piątek, 21 października 2016

An Evening With Steven Wilson: Grace for Drowning Tour 2011 - 2012, cz.3: Kraków.



Koncert w Krakowie, już ten właściwy/nierozgrzewkowy/prawilniepierwszy, był trochę inny, z mniej i bardziej oczywistych względów. Hala Wisły jest o wiele większa niż Eskulap, zatem wszystko automatycznie nabrało rozmachu. Scena była większa, znalazło się porządne miejsce dla Travisa, którego w Poznaniu wciśnięto między Aziza, a zestaw perkusji. Ekran był większy więc coś było widać z tych Lassowych filmów. Szmata była większa. Obecność systemu kwadrofonicznego dopiero w Krakowie dało się faktycznie odczuć. Wszystko to jednak istniało kosztem intymności poznańskiego występu. Odległość od barierek do sceny była spora, sama scena była wyżej przez co nie było już tego bliskiego kontaktu z muzykami. Coś za coś.
Już na wstępie pamiętam zgrzyt kiedy ludzie zgromadzili się przy samym wejściu na salę (można było dzięki temu obejrzeć fragmenty próby), a potem zostali wyproszeni na dwór, bo przy drzwiach sprawdzano bilety. Dlaczego w takim razie nie pomyślano o tym, by nie wpuszczać ludzi wcześniej? Już się nie dowiemy. Niestety chamska ochrona była jednym z bardziej pamiętnych punktów programu tamtego wieczora. Wilsonowi udzielił się Frippyzm i tym samym między rzędami na trybunach przedzierała się armia ochroniarzy z latarkami, którzy werbalnie pałowali wszystkich, którzy robili zdjęcia (niezależnie czy był to aparat, czy telefon wielkości pudełka zapałek). Ja stałem pod sceną, ale miałem w gaciach sprzęt do nagrywania i cały czas miałem wrażenie, że Stefan ma lasery w oczach i widzi co robię. Instrukcje anty-foto musiały być tak rygorystyczne, że nawet Lasse Hoile prawie stracił swój aparat. Brawo, Stefan. Na szczęście, z tego co mi wiadomo, Bosy się trochę opamiętał na kolejnych trasach (chociaż komando ochroniarki świecącej ludziom latarką po oczach w Poznaniu w 2013 r. nie zapomnę).

         

Kiedy staliśmy pod sceną, jakiś chłopak usłyszał, że rozmawiamy o Poznaniu i zapytał, czy w setliście były może utwory PT, bo liczył na Trains. Trochę mnie to wtedy rozbawiło, ale dwa lata później, oba polskie solowe koncerty Stefana otwierało Trains. Jak widać, nie było się z czego śmiać.
Jeżeli chodzi o cały show, to wyglądał on prawie identycznie, z tym wyjątkiem, że wszystko było większe, głośniejsze, itd. Tym razem obyło się bez awarii laptopa, zespół też był już bardziej zwarty, nie pojawiały się głupie pomyłki, a przynajmniej nie takie, które wyłapałaby publiczność.
Jeżeli Stefan nie był jeszcze w pełni przekonany, że taka forma występu się sprawdza, to po Krakowie nie miał już raczej wątpliwości. To prawda, że te koncerty były dosyć mocno wyreżyserowane i brakowało jakiejkolwiek spontaniczności, ale to były pierwsze koncerty solo i nikt nie był jeszcze zmęczony utworami, muzykami, czymkolwiek. Z resztą kiedy realizuje się tego typu zamysł po raz pierwszy, to trzeba się zdyscyplinować i podążać według z góry ustalonego planu, zwłaszcza mając w setliście takie kawałki jak Rider II.

         

Z czasem Wilson nabrał pewności siebie i luzu, co zaowocowało znacznie bardziej elastyczną setlistą, zwłaszcza w 2015 i 2016 roku, chociaż przyznam, że bardzo mi odpowiadało w 2011 r. to, że SW odgrodził grubą linią muzyczne światy solo i Porcupine Tree. Im bardziej się one zacierają, tym bardziej odnosi się wrażenie, że na to drugie nie ma co liczyć. Ale wracając do Krakowa, trudno wymienić tu konkretne utwory, bo wszystko zabrzmiało równie dobrze.

Stefan trochę się wyluzował, zagadywał publikę, cieszył się jak dziecko. To były dwa zajebiste koncerty, jedne z najlepszych jakie Stefan u nas zagrał (a na pewno z tych, które widziałem). Warto było (w miarę możliwości) być zarówno w Poznaniu, jak i Krakowie, bo mimo że prawie takie same, to te występy nie mogły się bardziej różnić. Zwłaszcza cenny był tutaj Poznań, bo w tak małym lokalu, przy tak intymnej i autentycznie ekscytującej atmosferze już Stefana solo raczej nie zobaczymy. Ten pierwszy raz kiedy wszystko było nowe (zarówno dla muzyków, jak i dla nas), to coś czego nie da się już doświadczyć na solo koncertach. Słynna szmata powracała na kolejnych trasa, ale nikogo już to raczej nie kręciło, zwłaszcza, że zawsze spadała w tym samym momencie tego samego utworu. Zmutowany głos przed Index stał się parodią, wizualizacje stały się nieznośnie przytłaczające, a skład zespołu nie ma już tej świeżości (mimo ciągłych zmian). To jest oczywiście moja opinia, ale myślę, że ci którzy widzieli Stefana w 2011 r. zgodzą się, że tamte koncerty były najlepsze.


Setlista

01. No Twiligh Within The Courts Of The Sun
02. Index
03. Deform To Form A Star
04. Sectarian
05. Postcard
06. Remainder The Black Dog
07. Harmony Korine
08. Abandoner
09. Like Dust I Have Cleared From My Eye
10. No Part Of Me
11. Veneno Para Las Hadas
12. Raider II

13. Get All You Deserve


Przy okazji krakowskiego koncertu, Wilson zrobił sobie oficjalną foto sesję w okolicach Hali Wisły.


                   
                                                                                                                                
                                                              

Nie wiem co takiego atrakcyjnego Stefan znalazł w tych rejonach, ale może chciał się trzymać świeżej jeszcze konwencji z filmu Insurgentes, czyli smutamy w smutnych i wesołych miejscach.

I jeszcze jedna rzecz. Nie wiem, czy czyta to ktokolwiek kto został wykiwany przez zespół po koncercie czekając przy wejściu na salę, ale była taka śmieszkowa sytuacja. Czekaliśmy na Stefana. Wyszedł Holzman, wyszedł Begggs, chyba tez wyszedł Travis (na pewno kręcił się przy drzwiach), wszyscy zapewniali, że zaraz przyjdzie Stefan... tymczasem Stefan podpisywał płyty na tyłach Hali Wisły, koło busa. Kiedy ktoś nam w końcu dał cynk i popłynęliśmy we wspomniane miejsce, to Wilson już wsiadł do autokaru. Marco był nękany przez fanów żeby go wywował, obiecał, że spróbuje, ale wątpię, bo co miał zrobić? Wyciągnąć go za włosy? :D
Wilson zasłonił się roletą, ale widać było, że siedzi z laptopem i je kanapkę. Pewnie już buszował w internecie i myślami był na kolejnym koncercie.

Od tamtej pory przeszło mi już zbieranie jego podpisów, ale tej gonitwy na około Hali Wisły nie zapomnę.

Kolejna część tekstu będzie się tyczyła reszty trasy, a trochę się tam działo.



                                                 

czwartek, 20 października 2016

An Evening With Steven Wilson: Grace for Drowning Tour 2011 - 2012, cz.2: Poznań.




Turnus rozpoczynał się dwoma koncertami w Polsce. To były pierwsze koncerty na trasie, ale też pierwsze koncerty solowe Stefana w ogóle. Spekulacje dotyczące setlisty nie miały końca, mimo że pula utworów była ograniczona do Insurgentes i Grace for Drowning (typowano też utwory z CV).
Największym pytaniem jakie się wtedy nasuwało na myśl było – czy zagra Raidera II?
Wszystko związane z tymi koncertami było owiane tajemnicą, co było naprawdę odświeżające w przypadku SW. Bosy wcześniej zapowiedział, że odgrywany będzie tylko materiał solo, żadnego Porcupine Tree, Blackfield, itd., co cieszyło.

20tego października pojawiłem się w Poznaniu gotowy na niespodziewane. Niestety Stefan (nieświadomie) spalił kilka niespodzianek ludziom, którzy przyszli godzinę wcześniej aby zająć dobre miejsca pod sceną. Nie było nas dużo, ale słyszeliśmy obszerny fragment próby, w tym Raidera II i Get All You Deserve. Koło wejścia kręcił się Nick Beggs. Kiedy wpuszczono ludzi do środka, można było zaobserwować pierwsze „atrakcje” wieczoru.
Słynna szmata wisiała już dumnie zasłaniając scenę. Eskulap to mały klub (przynajmniej w porównaniu z Halą Wisły), a spod sceny już kompletnie nie widziałem tego, że na szmacie wyświetlany jest film. Koncert był niejako reklamowany jako rozgrzewkowy, wszystko było nowe zarówno dla jednej, jak i drugiej strony. Z głośników leciało Bass Communion, utwór z Cenotaph, którego jeszcze nikt nie znał (płyta miała być dostępna na trasie, ale spóźniono się z wydaniem).


        

Muszę przyznać, że trik działał, atmosfera była rzeczywiście mistyczna, a oczekiwania puchły coraz bardziej. W końcu na scenę zaczęli wchodzić muzycy. Najpierw Marco Minneman, który zaczął wybijać rytm No Twilight In The Court of The Sun. Dopiero kiedy Nick Beggs wszedł i zaczął grać swój motyw, poznałem co to za utwór. Następnie, w odpowiednich odstępach, pojawili się Adam Holzman, Aziz Ibrahim i Theo Travis. Na końcu wyszedł Steven Wilson.
Przyznam, że kiedy jeszcze dwa lata wcześniej wyobrażałem sobie ewentualne koncerty Stefana, to zawsze wyobrażałem sobie jak gra ten utwór. I dalej poszło już z górki. Koncert był rzeczywiście pełen ciekawych, świeżych jak na Wilsona elementów. Zniekształcony głos podczas zapowiedzi Index, robił wrażenie (na kolejnej trasie już dużo mniej, zwłaszcza, że Bosy za bardzo się rozgadywał tym niskim głosem i wychodziło śmiesznie, a nie klimatycznie). Pamiętam, że nie do końca byłem pewien, czy to co słyszałem faktycznie słyszałem, czy nie. Wszystko było zaskoczeniem. Po kilku kawałkach zacząłem się zastanawiać, czy ta szmata będzie wisiała przez cały koncert. Chwilę później już jej nie było, spadła w trakcie Sectariana (co stało się potem tradycją, również trochę zbyt wymaglowaną by robiła takie same wrażenie). Aziz Ibrahim miał na palcach migające lasery, co wyglądało dosyć fajnie (zwłaszcza kiedy jeszcze wisiała szmata).

                                    
                                    

Projekcje Lasse’go nie były zbyt dobrze widoczne (jednak Eskulapowa scena jest mikroskopijna w porównaniu, do tych, na których Stefan grał w przyszłości), ale były w porządku. Nie przekraczały pewnej granicy (tak jak zbyt absorbujące filmy z trasy HCE), były dobrym dopełnieniem tego co działo się na scenie i nie odwracały uwagi od muzyków.
Skład robił wtedy wrażenie. Zwłaszcza muszę tutaj wyróżnić dwie osoby. Po pierwsze, Theo Travis, który wniósł do koncertu z udziałem Stefana nieobecne dotychczas instrumentarium (nie licząc jednego gościnnego występu w 1997 r.), zrobił olbrzymią różnicę w brzmieniu. Do dziś uważam, że to najlepszy muzyk jakiego Stefan kiedykolwiek miał u siebie w solo bandzie.

                                     

Drugą osobą jest Aziz Ibrahim. Niech mi nikt nie próbuje wcisnąć, że Guthrie Govan jest lepszym gitarzystą. Aziz okazał się mieć niesamowite wręcz wyczucie, a oryginalne, pobrzmiewające bliskim wschodem wstawki (np. solo w Abandonerze) dodały tylko kolorytu. Tym bardziej przykro mi, że pożegnał się on ze składem w dosyć kretyńskich okolicznościach (o czym będzie później).

                                                   

Raider II został zagrany. Już samo to wydawało się wtedy czymś trudnym do osiągnięcia. No i zakończenie – Get All You Deserve – nie tyle ze względu na sam utwór, ale ten moment kiedy SW zniknął na chwilę ze sceny i wrócił w masce przeciwgazowej. Niby nic, niby pierdoła, ale był to akcent, o który by się Stefana wcześniej nie podejrzewało. Niestety z solowej trasy na solową trasę takich smaczków jest coraz mniej.

                                                    

Oczywiście, nie było tak teatralnie jak niektórzy sobie wyobrażali, ale właśnie. Czego tak naprawdę oczekiwaliśmy? Trudno powiedzieć, ale kiedy człowiek zaczyna sobie wymyślać, to nikt nie jest w stanie tym wyobrażeniom sprostać. Żadna strona nie jest tu winna.

Przyznam, że nawet cieszę się, że Stefana aż tak nie poniosło, bo łatwo tu było przekroczyć granicę kiczu. Po tym jak wybrzmiały ostatnie dźwięki Get All You Deserve, pojawiły się „napisy końcowe”, w których wymieni zostali wszyscy obecni na scenie muzycy. Z głośników powoli zaczęło sączyć się Bass Communion (tym razem Litany) i w takiej, nadal elektryzującej atmosferze opuszczaliśmy Eskulap. Do dziś uważam ten i Krakowski koncert za najlepsze solowe występy jakie Stefan u nas zagrał. Oczywiście, nie obyło się w Poznaniu bez wpadek, w końcu to był warm-up show. Muzykom zdarzały się pomyłki, a podczas Veneno Para Las Hadas Wilsonowi wysiadł laptop, który trzeba było zresetować, co przedłużyło środkową część utworu o jakąś minutę. Bosy wpadł w panikę, miotał się przy kompie jak oparzony i machał tylko ręką do pozostałych muzyków, aby grali dalej kończącą się właśnie sekcję. To są rzeczy, które dla nas były super (ostatecznie utwór był grany dłużej, a nic innego złego się nie stało), ale Stefan ewidentnie zesrał się w majty.
W tym wszystkim było jednak coś wyjątkowego. To był pierwszy solowy koncert Wilsona, atmosfera na scenie była z początku dosyć napięta, ale publiczność pokazała Stevenowi, że to wszystko działa, że jest dobrze. I nerwy puściły.
Wilson wielokrotnie wspominał potem ten koncert z wielką nostalgią. To był dla niego definitywny moment kiedy zrozumiał, że to wszystko wypaliło, a w perspektywie może wypalić jeszcze więcej.
Kwestia jest słodko gorzka, ponieważ był to też moment, w którym Wilson zrozumiał, że nie potrzebuje już Porcupine Tree. Wtedy tego nie wiedzieliśmy, ale oklaskując gorąco Stefana w Eskulapie, ścinaliśmy Jeżodrzewie. Oczywiście piszę to pół żartem pół serio, ale ostatecznie stało się jak się stało.


                                                    


Setlista

01. No Twiligh Within The Courts Of The Sun
02. Index
03. Deform To Form A Star
04. Sectarian
05. Postcard
06. Remainder The Black Dog
07. Harmony Korine
08. Abandoner
09. Like Dust I Have Cleared From My Eye
10. No Part Of Me
11. Veneno Para Las Hadas
12. Raider II

13. Get All You Deserve


Jutro będzie parę słów o Krakowie!

piątek, 14 października 2016

An Evening With Steven Wilson: Grace for Drowning Tour 2011 - 2012, cz.1: Koncert zmyślony.



Chciałabym żeby Stefan pojechał w trasę ze swoimi solowymi utworami” - powiedziała mi znajoma na koncercie Porcupine Tree we Wrocławiu w 2009 r. Wtedy, to była naprawdę ekscytująca perspektywa.

Insurgentes podobało się praktycznie wszystkim, a formuła koncertowa PT wydawała się wtedy już lekko zmęczona. Różnie sobie w tamtym czasie wyobrażałem potencjalne solowe koncerty SW. Głównie tworzył mi się obraz małych, intymnych koncertów, w małych salach, na siedząco, itd. To co w 2009 r. wydawało się ekscytujące, dziś jest już dawno spowszedniałą codziennością, której sporo osób ma już trochę dosyć. Zanim jednak część z nas zaczęła rzygać solowym Wilsonem był moment, w którym wszyscy oczekiwali mitycznej solowej trasy. Pierwsze wzmianki na ten temat zaczęły pojawiać się jeszcze w 2010 r., który z punktu widzenia wydawniczego był dla fanów Wilsona rokiem wznowień (Recordings, IEM, itd.).

                                                 

Jedyną nowością okazał się być utwór Home in Negative, który miło nastrajał na zbliżający się drugi solowy album Stefana. Pod koniec roku było wiadomo, że w 2011 r. wyjdą dwie nowe płyty z udziałem SW – Blackfield III (później ochrzczone Welcome To My DNA) oraz wspomniana druga solówka. O ile trasa związana z tym pierwszym wydarzeniem była wtedy dosyć oczywista (co jest ironiczne z dzisiejszej perspektywy), to o ewentualnej trasie promującej drugie solo mówiono bardzo nieśmiało. Stefan trochę przedwcześnie puścił info o wstępnych planach w świat (jeszcze w okolicach specjalnych koncertów Porcupine Tree), a potem zaczął się z tego wycofywać twierdząc, że chęci chęciami, ale nie wie w jaki sposób mógłby taki turnus sfinansować.
Jeszcze w kwietniu 2011 r. podczas trasy Blackfield, SW nie potrafił jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy to się uda (mimo, że solowy album miał już tytuł i datę wydania).
W końcu, na początku lipca, oficjalnie ogłoszono, że trasa się odbędzie, ujawniono skład zespołu oraz opublikowano wstępną listę koncertów. Na tym etapie, pierwszy solowy zespół Stevena Wilsona składał się z: Marco Minnemana na perkusji, Nicka Beggsa na basie, Aziza Ibrahima na gitarze, Gary’ego Husbanda na klawiszach i Theo Travisa na klarnecie, flecie i saksofonie.
Jak widać na obrazku, trasa rozpoczynała się w Krakowie 21szego października 2011 r.

                                       


26tego sierpnia Stefanowe strony ogłosiły: „Ticket sales for the show in Krakow, Poland have been going so well that an additional "warm up" show has been added the night before in Poznan at Klub Eskulap. Tickets will be on sale from Monday„. Stefan utyskiwał też, że nie może niestety pojechać wszędzie gdzie by chciał, bo go nie stać na 6cio miesięczną trasę. Stoi to w dosyć jaskrawym kontraście, z kończącą się za kilka miesięcy Hand Cannot Erase Tour, która trwa od kwietnia 2015 roku.

W międzyczasie, doszło do małego wyłamu w składzie. Z powodów zdrowotnych musiał się wycofać Gary Husband. Adam Holzman wspomina, że pod koniec sierpnia zadzwonił do niego znajomy dając cynk, że Wilson w panice szuka klawiszowca na trasę. Holzman, fan Porcupine Tree, od razu skontaktował się ze Stefanem będąc gotowym rzucić wszystko żeby być w składzie solo bandu. SW zatrudnił go przez telefon. Ponoć zadecydowało to, że za Adama poręczył Jordan Rudess. O zmianie w składzie, SW poinformował na Facebook’u dopiero 15tego października więc niecały tydzień przed rozpoczęciem trasy.

Zanim przejdę do faktycznego startu Grace for Drowning Tour, lub jak to wtedy reklamowano An Evening With Steven Wilson, muszę napisać parę słów, o tym co się przed tym wydarzeniem działo w świecie fanów. A trzeba zaznaczyć, że wokół trasy (oczywiście zanim się rozpoczęła) narosło więcej mitów niż w kwestii Terumi. Sam Stefan podsycał atmosferę i napędzał wyobraźnię fanów enigmatycznymi wypowiedziami na fejsie, w stylu:

To present the kind of show we are planning, we do need the whole stage for the whole evening - can't tell you much more at the moment

Wilson wspominał również tu i tam, że nie będzie supportu ze względu na to, że „spektakl” rozpocznie się jeszcze przed właściwym koncertem, jak i będzie trwał już po występie. Oświadczył też, że muzyka Bass Communion będzie odgrywała ważną rolę podczas koncertów, i że będą to pierwsze jego występy, podczas których wykorzystany będzie system kwadrofoniczny.
Ok, z obecnej perspektywy nie można Stefanowi zarzucić, że mówił o czymś, co ostatecznie nie zostało zrealizowane. Rzecz w tym, że wyobraźnia fanów (w tym moja) poszła znacznie dalej. Nie tylko ja wyobrażałem sobie jakieś specjalne atrakcje zahaczające o koncerty Hawkwind.
Mit rósł za mitem, trasa nabierała mistycznego charakteru, jakbyśmy nie wiadomo czego mieli na niej doświadczyć. Teraz już wiemy co to było, i że ten obraz został mocno zakrzywiony i wyolbrzymiony. Ale po kolej. W kolejnym 'odcinku' napiszę o koncercie w Poznaniu. Tekst zostanie opublikowany w piątą rocznicę tego występu (a następnego dnia będzie Kraków).