Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Adam Holzman. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Adam Holzman. Pokaż wszystkie posty

piątek, 18 listopada 2016

An Evening With Steven Wilson: Grace for Drowning Tour 2011 - 2012, cz.4: Reszta świata.


                                                  


Jak wypadła reszta trasy? Europejskie odnóże nie odznaczyło się żadną zmianą w żelaźnie przećwiczonej setliście. W zasadzie można założyć, że każdy z tych koncertów był identyczny, ale nie można mieć o to do Stefana pretensji, to była premierowa trasa solo i raczej każdy chciał zobaczyć to samo, bo widział to po raz pierwszy.
Z tego co mi wiadomo, to każdy koncert był rejestrowany. Po europejskim objeździe pojawiło się na soundcloudzie Bosego kilka nagrań z Londynu: Sectarian, No Part of Me, Index i Deform to Form A Star. Londyn (31.10.2011) był ostatnim przystankiem w Europie, na 8-mego listopada zespół był już zaklepany na rozpoczęcie amerykańskiego odnóża na Florydzie. Niestety stała się rzecz dosyć niespodziewana. Trudno powiedzieć kiedy dokładnie, ale prawdopodobnie jeszcze w trakcie objazdu po Europie dotarła do solo bandu informacja, że Aziz nie dostanie wizy do USA.

                                             

Powody nie był tak oczywiste jak się wydaje. Aziz urodził się w Wielkiej Brytanii i nie było praktycznie żadnego powodu, aby nie dać mu wizy, zwłaszcza w momencie kiedy wiadomo było, że przyjeżdża tam jako muzyk, który ma zakontraktowane koncerty. Dodam jeszcze, że Aziz nie jest pierwszym z brzegu gitarzystą, odbywał już trasy z takimi zespołami jak Simply Red, czy The Stone Roses. Przykrym finałem całej sprawy było to, że Ibrahim otrzymał w końcu wizę, ale było to w momencie kiedy trasa właśnie startowała (o czym opowiadał swego czasu jego przyjaciel, Steve Hogarth z Marillion). Przepadek? Tym samym, Aziz został wyeliminowany (jak się okazało, na stałe) z pozycji gitarzysty w solo bandzie Stevena Wilsona. Kto zatem przybył na ratunek?
W tamtym czasie opcja była tylko jedna i na szczęście Stefan z niej skorzystał. Oczywiście zgłosił się do Johna „Wesa” Wesleya, który mimo tego, że był zajęty nagrywaniem nowej płyty (Disconnect), zgodził się. A czasu na opanowanie monstrualnego materiału miał niewiele. Tak sytuację opisał Wes kiedy wrócił do domu pod koniec listopada:

A couple of weeks ago, I received word that Aziz Ibrahim, the touring guitarist in the Steve Wilson solo band, had an issue with a work visa right before the start of the planned North American tour. I was then asked to step in for the Grace for Drowning North American tour. After some serious work learning an almost two hour set, I did the first show in Orlando, then hit Baltimore, had stunning gigs in NYC, Philly, Boston at the Berklee Performing Arts Center, Montreal, Toronto, and the big finale in Chicago at the Legendary Park West. The band was a simply stunning array of musicians — Marco Minneman (drums), Nick Beggs (bass), Theo Travis (saxophone & flute)  and Adam Holzman (keyboard) — it was an incredible set of shows.

                                               

                                       

Z tego co pamiętam, Wes miał niewiele ponad tydzień na nauczenie się wszystkiego i raptem jedną próbę z całym zespołem. Niewielu gitarzystów by się czegoś takiego podjęło, ale Wes dał radę. Wszystkie zaplanowane koncerty w USA i w Kanadzie odbyły się bez przeszkód. Setlista nie uległa zmianie, ale to raczej oczywiste. Jeszcze przed amerykańskim odnóżem, kiedy Stefan wyjaśniał na fb sytuację z odejściem Aziza i dołączeniem Wesa, zawarł również ciekawą informację.


now we can look into the possibility of touring again early next year in order to play some of the places we missed out this time around. On a less positive note, some of you may have heard that the guitar player in the band, Aziz Ibrahim, was refused a work visa to tour the US, but the good news is that my old buddy John Wesley has agreed to step in to cover for Aziz during the forthcoming USA and Canada shows.

Przed Poznaniem, Stefan absolutnie nie wychylał się z planami występów solo poza koncert w Chicago, który kończył trasę po USA i Kanadzie, ale już po Europie miał parcie, aby ciągnąć wóz dalej. Kiedy jednak wrócił do domu pod koniec listopada i podliczył hajs w portfelu, to okazało się, że piszczy tam biedą i nie ma jak opłacić kolejnych występów. Na tym etapie SW dopłacał do tego by móc grać solo koncerty. Obecnie na tym zarabia (lub jak twierdzi, wychodzi na zero, bo ciągle ładuje w swoje koncerty więcej kasy żeby były większe, głośniejsze, itd.), ale wtedy sytuacja przypominała tę, w której znalazło się Porcupine Tree w 2000 roku kiedy chcieli pojechać w trasę jako support Dream Theater (niezależnie od tego co się sądzi o DT, to propozycja była dosyć lukratywna), ale nie było ich stać. SW skompilował wtedy Recordings, dzięki sprzedaży którego udało się zebrać odpowiednią ilość kasy, a sama płyta do dziś jest zdaniem fanów jednym z najwybitniejszych dzieł PT. Takie patenty nie rdzewieją, zatem Stefan zrobił dokładnie to samo i zdecydował się wydać obszerne fragmenty koncertu w Londynie na płycie CD zatytułowanej Catalogue. Preserve. Amass. Oprócz dostępnych już wcześniej Index, Deform To Form A Star, No Part Of Me i Secatrian, Wilson dorzucił No Twilight…, Veneno Para Las Hadas i całego Raidera II. Całość (70 minut muzyki) została opatrzona ładną okładką, a wydawnictwo było limitowane do 3.000 sztuk. Sprzedaż rozpoczęła się w marcu 2012 r., oczywiście wszystkie kopie szybko się rozeszły, co tez napełniło Bosemu świnkę skarbonkę podpisaną „2012 solo tour”. Brawo, Stefan.
W kwietniu, z okazji Record Store Day, sprzedano jeszcze 2.000 wytłoczonych na tę okazję winyli Catalogue. Preserve. Amass. One też zniknęły z prędkością światła.

                                              

Wilson musiał wiedzieć, że zbiórka wypali, bo kolejne daty koncertów zostały zaplanowane już na kwiecień. Trzecie odnóże miało miejsce ponownie w Ameryce, ale nie tylko w USA. Setlsita nie uległa zasadniczo zmianie, pojawił się jednak jeden nowy solowy numer – Luminol (przez jakiś czas uznawany za Luminal, dopóki SW nie przeliterował tytułu w wywiadzie). Zmiana nastąpiła tez znowu na miejscu gitarzysty. Tym razem za wiosło chwycił Niko Tsonev, doskonały muzyk z Bułgarii.

                                     

Niestety wraz z koncertem w Hollywood, setlista zaczęła się kurczyć. Padło na mój ulubiony solowy kawałek Wilsona – Veneno Para Las Hadas. Najwyraźniej Amerykanie zbyt szeroko ziewali na wolniejszych kawałkach i coś trzeba było obciąć.
12-tego kwietnia, zespół zajechał do Meksyku (pierwszy raz Stefana w tych rejonach) i zagrał mini koncert w En Plaza Condesa.

01. Even Less
02. Deform To Form A Star
03. Postcard
04. No Twilight Within The Courts Of The Sun


Następnego dnia, zagrano już prawdziwy, pełny set w Teatro Metropolitan. Z okazji tego, że występ był filmowany z myślą o wydaniu dvd (pod tytułem Get All You Deserve we wrześniu 2012 r.), powróciło Veneno Para Las Hadas. Kolejne koncerty były pod względu setu dosyć dziwaczne. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz zobaczyłem listę z Wenezueli (15tego kwietnia), to byłem trochę zmieszany.
Ponownie wypadło Venono, natomiast publiczność otrzymała po Get All You Deserve bis niespodziankę… w postaci dwóch utworów Porcupine Tree. Zagranych przez Stefana solo solo, na akustyku, był to Even Less i Trains.

                                                   

Po tym jak Wilson odgrażał się co do repertuaru w 2011 r., było to dosyć zaskakujące, ale ostatecznie zrozumiałe. Fani z tamtych rejonów nigdy nie mieli okazji zobaczyć Porcupine Tree przez całe 17 lat jakie ten zespół spędził w trasie. Bosy był zobligowany żeby dać tym ludziom chociaż cząstkę Jeżodrzewia. Koncert w Santiago, Chile (17-tego kwietnia) prezentował się tak samo, zaś następny (18-tego kwietnia), również w Santiago, zawierał dwie zmiany. Zamiast Even Less, na bis SW zagrał Lazarusa, a w głównym secie Veneno Para Las Hadas wymieniło Like Dust I Have Cleared From My Eye. Od tamtej pory, Veneno nie powróciło już na koncertach SW. Drugi koncert w Chile był transmitowany wtedy w lokalnym radiu, to pierwszy taki przypadek na trasie solowej Stefana. Pozostały koncerty w Argentynie i Brazylii wyglądało tak samo.
Występem, który odbył się 25-tego kwietnia w Szwecji Wilson oficjalnie rozpoczął czwarty leg pierwszej solowej trasy triumfalnie powracając do Europy. Set nie uległ żadnym zmianom, z wyjątkiem tego, że ekstra bis z utworami PT się ulotnił.
Trzeba było czekać do koncertu w Paryżu (4tego maja) aby objawiła się jedyna na tej trasie, w miarę spontaniczna zmiana (nie licząc mikro setu PT). Like Dust I Heave Cleared From My Eye wypadło, a w jego miejsce pojawiło się znienacka Insurgentes.

                                     


Planowo zmiana miała być jednorazowa (z jakiegoś powodu), ale wyszło tak dobrze, że Wislon postanowił grać ten utwór dalej. Like Dust I Heave Cleared From My Eye powróciło jeszcze tylko podczas występów we Włoszech i jak dotąd nie powróciło. Ostatni koncert całej trasy promującej Grace for Drowning odbył się w Londynie, w Shepard’s Bush Empire (w tym samym miejscu gdzie w 2011 r. nagrano Catalogue. Preserve, Amass i gdzie w 2001 roku Porcupine Tree nagrali nigdy nie wydany koncert, o którym pisałem w pierwszym wpisie tego bloga). Setlista składała się ze standardowego zestawu 13-tu utworów. W stosunku do początku w Poznaniu, wyleciało Veneno Para Las Hadas (poniekąd zastąpione przez Luminol) oraz Like Dust I Heave Cleared From My Eye (zastąpione przez Insurgentes). Tak tez zakończyła się pierwsza solowa trasa Stevena Wilsona, trasa która miała trwać tylko dwa miesiące, która miała być tylko na chwilę pomiędzy jednym, a drugim turnusem Porcupine Tree, a której kontynuacje ciągną się ostatecznie niemal nieprzerwanie po dziś dzień. Mimo skromnego (w porównaniu do kolejnych tras) repertuaru, była to moim zdaniem najciekawsza solowa trasa Stefana.

Między październikiem 2011, a majem 2012, Steven Wilson zagrał 18 utworów:

6 utworów z "Insurgentes"
8 utworów z "Grace for Drowning"
1 utwór z "The Raven That Refused To Sing (and other stories)"
3 utwory Porcupine Tree (Lazarus, Trains oraz Even Less)


W następnej części będzie o bootlegach z tej trasy, trochę ich było!

piątek, 21 października 2016

An Evening With Steven Wilson: Grace for Drowning Tour 2011 - 2012, cz.3: Kraków.



Koncert w Krakowie, już ten właściwy/nierozgrzewkowy/prawilniepierwszy, był trochę inny, z mniej i bardziej oczywistych względów. Hala Wisły jest o wiele większa niż Eskulap, zatem wszystko automatycznie nabrało rozmachu. Scena była większa, znalazło się porządne miejsce dla Travisa, którego w Poznaniu wciśnięto między Aziza, a zestaw perkusji. Ekran był większy więc coś było widać z tych Lassowych filmów. Szmata była większa. Obecność systemu kwadrofonicznego dopiero w Krakowie dało się faktycznie odczuć. Wszystko to jednak istniało kosztem intymności poznańskiego występu. Odległość od barierek do sceny była spora, sama scena była wyżej przez co nie było już tego bliskiego kontaktu z muzykami. Coś za coś.
Już na wstępie pamiętam zgrzyt kiedy ludzie zgromadzili się przy samym wejściu na salę (można było dzięki temu obejrzeć fragmenty próby), a potem zostali wyproszeni na dwór, bo przy drzwiach sprawdzano bilety. Dlaczego w takim razie nie pomyślano o tym, by nie wpuszczać ludzi wcześniej? Już się nie dowiemy. Niestety chamska ochrona była jednym z bardziej pamiętnych punktów programu tamtego wieczora. Wilsonowi udzielił się Frippyzm i tym samym między rzędami na trybunach przedzierała się armia ochroniarzy z latarkami, którzy werbalnie pałowali wszystkich, którzy robili zdjęcia (niezależnie czy był to aparat, czy telefon wielkości pudełka zapałek). Ja stałem pod sceną, ale miałem w gaciach sprzęt do nagrywania i cały czas miałem wrażenie, że Stefan ma lasery w oczach i widzi co robię. Instrukcje anty-foto musiały być tak rygorystyczne, że nawet Lasse Hoile prawie stracił swój aparat. Brawo, Stefan. Na szczęście, z tego co mi wiadomo, Bosy się trochę opamiętał na kolejnych trasach (chociaż komando ochroniarki świecącej ludziom latarką po oczach w Poznaniu w 2013 r. nie zapomnę).

         

Kiedy staliśmy pod sceną, jakiś chłopak usłyszał, że rozmawiamy o Poznaniu i zapytał, czy w setliście były może utwory PT, bo liczył na Trains. Trochę mnie to wtedy rozbawiło, ale dwa lata później, oba polskie solowe koncerty Stefana otwierało Trains. Jak widać, nie było się z czego śmiać.
Jeżeli chodzi o cały show, to wyglądał on prawie identycznie, z tym wyjątkiem, że wszystko było większe, głośniejsze, itd. Tym razem obyło się bez awarii laptopa, zespół też był już bardziej zwarty, nie pojawiały się głupie pomyłki, a przynajmniej nie takie, które wyłapałaby publiczność.
Jeżeli Stefan nie był jeszcze w pełni przekonany, że taka forma występu się sprawdza, to po Krakowie nie miał już raczej wątpliwości. To prawda, że te koncerty były dosyć mocno wyreżyserowane i brakowało jakiejkolwiek spontaniczności, ale to były pierwsze koncerty solo i nikt nie był jeszcze zmęczony utworami, muzykami, czymkolwiek. Z resztą kiedy realizuje się tego typu zamysł po raz pierwszy, to trzeba się zdyscyplinować i podążać według z góry ustalonego planu, zwłaszcza mając w setliście takie kawałki jak Rider II.

         

Z czasem Wilson nabrał pewności siebie i luzu, co zaowocowało znacznie bardziej elastyczną setlistą, zwłaszcza w 2015 i 2016 roku, chociaż przyznam, że bardzo mi odpowiadało w 2011 r. to, że SW odgrodził grubą linią muzyczne światy solo i Porcupine Tree. Im bardziej się one zacierają, tym bardziej odnosi się wrażenie, że na to drugie nie ma co liczyć. Ale wracając do Krakowa, trudno wymienić tu konkretne utwory, bo wszystko zabrzmiało równie dobrze.

Stefan trochę się wyluzował, zagadywał publikę, cieszył się jak dziecko. To były dwa zajebiste koncerty, jedne z najlepszych jakie Stefan u nas zagrał (a na pewno z tych, które widziałem). Warto było (w miarę możliwości) być zarówno w Poznaniu, jak i Krakowie, bo mimo że prawie takie same, to te występy nie mogły się bardziej różnić. Zwłaszcza cenny był tutaj Poznań, bo w tak małym lokalu, przy tak intymnej i autentycznie ekscytującej atmosferze już Stefana solo raczej nie zobaczymy. Ten pierwszy raz kiedy wszystko było nowe (zarówno dla muzyków, jak i dla nas), to coś czego nie da się już doświadczyć na solo koncertach. Słynna szmata powracała na kolejnych trasa, ale nikogo już to raczej nie kręciło, zwłaszcza, że zawsze spadała w tym samym momencie tego samego utworu. Zmutowany głos przed Index stał się parodią, wizualizacje stały się nieznośnie przytłaczające, a skład zespołu nie ma już tej świeżości (mimo ciągłych zmian). To jest oczywiście moja opinia, ale myślę, że ci którzy widzieli Stefana w 2011 r. zgodzą się, że tamte koncerty były najlepsze.


Setlista

01. No Twiligh Within The Courts Of The Sun
02. Index
03. Deform To Form A Star
04. Sectarian
05. Postcard
06. Remainder The Black Dog
07. Harmony Korine
08. Abandoner
09. Like Dust I Have Cleared From My Eye
10. No Part Of Me
11. Veneno Para Las Hadas
12. Raider II

13. Get All You Deserve


Przy okazji krakowskiego koncertu, Wilson zrobił sobie oficjalną foto sesję w okolicach Hali Wisły.


                   
                                                                                                                                
                                                              

Nie wiem co takiego atrakcyjnego Stefan znalazł w tych rejonach, ale może chciał się trzymać świeżej jeszcze konwencji z filmu Insurgentes, czyli smutamy w smutnych i wesołych miejscach.

I jeszcze jedna rzecz. Nie wiem, czy czyta to ktokolwiek kto został wykiwany przez zespół po koncercie czekając przy wejściu na salę, ale była taka śmieszkowa sytuacja. Czekaliśmy na Stefana. Wyszedł Holzman, wyszedł Begggs, chyba tez wyszedł Travis (na pewno kręcił się przy drzwiach), wszyscy zapewniali, że zaraz przyjdzie Stefan... tymczasem Stefan podpisywał płyty na tyłach Hali Wisły, koło busa. Kiedy ktoś nam w końcu dał cynk i popłynęliśmy we wspomniane miejsce, to Wilson już wsiadł do autokaru. Marco był nękany przez fanów żeby go wywował, obiecał, że spróbuje, ale wątpię, bo co miał zrobić? Wyciągnąć go za włosy? :D
Wilson zasłonił się roletą, ale widać było, że siedzi z laptopem i je kanapkę. Pewnie już buszował w internecie i myślami był na kolejnym koncercie.

Od tamtej pory przeszło mi już zbieranie jego podpisów, ale tej gonitwy na około Hali Wisły nie zapomnę.

Kolejna część tekstu będzie się tyczyła reszty trasy, a trochę się tam działo.



                                                 

czwartek, 20 października 2016

An Evening With Steven Wilson: Grace for Drowning Tour 2011 - 2012, cz.2: Poznań.




Turnus rozpoczynał się dwoma koncertami w Polsce. To były pierwsze koncerty na trasie, ale też pierwsze koncerty solowe Stefana w ogóle. Spekulacje dotyczące setlisty nie miały końca, mimo że pula utworów była ograniczona do Insurgentes i Grace for Drowning (typowano też utwory z CV).
Największym pytaniem jakie się wtedy nasuwało na myśl było – czy zagra Raidera II?
Wszystko związane z tymi koncertami było owiane tajemnicą, co było naprawdę odświeżające w przypadku SW. Bosy wcześniej zapowiedział, że odgrywany będzie tylko materiał solo, żadnego Porcupine Tree, Blackfield, itd., co cieszyło.

20tego października pojawiłem się w Poznaniu gotowy na niespodziewane. Niestety Stefan (nieświadomie) spalił kilka niespodzianek ludziom, którzy przyszli godzinę wcześniej aby zająć dobre miejsca pod sceną. Nie było nas dużo, ale słyszeliśmy obszerny fragment próby, w tym Raidera II i Get All You Deserve. Koło wejścia kręcił się Nick Beggs. Kiedy wpuszczono ludzi do środka, można było zaobserwować pierwsze „atrakcje” wieczoru.
Słynna szmata wisiała już dumnie zasłaniając scenę. Eskulap to mały klub (przynajmniej w porównaniu z Halą Wisły), a spod sceny już kompletnie nie widziałem tego, że na szmacie wyświetlany jest film. Koncert był niejako reklamowany jako rozgrzewkowy, wszystko było nowe zarówno dla jednej, jak i drugiej strony. Z głośników leciało Bass Communion, utwór z Cenotaph, którego jeszcze nikt nie znał (płyta miała być dostępna na trasie, ale spóźniono się z wydaniem).


        

Muszę przyznać, że trik działał, atmosfera była rzeczywiście mistyczna, a oczekiwania puchły coraz bardziej. W końcu na scenę zaczęli wchodzić muzycy. Najpierw Marco Minneman, który zaczął wybijać rytm No Twilight In The Court of The Sun. Dopiero kiedy Nick Beggs wszedł i zaczął grać swój motyw, poznałem co to za utwór. Następnie, w odpowiednich odstępach, pojawili się Adam Holzman, Aziz Ibrahim i Theo Travis. Na końcu wyszedł Steven Wilson.
Przyznam, że kiedy jeszcze dwa lata wcześniej wyobrażałem sobie ewentualne koncerty Stefana, to zawsze wyobrażałem sobie jak gra ten utwór. I dalej poszło już z górki. Koncert był rzeczywiście pełen ciekawych, świeżych jak na Wilsona elementów. Zniekształcony głos podczas zapowiedzi Index, robił wrażenie (na kolejnej trasie już dużo mniej, zwłaszcza, że Bosy za bardzo się rozgadywał tym niskim głosem i wychodziło śmiesznie, a nie klimatycznie). Pamiętam, że nie do końca byłem pewien, czy to co słyszałem faktycznie słyszałem, czy nie. Wszystko było zaskoczeniem. Po kilku kawałkach zacząłem się zastanawiać, czy ta szmata będzie wisiała przez cały koncert. Chwilę później już jej nie było, spadła w trakcie Sectariana (co stało się potem tradycją, również trochę zbyt wymaglowaną by robiła takie same wrażenie). Aziz Ibrahim miał na palcach migające lasery, co wyglądało dosyć fajnie (zwłaszcza kiedy jeszcze wisiała szmata).

                                    
                                    

Projekcje Lasse’go nie były zbyt dobrze widoczne (jednak Eskulapowa scena jest mikroskopijna w porównaniu, do tych, na których Stefan grał w przyszłości), ale były w porządku. Nie przekraczały pewnej granicy (tak jak zbyt absorbujące filmy z trasy HCE), były dobrym dopełnieniem tego co działo się na scenie i nie odwracały uwagi od muzyków.
Skład robił wtedy wrażenie. Zwłaszcza muszę tutaj wyróżnić dwie osoby. Po pierwsze, Theo Travis, który wniósł do koncertu z udziałem Stefana nieobecne dotychczas instrumentarium (nie licząc jednego gościnnego występu w 1997 r.), zrobił olbrzymią różnicę w brzmieniu. Do dziś uważam, że to najlepszy muzyk jakiego Stefan kiedykolwiek miał u siebie w solo bandzie.

                                     

Drugą osobą jest Aziz Ibrahim. Niech mi nikt nie próbuje wcisnąć, że Guthrie Govan jest lepszym gitarzystą. Aziz okazał się mieć niesamowite wręcz wyczucie, a oryginalne, pobrzmiewające bliskim wschodem wstawki (np. solo w Abandonerze) dodały tylko kolorytu. Tym bardziej przykro mi, że pożegnał się on ze składem w dosyć kretyńskich okolicznościach (o czym będzie później).

                                                   

Raider II został zagrany. Już samo to wydawało się wtedy czymś trudnym do osiągnięcia. No i zakończenie – Get All You Deserve – nie tyle ze względu na sam utwór, ale ten moment kiedy SW zniknął na chwilę ze sceny i wrócił w masce przeciwgazowej. Niby nic, niby pierdoła, ale był to akcent, o który by się Stefana wcześniej nie podejrzewało. Niestety z solowej trasy na solową trasę takich smaczków jest coraz mniej.

                                                    

Oczywiście, nie było tak teatralnie jak niektórzy sobie wyobrażali, ale właśnie. Czego tak naprawdę oczekiwaliśmy? Trudno powiedzieć, ale kiedy człowiek zaczyna sobie wymyślać, to nikt nie jest w stanie tym wyobrażeniom sprostać. Żadna strona nie jest tu winna.

Przyznam, że nawet cieszę się, że Stefana aż tak nie poniosło, bo łatwo tu było przekroczyć granicę kiczu. Po tym jak wybrzmiały ostatnie dźwięki Get All You Deserve, pojawiły się „napisy końcowe”, w których wymieni zostali wszyscy obecni na scenie muzycy. Z głośników powoli zaczęło sączyć się Bass Communion (tym razem Litany) i w takiej, nadal elektryzującej atmosferze opuszczaliśmy Eskulap. Do dziś uważam ten i Krakowski koncert za najlepsze solowe występy jakie Stefan u nas zagrał. Oczywiście, nie obyło się w Poznaniu bez wpadek, w końcu to był warm-up show. Muzykom zdarzały się pomyłki, a podczas Veneno Para Las Hadas Wilsonowi wysiadł laptop, który trzeba było zresetować, co przedłużyło środkową część utworu o jakąś minutę. Bosy wpadł w panikę, miotał się przy kompie jak oparzony i machał tylko ręką do pozostałych muzyków, aby grali dalej kończącą się właśnie sekcję. To są rzeczy, które dla nas były super (ostatecznie utwór był grany dłużej, a nic innego złego się nie stało), ale Stefan ewidentnie zesrał się w majty.
W tym wszystkim było jednak coś wyjątkowego. To był pierwszy solowy koncert Wilsona, atmosfera na scenie była z początku dosyć napięta, ale publiczność pokazała Stevenowi, że to wszystko działa, że jest dobrze. I nerwy puściły.
Wilson wielokrotnie wspominał potem ten koncert z wielką nostalgią. To był dla niego definitywny moment kiedy zrozumiał, że to wszystko wypaliło, a w perspektywie może wypalić jeszcze więcej.
Kwestia jest słodko gorzka, ponieważ był to też moment, w którym Wilson zrozumiał, że nie potrzebuje już Porcupine Tree. Wtedy tego nie wiedzieliśmy, ale oklaskując gorąco Stefana w Eskulapie, ścinaliśmy Jeżodrzewie. Oczywiście piszę to pół żartem pół serio, ale ostatecznie stało się jak się stało.


                                                    


Setlista

01. No Twiligh Within The Courts Of The Sun
02. Index
03. Deform To Form A Star
04. Sectarian
05. Postcard
06. Remainder The Black Dog
07. Harmony Korine
08. Abandoner
09. Like Dust I Have Cleared From My Eye
10. No Part Of Me
11. Veneno Para Las Hadas
12. Raider II

13. Get All You Deserve


Jutro będzie parę słów o Krakowie!