czwartek, 20 października 2016

An Evening With Steven Wilson: Grace for Drowning Tour 2011 - 2012, cz.2: Poznań.




Turnus rozpoczynał się dwoma koncertami w Polsce. To były pierwsze koncerty na trasie, ale też pierwsze koncerty solowe Stefana w ogóle. Spekulacje dotyczące setlisty nie miały końca, mimo że pula utworów była ograniczona do Insurgentes i Grace for Drowning (typowano też utwory z CV).
Największym pytaniem jakie się wtedy nasuwało na myśl było – czy zagra Raidera II?
Wszystko związane z tymi koncertami było owiane tajemnicą, co było naprawdę odświeżające w przypadku SW. Bosy wcześniej zapowiedział, że odgrywany będzie tylko materiał solo, żadnego Porcupine Tree, Blackfield, itd., co cieszyło.

20tego października pojawiłem się w Poznaniu gotowy na niespodziewane. Niestety Stefan (nieświadomie) spalił kilka niespodzianek ludziom, którzy przyszli godzinę wcześniej aby zająć dobre miejsca pod sceną. Nie było nas dużo, ale słyszeliśmy obszerny fragment próby, w tym Raidera II i Get All You Deserve. Koło wejścia kręcił się Nick Beggs. Kiedy wpuszczono ludzi do środka, można było zaobserwować pierwsze „atrakcje” wieczoru.
Słynna szmata wisiała już dumnie zasłaniając scenę. Eskulap to mały klub (przynajmniej w porównaniu z Halą Wisły), a spod sceny już kompletnie nie widziałem tego, że na szmacie wyświetlany jest film. Koncert był niejako reklamowany jako rozgrzewkowy, wszystko było nowe zarówno dla jednej, jak i drugiej strony. Z głośników leciało Bass Communion, utwór z Cenotaph, którego jeszcze nikt nie znał (płyta miała być dostępna na trasie, ale spóźniono się z wydaniem).


        

Muszę przyznać, że trik działał, atmosfera była rzeczywiście mistyczna, a oczekiwania puchły coraz bardziej. W końcu na scenę zaczęli wchodzić muzycy. Najpierw Marco Minneman, który zaczął wybijać rytm No Twilight In The Court of The Sun. Dopiero kiedy Nick Beggs wszedł i zaczął grać swój motyw, poznałem co to za utwór. Następnie, w odpowiednich odstępach, pojawili się Adam Holzman, Aziz Ibrahim i Theo Travis. Na końcu wyszedł Steven Wilson.
Przyznam, że kiedy jeszcze dwa lata wcześniej wyobrażałem sobie ewentualne koncerty Stefana, to zawsze wyobrażałem sobie jak gra ten utwór. I dalej poszło już z górki. Koncert był rzeczywiście pełen ciekawych, świeżych jak na Wilsona elementów. Zniekształcony głos podczas zapowiedzi Index, robił wrażenie (na kolejnej trasie już dużo mniej, zwłaszcza, że Bosy za bardzo się rozgadywał tym niskim głosem i wychodziło śmiesznie, a nie klimatycznie). Pamiętam, że nie do końca byłem pewien, czy to co słyszałem faktycznie słyszałem, czy nie. Wszystko było zaskoczeniem. Po kilku kawałkach zacząłem się zastanawiać, czy ta szmata będzie wisiała przez cały koncert. Chwilę później już jej nie było, spadła w trakcie Sectariana (co stało się potem tradycją, również trochę zbyt wymaglowaną by robiła takie same wrażenie). Aziz Ibrahim miał na palcach migające lasery, co wyglądało dosyć fajnie (zwłaszcza kiedy jeszcze wisiała szmata).

                                    
                                    

Projekcje Lasse’go nie były zbyt dobrze widoczne (jednak Eskulapowa scena jest mikroskopijna w porównaniu, do tych, na których Stefan grał w przyszłości), ale były w porządku. Nie przekraczały pewnej granicy (tak jak zbyt absorbujące filmy z trasy HCE), były dobrym dopełnieniem tego co działo się na scenie i nie odwracały uwagi od muzyków.
Skład robił wtedy wrażenie. Zwłaszcza muszę tutaj wyróżnić dwie osoby. Po pierwsze, Theo Travis, który wniósł do koncertu z udziałem Stefana nieobecne dotychczas instrumentarium (nie licząc jednego gościnnego występu w 1997 r.), zrobił olbrzymią różnicę w brzmieniu. Do dziś uważam, że to najlepszy muzyk jakiego Stefan kiedykolwiek miał u siebie w solo bandzie.

                                     

Drugą osobą jest Aziz Ibrahim. Niech mi nikt nie próbuje wcisnąć, że Guthrie Govan jest lepszym gitarzystą. Aziz okazał się mieć niesamowite wręcz wyczucie, a oryginalne, pobrzmiewające bliskim wschodem wstawki (np. solo w Abandonerze) dodały tylko kolorytu. Tym bardziej przykro mi, że pożegnał się on ze składem w dosyć kretyńskich okolicznościach (o czym będzie później).

                                                   

Raider II został zagrany. Już samo to wydawało się wtedy czymś trudnym do osiągnięcia. No i zakończenie – Get All You Deserve – nie tyle ze względu na sam utwór, ale ten moment kiedy SW zniknął na chwilę ze sceny i wrócił w masce przeciwgazowej. Niby nic, niby pierdoła, ale był to akcent, o który by się Stefana wcześniej nie podejrzewało. Niestety z solowej trasy na solową trasę takich smaczków jest coraz mniej.

                                                    

Oczywiście, nie było tak teatralnie jak niektórzy sobie wyobrażali, ale właśnie. Czego tak naprawdę oczekiwaliśmy? Trudno powiedzieć, ale kiedy człowiek zaczyna sobie wymyślać, to nikt nie jest w stanie tym wyobrażeniom sprostać. Żadna strona nie jest tu winna.

Przyznam, że nawet cieszę się, że Stefana aż tak nie poniosło, bo łatwo tu było przekroczyć granicę kiczu. Po tym jak wybrzmiały ostatnie dźwięki Get All You Deserve, pojawiły się „napisy końcowe”, w których wymieni zostali wszyscy obecni na scenie muzycy. Z głośników powoli zaczęło sączyć się Bass Communion (tym razem Litany) i w takiej, nadal elektryzującej atmosferze opuszczaliśmy Eskulap. Do dziś uważam ten i Krakowski koncert za najlepsze solowe występy jakie Stefan u nas zagrał. Oczywiście, nie obyło się w Poznaniu bez wpadek, w końcu to był warm-up show. Muzykom zdarzały się pomyłki, a podczas Veneno Para Las Hadas Wilsonowi wysiadł laptop, który trzeba było zresetować, co przedłużyło środkową część utworu o jakąś minutę. Bosy wpadł w panikę, miotał się przy kompie jak oparzony i machał tylko ręką do pozostałych muzyków, aby grali dalej kończącą się właśnie sekcję. To są rzeczy, które dla nas były super (ostatecznie utwór był grany dłużej, a nic innego złego się nie stało), ale Stefan ewidentnie zesrał się w majty.
W tym wszystkim było jednak coś wyjątkowego. To był pierwszy solowy koncert Wilsona, atmosfera na scenie była z początku dosyć napięta, ale publiczność pokazała Stevenowi, że to wszystko działa, że jest dobrze. I nerwy puściły.
Wilson wielokrotnie wspominał potem ten koncert z wielką nostalgią. To był dla niego definitywny moment kiedy zrozumiał, że to wszystko wypaliło, a w perspektywie może wypalić jeszcze więcej.
Kwestia jest słodko gorzka, ponieważ był to też moment, w którym Wilson zrozumiał, że nie potrzebuje już Porcupine Tree. Wtedy tego nie wiedzieliśmy, ale oklaskując gorąco Stefana w Eskulapie, ścinaliśmy Jeżodrzewie. Oczywiście piszę to pół żartem pół serio, ale ostatecznie stało się jak się stało.


                                                    


Setlista

01. No Twiligh Within The Courts Of The Sun
02. Index
03. Deform To Form A Star
04. Sectarian
05. Postcard
06. Remainder The Black Dog
07. Harmony Korine
08. Abandoner
09. Like Dust I Have Cleared From My Eye
10. No Part Of Me
11. Veneno Para Las Hadas
12. Raider II

13. Get All You Deserve


Jutro będzie parę słów o Krakowie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz