środa, 26 listopada 2014

INSURGENTES - to już 6 lat.



Mija 6 lat od (wstępnej) premiery Insurgentes. Pamiętam tamten listopadowy wieczór. Siedziałem przy kompie i dostałem od znajomego wiadomość „jest!!”. Wiedziałem o co chodzi bo ów znajomy od kilku dni gadał tylko o jednym – o pierwszej solowej płycie Wilsona. Zamawianie deluxów było wtedy poza moim zasięgiem, on też nie zamówił i tak czekaliśmy na „wyciek”. Wychodzę na pirata, ale trzeba pamiętać o tym, że sposób wydania Insurgentes był specyficzny (o czym później). Jeśli ktoś z jakiegoś powodu nie zamówił deluxa (limitowanego do 4000 kopii z czego 1000 na winylu), musiał czekać na premierę dla śmiertelników, która miała mieć miejsce dopiero za grubo ponad 2 miesiące. Czekanie nie było dla nas opcją. Ktoś ze szczęśliwych nabywców specjalnej dwupłytowej wersji się zlitował i tak oto na moim dysku wylądowało Insurgentes. Tak się złożyło, że do tamtej pory nie słyszałem nic z tej płyty, ani singla Harmony Korine, ani Get All You Deserve, które dostępne było na samplerze Porcupine Tree. Miałem wtedy sporo na głowie i po premierze doskonałego Schoolyard Ghosts no-man'a przestałem na jakiś czas interesować się tym co działo się w świecie Wilsona. Dopiero zaraźliwy entuzjazm znajomego obudził mnie z letargu. Pamiętam dokładnie to pierwsze przesłuchanie, pamiętam jak z początku czytałem książkę, ale musiałem ją odłożyć gdzieś w okolicach Veneno Para Las Hadas bo z głośników dochodziły cuda. Od tamtej pory miałem Insurgentes ze sobą wszędzie. Płyta zawiera zadziwiające eksperymenty (nawet jak na Wilsona), nostalgiczne wycieczki (wspomniane Veneno) i rzeczy w niespotykanych wtedy u Wilsona stylach (np. No Twilight Within The Courts Of The Sun). Ironicznie, świeże okazały się być staroświeckie rozwiązania, których Stefan unikał na ostatnich, bardzo współcześnie brzmiących płytach PT. Niestety, na The Raven That Refused To Sing zaczął ich dla odmiany nadużywać, ale to „temat na inny temat”. Wtedy, pod koniec 2008 roku, Insurgentes budziło niezdrową ekscytację i wiem, że nawet hejterzy nowszych albumów PT przeprosili się z Wilsonem przy tej płycie. Sam zresztą wtedy kręciłem nosem na nowsze Porki, ale to było dawno. Do dziś to pierwsze solo Stefana stanowi dla mnie synonim „starych dobrych czasów” w jego obozie. Tyle w kwestii sentymentalnych wynurzeń z mojej strony. Jak zatem sprawa wygląda bez wazeliny, czyli kiedy to się zaczęło, jak przebiegało i co z tego wynikło?
Steven Wilson zaczął pracować nad tym albumem w grudniu 2007 roku, a skończył w sierpniu 2008 roku. Rejestrowanie tego materiału różniło się znacznie od tego w jaki sposób nagrywano np. ostatnie solo (czyli w ciągu tygodnia). Wilson jeździł/latał/biegał po całym świecie, korzystał z różnych studiów nagraniowych i zapraszał do współpracy przeróżnych gości. Nie ukrywam, że brakuje mi tego w ostatnich dokonaniach Stefana. Zespołowo nagrywało Porcupine Tree, a solówka była dobrym pretekstem żeby pograć z wieloma niezwykłymi muzykami (Sand Snowmanem, Dirkiem Serriesem, Jordanem Rudessem, Tonym Levinem, Mikiem Outramem, itd., o każdym wspomnę) dzięki czemu Insurgentes zawiera tak wielka paletę muzycznych barw. Oczywiście nie byłoby łatwo odtworzyć to wszystko na żywo, ale SW nie miał wtedy jeszcze planów koncertowania solo i wyszło to chyba płycie na dobre. Tak czy inaczej, wracając do ustalania chronologii wydarzeń. Wilson twierdzi, że proces powstawania solówki zaczął się w grudniu 2007, ale do 16tego Porcupine Tree ostro koncertowali w ramach Tour of a Blank Planet zatem pierwsze szkice zaczęły pączkować pod sam koniec miesiąca/roku. Oczywiście istnieje możliwość, że Bosy kombinował coś wcześniej w busie na laptopie, ale wątpię. Jakby nie było, podejrzewam, że zaczęło się od przetrzepania archiwum. Na tapecie mogły już wtedy wylądować trzy utwory – Collecting Space, Cut Ribbon, oraz Vapour Trail Lullaby. Wszystkie zostały pierwotnie zdemowane w zbliżonym czasie (między 2000, a 2003), ale dla różnych projektów. Ten pierwszy narodził się rok po wydaniu In Absentia, ale Wilson nie zdołał napisać do niego tekstu (czego ostatecznie nigdy nie zrobił). Collecting Space było rozważane przy okazji Deadwinga, ale nic z tego nie wyszło. Demo tego utworu zostało przez Wilsona wrzucone na Myspace (w sierpniu 2006), sporo z tamtej wersji zachowało się w ostatecznej, która po dogrywkach zamieszkała na bonusowej płycie z deluxa Insurgentes. Jeśli chodzi o Cut Ribbon, kawałek powstał na planowaną w 2001 płytę Stefana z Mikaelem Akerfeldtem. Album miał mieć metalowy charakter, ale brak czasu u obu panów sprawił, że nic z tego nie wyszło (a jak wiadomo Storm Corrossion, to już zupełni inna historia). Utwór wyciekł razem z zestawem dem z okresu In Absentia przez co fani uznali, że jest to demo kawałka planowanego na płytę Porcupine Tree. Trudno się dziwić bo brzmi jak typowy metalo-podobny kawałek PT z tamtego okresu, do tego zawiera w tekście słowa „collapse the light into the earth”, które wszystko jeszcze bardziej zagmatwały. Przez lata Cut Ribbon krążył w kiepskiej jakości po dyskowych kolekcjach fanów (również pod tytułem Wet Ribbon) i założono, że Wilson położył na nim laskę. Tymczasem w 2006 roku, Stefan wrzucił na Myspace'a nieco inny miks, a za kulisami cały czas kombinował gdzie ten niechciany kawałek umieścić. Ostatecznie Cut Ribbon przeleciało przez sesje do dwóch solówek jak nieświeża ryba przez flaki. Wilson się w końcu wkurzył i udostępnił ten kawałek jako ekskluziw w szpanerskiej aplikacji na iPhone'a. Podczas prac nad Insurgentes, Cut Ribbon dorobił się żywej perkusji w wykonaniu Gavina Harrisona (nagranej gdzieś w 2008 roku) zatem można założyć, że przez jakiś czas jego obecność na albumie była poważnie rozważana. Z jakiegoś powodu nie pasował Wilsonowi nawet do bonusowego dysku. Ostatni rodzynek, Vapour Trail Lullaby, miał przez lata równie burzliwą historię co Cut Ribbon. Bosy zaczął tworzyć tę piosenkę około 2000 roku czyli na krótko po wydaniu Lightbulb Sun. Pierwotnie zaczął powstawać materiał w duchu poprzednich dwóch albumów Porcupine Tree (Żarówy i Stupid Dream), ale ostatecznie Wilson natchniony pracą z Opeth olał to i ruszył w kierunku czczonych kozłów. Wymagało to ofiary z baranka, a owym barankiem było między innymi Vapour Trail Lullaby. Oryginalne demo miało 16 minut i składało się ze słodkiej (nawet jak na klimaty Żarówy) popowej piosenki oraz mrocznej kody z dużymi ilościami mellotronu z nieśmiertelnym efektem „choir” (typowe Wilsonowe kontrasty). Między 2003, a 2004 piosenkowa cześć nagle stała się przydatna kiedy Stefan nagrywał z Avivem debiut Blackfield. Kawałek skrócono, nagrano na nowo i pod tytułem Lullaby wrzucono na pierwszą płytę duetu Wilson/Geffen. O dziwo nie zakończyło to jego dalszej ewolucji. Z jakiegoś powodu Stefan dalej pracował nad pełną, kilkunastominutowa wersją podczas sesji do Insurgentes. W dokumencie widać nawet jak gra ten utwór na pianinie. Cokolwiek w tym czasie powstało nie pasowało Bosemu do jego wizji albumu, ale nie do końca. Stefan ciachnął wspomnianą wcześniej kodę i pod tytułem (tada!) Twilight Coda umieścił w środku tracklisty Insurgentes. Najzabawniejsze, że to jeszcze nie koniec historii tego kawałka, ale wrócę do niej później.
Pierwsze ponad trzy miesiące 2008 roku Steven Wilson miał wolne. Fear of a Blank Planet Tour ruszyło ponownie pod koniec kwietnia, prawdopodobnie w połowie miesiąca zespół zaczął odbywać próby przed trasą. Do tego czasu Stefan mógł pracować nad Insurgentes, a jak wiadomo, dużo w tym celu podróżował. Oczywiście trudno ustalić gdzie i kiedy dokładnie Bosy był, ale pod koniec lutego z pewnością był to Meksyk. Dokładnie 27-ego lutego SW zagrał swój pierwszy pełny koncert jako Bass Communion. Był to w zasadzie występ łączony, Wilson dzielił scenę z grupą PIG, która prezentowała podobny rodzaj muzyki. Nie wiem jak doszło do tego koncertu, ale podejrzewam, że pomysł wypłynął spontanicznie kiedy Stefan był już w Meksyku. Wiadomo zatem, że wszelkie „meksykańskie” sesje związane z Insurgentes musiały się odbyć w tym okresie, a część muzyki wypłynęła na płytach innych projektów (głównie Bass Communion). Album Molotov And Haze BC został nagrany między 14-tym a 17-tym lutego 2008 za pomocą gitary i laptopa. Podkreślam to ponieważ Stefan mógł tych nagrań dokonać wszędzie. Niestety nie sprecyzowano gdzie dokładnie Bosy nagrywał, użyto jedynie lakonicznego zwrotu „on location”. Podejrzewam jednak, że Wilson mógł już wtedy być w Meksyku, gdyby album powstawał w No Man's Land, to raczej byłoby to odnotowane. Problem polega na tym, że z gitarą i laptopem Stefan mógł się rozstawić nawet podczas oczekiwania na samolot, a jeśli muzyka powstała w ciągu 3 dni, to równie dobrze mogło to być w kilku różnych miejscach. Wprawdzie w filmie Insurgentes widać Wilsona jak siedzi z laptopem i gitarą w
Templo de Santa Teresa La Antigua i tworzy coś co przypomina utwory z M&H (żadnym z nich nie jest), ale nie ma ostatecznego potwierdzenia, że ten konkretny materiał powstał wtedy. Dlaczego tak się uczepiłem Molotov And Haze? Głównie z powodu utworu Glacial 1602, który swoim brzmieniem jednoznacznie sugeruje, że powstał w trakcie pracy nad Veneno Para Las Hadas. Różnie to mogło wyglądać, a informacje są skąpe. Mogło być tak, że Stefan już pracował nad Veneno, a Glacial 1602 to dodatkowe improwizacje, które z tego wynikły. Istnieje też prawdopodobieństwo, że było odwrotnie – Wilson bawił się tym konkretnym efektem pół dnia i w pewnym momencie zasiane zostało ziarno, z którego później wyrosło Veneno. Jakby nie było, narodzin tej kompozycji można się doszukiwać w tym okresie czasowym. Nikomu nie trzeba wskazywać na to, że Wilson nawiązuje w tym utworze do swojego starego riffu z The Sky Moves Sideways. Tytuł zaczerpnięto natomiast z hiszpańskiego horroru. Jeśli jesteśmy już przy muzycznych nawiązaniach, sporo osób zauważyło, że Puncture Wound przywodzi na myśl A Forest zespołu The Cure. Wilson nigdy nie odniósł się do tego podobieństwa, ale w przeszłości nagrał już swoją wersję A Forest i wydał na Cover Version III (w 2005 roku). Jak nam wiadomo, Wilson spędził w Meksyku dużo czasu na zwiedzaniu i generalnie szwendaniu się po okolicy (co zostało udokumentowane w filmie Insurgentes). Trudno powiedzieć ile muzyki rzeczywiście tam powstało (zapewne mniej niż wielu ludzi zakłada). Świadectwem tego, że Stefan robił w Meksyku coś poza podrywaniem lasek, jest utwór Insurgentes w wersji opisanej jako Mexico. Te ujęcie piosenki zostało umieszczone na bonusowej płycie natomiast ostateczna wersja z albumu została nagrana w różnych innych miejscach, np.: pianino zostało zarejestrowane w kościele św. Bartłomieja w Birmingham (Wielka Brytania), a partie zagrane przez Michiyo Yagi na koto nagrano w studiu Sound Pot w Tokio (Japonia) (Michiyo pojawia się również w Collecting Space). Kiedy dokładnie? Nie wiadomo. Sesja „kościelna”, podczas której SW grał na Steinwayu, nadzorowana była przez Colina Atwella z Claudio Records.
         

Do dziś wielu fanów dzieli się na dwa obozy, z których jeden faworyzuje wersję z Birmingham, a drugi nagranie zarejestrowane w meksykańskim Templo de Santa Teresa La Antigua (byłym klasztorze, który teraz służy jako galeria sztuki). Większość tej drugiej wersji została nagrana na żywo, widać to na filmie. Meksykańską fotografkę Susanę Moyaho (która w filmie Insurgentes pojawia się tak często jak sam Wilson) można usłyszeć w utworach Only Child i Port Rubicon. Jednym z gości na płycie jest Gavan Kearney znany jako Sand Snowman. Tak się składa, że obaj muzycy pracowali w tym samym czasie nad swoimi albumami i dzięki temu możemy usłyszeć wokal Stefana na płycie Two Way Mirror oraz gitarę Snowmana na Insurgentes. Gavan nagrywał swoją płytę do maja 2008 zatem do tego czasu jego partie przygotowane dla Wilsona były już pewnie gotowe. Możemy je usłyszeć w kawałkach Abandoner i Twilight Coda. Sand Snowman nagrał również gitarę akustyczną do utworu Veneno Para Las Hadas, ale Wilson ostatecznie z niej nie skorzystał (można ją za to usłyszeć we wczesnej wersji, która znalazła się na płycie dołączonej do filmu). Jedyny pozostawiony wkład Snowmana w tę piosenkę został określony jako „recorder” (prawdopodobnie dźwięki imitujące włączoną taśmę lub płytę winylową, to jego zasługa).

         

W Harmony Korine Stefan gra na wszystkim oprócz perkusji (takie to były czasy i szczerze mówiąc chętnie usłyszałbym kolejną płytę nagraną głównie, a nawet tylko przez Stefana). Sam tytuł utworu Wilson wziął (z jakiegoś powodu) od imienia i nazwiska amerykańskiego reżysera kina niezależnego. Ja sam za Korinem nigdy nie szalałem, ale Stefan ewidentnie lubuje się w dziwacznym i dosyć drażniącym kinie tego typu. Z resztą nie tylko on ponieważ jego kolega z no-man - Tim Bowness, nazwał swój zespół Henry Fool, a to również nawiązanie do kina z festiwalu Sundance, tym razem filmu Hala Hartleya o takim tytule (i ten dla odmiany polecam).
Jeśli chodzi o pozostałe utwory, to ścieżki nagrane przez gości mogły napływać do Wilsona nawet przez internet. Nic nie świadczy o tym, że faktycznie jeździł on od drzwi do drzwi i osobiście uczestniczył w nagraniach z udziałem Tonego Levina czy Jordana Rudessa (przy czym nie można tego wykluczyć). Sympatyczny wąsaty basista zagrał w No Twilight Within The Courts of The Sun oraz w Collecting Space. Jordan Rudess z Dream Theater pojawia się ze swoim pianinem w No Twilight..., Veneno Para Las Hadas i Twilight Coda. Dodatkowe partie gitary zostały nagrane między innymi przez Johna Wesleya w studiu Red Room Records, nie wiadomo jednak do jakich utworów. Można zgadywać. W filmie Insurgentes widać jak SW nagrywa
No Twilight... w tym studiu, ale bez Wesa, którego widać później w trakcie zabawy nad Abandonerem (ale też nie gra). Sam Abandoner był chyba nagrywany wszędzie, ale główne partie zarejestrowano w No Man's Land. Kobiecy śpiew, który słyszymy w utworze Significant Other należy do Clodagh Simonds (trudno odmienić to imię na piśmie żeby nie zrobił się bajzel). Jest to irlandzka weteranka sceny muzycznej, karierę rozpoczęła w latach sześćdziesiątych ze swoim zespołem Mellow Candle. Przez lata gościła na albumach takich wykonawców jak Thin Lizzy czy Mike Oldfield. Przez ostatnią dekadę tworzyła i wydawała muzykę pod nazwą Fovea Hex. Steven Wilson zagrał na jednym z wielu mini albumów projektu, wydanym w 2007 roku Allure (w utworze tytułowym).

         

Dirk Serries
, który narobił gitarowego szumu (dosłownie) w Get All You Deserve, to popularny w pewnych kręgach twórca muzyki ambientowej. Fani Wilsona mogą go kojarzyć ze współpracy z Bass Communion przy serii płyt Continuum (również jako Fear Falls Burning i Vidna Obmana). Mike Outram to jazzowy gitarzysta, który znany jest bardziej w kręgu muzyków niż słuchaczy. Udziela się głównie jako gitarzysta sesyjny, ale komponuje również własną muzykę. Drugie solo w utworze No Twilight Within The Courts Of The Sun jest jego autorstwa. W przyszłości brał tez udział w nagrywaniu molocha Raider II. Theo Travis, to postać dobrze znana fanom Stefana (do wydania Insurgentes głównie z udziału w utworach Don't Hate Me i Ambulance Chasing). Na pierwszym solo zagrał w kawałkach Abandoner i Veneno Para Las Hadas (odpowiednio na flecie i klarnecie) oraz Port Rubicon (na saksofonie i klarnecie). Największy gościnny występ zaliczył jednak Gavin Harrison, który pojawia się w ośmiu utworach z dziesięciu. W zasadzie pojawia się wszędzie tam gdzie użyta została perkusja (na bonusowym dysku też). Na zakończenie tej listy warto zwrócić uwagę na udział The London Session Orchestra, których gra ozdobiła utwory Salvaging i Port Rubicon.


         

Pozostają jeszcze dwa rodzynki, które nie zmieściły się nigdzie przy okazji wydania albumu Insurgentes. SW dorzucił je dopiero do bonusowej płyty dodawanej do filmu. Desperation i Western Home nieznacznie odstają stylistycznie od zawartości Insurgentes chociaż i tak bliżej im do niej niż czemukolwiek co SW wydał solo później. Wiadomo o nich tylko tyle, że na perkusji zagrał (niespodzianka) Gavin Harrison, na reszcie instrumentów prawdopodobnie sam Stefan. Nie wiadomo też kiedy i gdzie zostały zarejestrowane (poza tym, że miało to miejsce między grudniem 2007, a sierpniem 2008). Do pierwszych zamówień dołączano jeszcze prezent w postaci płyty z dziewięciominutowym demem utworu Vapour Trail Lullaby, o którym wspominałem wcześniej. Technicznie, wersja ta nie ma nic wspólnego z sesjami do Insurgentes, ale jej druga połowa może być potraktowano jako demo Twilight Coda. Nie wszyscy pamiętają pewnie, że oryginalnie zamiast tego, pierwsze pre-ordery miały zawierać słynne Tape Experiments 1985-1986. SW nagle się zawstydził i próbował z tego wycofać, ale fani narobili jazgotu i ostatecznie Wilson wypuścił swoje taśmowe eksperymenty za darmo na Soundcloudzie. Jak się okazało, słuchacze byli bardzo zadowoleni z tego co usłyszeli i doprowadziło to do wydania Tape Experiments na winylu. Jak widać nie ma się co wstydzić. I to tyle. Steven przyznał się, że podczas sesji do Insurgentes łącznie nagrano około 25 utworów. 10 wydano na albumie, 5 (powiedzmy, że Insurgentes (Mexico) się liczy) na bonusowym dysku, jeszcze 2 razem z filmem, oraz jeden (Cut Ribbon) po kolejnych dogrywkach został w końcu wydany samopas (w 2011 roku). Zostaje zatem ok. 7 kawałków, które leżą kompletne w archiwum No Man's Land II. Podejrzewam, że żaden z nich nie był później brany pod uwagę i w żadnej formie nigdzie nie wyskoczył. Po pierwsze, SW stwierdził, że to co najlepsze ukazało się na Insurgentes i na dołączonym do niego bonusie, reszta była jakościowo gorsza (ale to jego opinia, szkoda, że nie możemy się sami przekonać). Po drugie, zmiana stylistyki na Grace for Drowning wyklucza raczej użycie czegokolwiek z zimnofalowego materiału skomponowanego przed 2010 rokiem. Jedynym utworem, który przywodzi na myśl klimaty Insurgentes jest Fluid Tap (z dodatkowej płyty z zestawu deluxe GfD), ale kawałek ten został napisany podczas sesji w 2010. Mamy zatem 17 utworów z sesji do Insurgentes i więcej raczej nie dostaniemy (a to i tak bardzo dużo). Po wydaniu tego albumu, SW pracował już nad materiałem na nową płytę Porcupine Tree The Incident, nie było zatem czasu żeby nawet pomyśleć o jakiejś mikro trasie promocyjnej solo. Wilson nie brał tego wtedy pod uwagę, zwłaszcza, że Insurgentes nie jest płytą łatwą do odtworzenia na żywo i Bosy raczej wtedy z tego korzystał niż uważał za wadę. Mógł nagrać wszystko i nie przejmować się niczym (trochę jak David Bowie teraz). Co by jednak było gdyby się wtedy uparł? Można gdybać. Na pewno skład zespołu byłby inny, większości z członków obecnego „solo bandu” Wilson wtedy jeszcze nie znał (a nawet osób pośrednich, z polecenia których muzycy trafili do Wilsona, np. Steve Hackett/Nick Beggs). Reszta nie nadaje się nawet na gdybanie. Wtedy, w 2008, wyobrażałem sobie jak mógłby wyglądać taki koncert. Zdecydowanie skromniej sobie to wyobrażałem niż ostatecznie to wyglądało w 2011 roku. Z obecnej perspektywy jeszcze trudniej mi zgadywać w jaki sposób Wilson z 2008/2009 roku próbowałby zrealizować taki występ. Ja materiał z Insurgentes widziałbym na miniaturowym koncercie (max kilkaset osób), w kameralnej sali, bez wizualizacji, ale z dobrymi światłami (Steven mógłby się wiele dobrego nauczyć o dobrych światłach np. od Riverside). Aktualnie nie ma na to szans bo Stefan już zapowiedział, że chce na nowej trasie przebić wizualny przepych Raven Tour. Czy będzie więcej firanek? Zobaczymy.

         

Podsumowując temat albumu Insurgentes, późna jesień roku 2008 była ekscytującym czasem dla fanów Stevena Wilsona. Jako człowiek chętny do eksperymentów (również na polu formy wydania swoich płyt), prawdopodobnie zainspirowany poczynaniami Radiohead (z In Rainbows), a zwłaszcza NIN (z Ghosts I-IV), Bosy zdecydował się wydać pierwszego w swojej karierze poważnego deluksa. To co obecnie jest już tradycją, wtedy miało charakter poruszania się w kompletnej ciemności. Stefan nie miał pojęcia ile takich ekskluzywnych wydań się sprzeda (a pesymistycznie zakładał, że mało) więc zainwestował w 3000 kopii wersji cd i 1000 wersji winylowej. Sprzedały się wszystkie, ale mimo to Wilson stracił na tym kasę (pierwsze koty za płoty). Rynek został jednak zbadany i przy okazji tego typu wydań płyt The Incident (Porcupine Tree) i Grace for Drowning można było pewnych błędów uniknąć. Insurgentes Deluxe zawierało dodatkowy dysk z muzyką, DVD-A z wersją 5.1, oraz gruby „album” ze zdjęciami. Taki zestaw można było zamawiać bezpośrednio „u Wilsona” w Headphone Dust, a datę premiery ustalono na 26ego listopada 2008. Zwykła wersja Insurgentes miała premierę dopiero 16tego lutego 2009 roku i teoretycznie to tę datę uważa się za właściwą datę premiery (przy czym dla mnie to już zawsze będzie płyta z 2008 roku). Wilson chciał aby fani, którzy wsparli inicjatywę z deluksami mieli całość wcześniej niż inni, ale do lutego Insurgentes rozlało się już dawno po całym internecie i tego rodzaju czkawka wydawnicza nie była więcej powtarzana.


             


Uff. Czy wyczerpałem temat? Szczerze mówiąc - nie wiem. Na pewno brakuje wielu informacji na temat tego gdzie i kiedy co było nagrywane, oraz ile tak naprawdę Stefan się napodróżował. Jest jeszcze dziwadełko wydawnicze pod tytułem NSRGNTS RMXS. Jedna z wersji utworu Abandoner wynikła z konkursu na najlepszy remiks, który trwał od stycznia do marca 2009. Konkurs wygrał Polak – Łukasz Lang (jako Danse Macabre) – jego remiks zebrał najwięcej głosów od fanów po tym jak SW wybrał 8 z wcześniejszej puli. W tym wypadku trudno nawet mówić o remiksie, to zupełnie nowa wersja ze stworzoną od podstaw aranżacją. Z oryginału ostał się tylko wokal. NSRGNTS RMXS to zaskakująco dobra kompilacja i wbrew temu co niektórzy mogą sądzić, doskonale się tego słucha. Ostatnim fragmentem układanki jest wydany w 2010 roku film dokumentalny Insurgentes, ale nie daje nam on zbyt wiele potrzebnych informacji na temat procesu nagrywania albumu. Poświęcę temu dokumentowi osobny tekst. Tymczasem polecam wszystkim włączyć sobie pierwsze solo Stefana i napawać się tym jaka ta płyta jest dobra. Według mnie to zdecydowanie najlepszy album podpisany jako Steven Wilson i zawsze przyjemnie do niego wrócić. Nadal mam wrażenie, że dużo zostało jeszcze do napisania o Insurgentes, ale nie będę Was męczył. Idźcie się zrelaksować przy muzyce!
                                                         

wtorek, 18 listopada 2014

Great Expectations: The Incident Tour 2009 - 2010, cz.1: Setlist Twisted


The Incident
to płyta nie przez wszystkich ceniona, nie przez wszystkich lubiana i generalnie trudna w ocenie ze względu na swój dziwaczny charakter. Jakby jednak nie było, album ten pociągnął za sobą jedną z najbardziej spektakularnych i nieprzewidywalnych tras w wykonaniu Porcupine Tree. Ile się przez ten ponad rok przewinęło utworów trudno zliczyć, ale przecież po to tutaj jestem. Na wstępie zaznaczę od razu, że postanowiłem włączyć dwa koncerty specjalne z 2010 do całości The Incident Tour. Kwestia dyskusyjna, teoretycznie te występy powinny być traktowane oddzielnie, ale w praktyce to bez sensu ponieważ odbyły się w tym, a nie innym przedziale czasowym, część starych utworów szykowanych na tę okazję i tak rozlała się po Europejskich miastach na jesiennym odnóżu w 2010, a ostatecznie sam Wilson określił koncert w Royal Albert Hall jako „end of The Incident touring cycle”.
Tak więc owe specjalne koncerty włączam do zestawu, ale oczywiście postaram się je odpowiednio uwypuklić w tekście.
Zanim jeszcze fani mieli okazję wysłuchać nowej (i póki co ostatniej) płyty Porcupine Tree, Wilson zapowiedział, że na trasie album będzie odgrywany w całości bo przecież to jeden utwór. Jak teraz wiemy całe gadanie o jednej monstrualnej kompozycji okazało się być mocno wyolbrzymione, a niektóre utwory dało się jednak wyrwać z szeregu co też zespół uczynił w 2010 roku. W lecie 2009 nie było jednak o tym mowy. Część osób mocno kręciła nosem na ten pomysł ponieważ Incydent miał pożreć sporo miejsca w setliscie. Do tego Stefan niedługo przed trasą przyznał, że mają zamiar grać cały nowy album oraz materiał z ostatnich dwóch lub trzech płyt. Trudno się było wtedy spodziewać, że zespół będzie tę trasę kończył z prawie dwudziestoletnimi utworami w zestawie, ale na tym polega cały urok The Incident Tour, nikt nie spodziewał się tego jak to się wszystko rozwinie, zapewne nawet sam zespół. Mając w pamięci bajkowy repertuar z małej trasy w 2008 wiele osób miało nadzieję, że niektóre z tych utworów pojawią się teraz. Do pewnego stopnia się to sprawdziło, ale trzeba było trochę poczekać.
Podobnie jak w 2002 roku, Porcupine Tree wystartowali w Stanach Zjednoczonych, dokładnie 15 września w Seattle. Zestaw odpowiadał mniej więcej zapowiedziom Stefana:

01. Occam's Razor
02. The Blind House
03. Great Expectations
04. Kneel and Disconnect
05. Drawing the Line
06. The Incident
07. Your Unpleseant Family
08. The Yellow Windows of the Evening Train
09. Time Flies
10. Degree Zero of Liberty
11. Octane Twisted
12. The Seance
13. Circle of Manias
14. I Drive the Hearse
….......
15. The Start of Something Beautiful
16. The Sound of Muzak
17. Lazarus
18. Russia on Ice
19. The Pills I'm Taking (Anesthetize, p2)
20. Normal
21. Bonnie The Cat
22. Way Out of Here
…...
23. Mother and Child Divided


Jak można zauważyć najstarszy utwór pochodzi z Lightbulb Sun, a do tego został wykastrowany. Russia on Ice pozbawiona drugiej, instrumentalnej części przechodziła płynnie (prawie) w środkową część Anesthetize czyli The Pills I'm Taking. Zawiłe? Porcupine Tree proszę państwa.
Poza standardowymi już „przebojami” w setliscie znalazło się kilka niespodzianek. The Start of Something Beautiful odsiedziało jedną dużą trasę poza cyrkulacją i teraz powróciło. Trudno to jednak nazwać jakimś wielkim powrotem. Bonnie the Cat to przykład zacnej tradycji grania utworów spoza płyt (chociaż w przypadku Bonnie the Cat to niemal albumowy kawałek). Dziwacznie wygląda trochę ostatni bis w formie instrumentalnego Mother and Child Divided, ale jak się później okazało, nieśmiertelne Trains miało pojawić się jako następne. Nie wydarzyło się to ponieważ PT przekroczyli swój czas (w skrócie, wpakowali się z setem w ciszę nocną) i musieli kończyć. Amerykanie są jednak bardzo wrażliwi na tym punkcie czego dowodem jest skrócenie nawet specjalnego koncertu, który odbył się rok później w Radio City Music Hall (i wtedy również ofiarą padło Trains). Następnego wieczora w Portland (16 września) okazało się jednak, że Jeżodrzewie ma w zanadrzu obszerniejszą ilość wymiennych utworów i tak fani mieli okazję zobaczyć/usłyszeć:

1-14. The Incident
….
15. The Start of Something Beautiful
16. Buying New Soul
17. The Pills I'm Taking
18. Lazarus
19-20. Strip The Soul / .3
21. Bonnie the Cat
…...
22. Way Out Of Here
23. Trains


Kosztem Russia on Ice można było zobaczyć Buying New Soul zaś brak The Sound of Muzak i Normal rekompensowały sczepione ze sobą Strip The Soul oraz .3. Way Out of Here przeskoczyło 'za barierkę' do części bisów, a całość zamknęło Trains.


         

Podobny set został zagrany w San Francisco (18 września), ale zamiast Way Out of Here powróciło zagubione Mother and Child Divided. Porcupine Tree bawili się tymi zestawami i tak w Los Angeles powyższy set został powiększony o The Sound of Muzak, a Way Out of Here ponownie zmieniło Mother and Child Divided.
Wariację większości dotychczasowych setów Jeżodrzewie zaprezentowało w Chicago (22 września), ale Bonnie the Cat podmieniono na bliźniaczy bonus z The Incident czyli Remember Me Lover. Bisy co noc wyglądały inaczej. To dopiero początek trasy, a Porcupine Tree kombinowali z takim zapałem, że aż trudno było uwierzyć w pojawiające się w internecie setlisty świeżych koncertów. Przez całą trasę po USA zespół tworzył różne mikstury z wypisanych wcześniej utworów, ale póki co nie pojawiło się więcej nic nowego. Rozpoczęcie europejskiego objazdu nie łączyło się z początku z żadnymi zmianami do czasu kiedy Belgowie w Brukseli (14 października) otrzymali prezent w postaci Stars Die (w miejscu Russia on Ice/Buying New Soul).
Utwór ten był ponoć dobierany do miejsc, w których Porcupine Tree grali, jedynie doskonałe pod względem akustyki sale dostąpiły tego honoru (co wyjaśnia też dlaczego nie usłyszeliśmy go w Hali Orbita). Trains zaczęło dojrzewać jako popisowy numer wieczoru. Kabaretowe wstawki w połowie utworu były coraz dłuższe i coraz wymyślniejsze. W Berlinie (26 października) Wilsonowi pękła struna na Trains. Jak to się mówi, nawet najlepszy żart można zabić powtarzając go w kółko. A średni żart tym bardziej.

                                     

Wesoła karawana Porcupine Tree dotarła w końcu do Wrocławia.

01-14. The Incident
….
15. The Start of Something Beautiful
16. Russia on Ice
17. The Pills I'm Taking
18. Remember Me Lover
19. Strip The Soul
20. .3
21. Lazarus
22. Way Out Of Here
…...
23. The Sound of Muzak
24. Trains


Byłem po tym koncercie wyjątkowo niezadowolony bo z możliwych opcji wybrali akurat te, które odpowiadały mi mniej (a następnego wieczora w Lipsku zagrali Stars Die i Normal). Z perspektywy czasu (i po koncercie w Łodzi, który w większej części zrekompensował mi wrocławskie braki) muszę jednak przyznać, że występ był udany (jeżeli lubi się The Incident, ja lubię). Niestety nagłośnienie nie należało do najlepszych, dźwięk mocno chrupał, a do tego był to jeden z najgłośniejszych koncertów na jakich byłem co niestety w tym wypadku zadziałało na minus. Supportem we Wrocławiu była Rose Kemp, kobieta której moc głosu przewyższała z pewnością moc urody, ale też wytrzymałości widowni.
Kiedy my byliśmy zajęci cmentarzami, fani w Budapeszcie (1 listopada) zostali zaskoczeni trasową premierą Blackest Eyes. Utwór powrócił w Ljubljanie (3 listopada), a zaraz po nim odśpiewano happy birthday dla Stevena Wilsona.
Na koncertach we Włoszech Wilson widziany jest podczas Trains z gumowym kurczakiem, część kabaretowa jak widać wciąż ewoluowała. Wydawało się, że do końca roku nie nastąpi już żadna zmiana w repertuarze, ale jak przystało na trasę, Porcupine Tree zaskoczyli w ostatniej chwili podczas specjalnego koncertu w Mumbaiu (21 grudnia). Po pierwsze i chyba najważniejsze, panowie zdecydowali się pierwszy raz pokruszyć Incydent na mniejsze elementy.

01. Occam's Razor
02. The Blind House
03. The Sound of Muzak
04. Hatesong
05. Lazarus
06. Open Car
07. Time Flies
08. Blackest Eyes
09. The Start of Something Beautiful
10. Russia on Ice
11. The Pills I'm Taking
12. Octane Twisted
13. The Séance
14. Circle of Manias
15. Way Out of Here
….......
16. Trains
17. Halo
         
Po drugie, w zestawie znalazły się trzy trasowe premiery: Hatesong, Open Car oraz Halo. Oczywiście żaden z tych utworów nie był wielkim wydarzeniem na tle ostatnich tras, ale jako niespodzianka podczas The Incident Tour zrobiły swoje. Była to również swego rodzaju wskazówka czego można się będzie spodziewać w następnym roku (choć oczywiście nie od razu).
Do lutego 2010 zespół miał wolne, prawdopodobnie do końca grudnia nie odbywały się żadne próby. Zbliżały się święta i każdy chciał odpocząć co w przypadku Wilsona nie oznaczało oczywiście przerwy w komponowaniu muzyki. Informacje na temat sesji do „Grace for Drowning” mówią, że nagrań dokonywano od stycznia 2010, ale znając go na pewno siedział przy swoim pianinie już w grudniu. Z tej najwcześniejszej fazy prac nad drugim solowym albumem wynikła piosenka Home in Negative.
Na dzień przed Wigilią, na stronie PT pojawiła się elektryzująco informacja o dwóch specjalnych koncertach, które miałby się odbyć w Nowojorskim Radio City Music Hall (na tamtym etapie lokalizacja koncertu w USA nie została jeszcze podana) oraz w Royal Albert Hall w Londynie.

C.d.n.