się udało).
Welcome to My DNA Tour rozpoczęło się w prima aprilis w Tel Avivie.
Rozgrzewkowy koncert wyglądał tak:


01. Blood
02. Blackfield
03. Glass House
04. Go to Hell
05. On the Plane
06. Pain
07. DNA
08. Waving
09. Rising of the Tide
10. Glow
11 Once
12. The Hole in Me
13. Miss U
14. Zigota
15. Oxygen
16. Where Is My Love?
17. Dissolving with the Night
….......
18. Hello
19. End of the World
 

           
                                                        


Ciekawostką jest to, że zarówno na tej jak i następnej trasie Izraelczycy nie usłyszeli na bis tradycyjnego Cloudy Now. Być może Aviv nie chciał dolewać oliwy do ognia.
Tak czy inaczej niecały tydzień później w Lemington Spa trasa wystartowała już pełną parą, a fani usłyszeli komplet 20-tu utworów (razem z Cloudy Now). Z oczywistych względów kręgosłupem setlisty był materiał z „Welcome to my DNA”, ale co istotne, owy set miał w trakcie trasy przejść liczne zmiany, w przeciwieństwie do poprzednich objazdów, których zestaw utworów był raczej żelazny. Do pierwszej 'mutacji' doszło podczas berlińskiego koncertu (13 kwietnia), kiedy między Zigote, a Oxygen Blackfield dołożyli (jednocześnie niczego nie usuwając) Epidemic. Taka poszerzona setlista pojawiła się u nas na koncertach w Warszawie (14 kwietnia) i Krakowie (15 kwietnia). Na obu występach byłem i mogę napisać parę słów o tym, jak to się wszystko prezentowało (chociaż zdaję sobie sprawę, że wielu z Was też tam było). Rozmach był nie tylko słyszalny, ale i widoczny, a to za sprawą Aviva, który wchodził na scenę w marynarce naszpikowanej diodami led migającymi na czerwono. Blood okazał się zaskakująco dobrym utworem na rozpoczęcie występu, a utwory z DNA obroniły się w wersjach na żywo. Co niestety było widoczne, to zachowanie Wilsona świadczące o tym, że myślami był już w No Mans Land, gdzie czekały rozgrzebane utwory na drugie solo. Od Stefana uderzało znudzenie, nieobecność i chęć bycia gdzieś indziej. Różne małe drobiazgi tylko podkreślały to wrażenie, zwłaszcza głupia pomyłka podczas solówki w Pain w Krakowie. Mimo to koncerty wypadły bardzo dobrze i zespół ruszył dalej.

                      
                     
                                                          

W Mińsku (17 kwietnia) doszło do kolejnej zmiany, setlistę opuściło Glow, a lukę wypełniło 1,000 People. W Karlsruhe (23 kwietnia) po raz ostatni na jakiś czas zagrano Rising of The Tide. Niestety we Frankfurcie (24 kwietnia) z setem pożegnał się On The Plane, a w jego miejscu wylądował nieco zużyty, ale zawsze gorąco przyjmowany Open Mind. Tego wieczora jeszcze raz (ostatni) powróciło Glow. Tym samym publiczność w Bochum (25 kwietnia) otrzymała krótszy set (20 utworów). W Kolonii (26 kwietnia) wyrównano ilość utworów do 21, na bis zadebiutował Far Away (z Avivem śpiewającym pierwszą zwrotkę). Co ciekawe, utwór ten był próbowany już od jakiegoś czasu. Czekając na wejście pod Progresją słyszałem jak zespół gra tę piosenkę i liczyłem nawet, że będzie to niespodzianka w polskim secie. Niestety tak się nie stało. Okres między koncertami u nas, a występem w Antwerpii (28 kwietnia) był wyraźnie gorący, zespół nie mógł się zdecydować które utwory i w jakiej kolejności chce grać, co owocowało takimi dzikimi zmianami z nocy na noc. Jeśli chodzi o zestaw kawałków granych na całej trasie to listę można tutaj zamknąć. Od tego momentu nie pojawiło się już nic nowego (co najwyżej różne utwory wymieniały się ze sobą). Jak na Blackfield (z trzema albumami na koncie) zmiany były i tak spore. Jeśli wierzyć źródłom, najdłuższy zestaw na trasie (22 utwory) otrzymali Paryżanie (29 kwietnia) i to oni też ostatni mieli okazję usłyszeć Rising Of The Tide. Koncertem we Francji Blackfield zakończyli oficjalnie tę część trasy mając przed sobą objazd po USA i Kanadzie.
18 maja w Waszyngtonie zespół pojawił się na scenie dla obywateli Stanów, setlista pozostała jednak taka sama. Pisałem wcześniej o tym, jak to SW sprawiał wrażenie znudzonego i zmęczonego tą trasą. Niestety życie dało mu kolejny powód żeby chcieć być gdzieś indziej. 24 maja Wilson podał do wiadomości, że zmarł jego ojciec i w wyniku tego część koncertów w USA/Kanadzie zostanie odwołana. Występy, które miały się odbyć między 24-tym a 30-stym maja (Toronto, Cleveland, Detroit, Chicago i Vancouver) zostały anulowane (z początku mówiło się o przełożeniu ich na inny termin, ale ostatecznie nigdy się nie odbyły). Pierwszy koncert, który Blackfield zagrali po przerwie odbył się w Seattle (31 maja), z setlistą pożegnał się Far Away.
3 czerwca w San Francisco do zespołu dołączył Jordan Ruddes i zagrał w Cloudy Now. Następnego wieczoru w Los Angeles Blackfield zagrali swój ostatni koncert w USA na tej trasie (a jak się okazało być może w ogóle). Po tym nastąpiła seria dosyć losowych wypadów tu i tam. Blackfield zagrali między innymi skrócone sety na festiwalach w Grecji, Czechach i Finlandii.                                                   
                                                                                                                                                                    
                                                   


Pełny set został odegrany tylko w Moskwie (30 czerwca) i był to też pierwszy koncert, na którym w roli klawiszowca wystąpił Gidi Herz, zastępując Erana Mitelmana (który miał w tym czasie inne zobowiązania). Po występie na słynnym Ilosaarirock (17 lipca) Blackfiled oficjalnie zakończyło „Welcome to my DNA Tour”, a tym samym całą promocję płyty. Od tego momentu dzieje Blackfield nabrały nieoczekiwanego rozpędu. W następnym wpisie przyjrzymy się ostatniej jak dotąd trasie zespołu - koncertach, które odbył się w lutym tego roku.