środa, 16 grudnia 2015

The Nostalgia Factory (1993 - 1994)

Opisałem ostatni jak dotąd rozdział koncertowej historii Porcupine Tree, czas zatem zwrócić się w kierunku początkom. A tam panuje chaos. Niewiadoma za niewiadomą. Z tego choćby względu zwlekałem z napisaniem tekstu na temat trasy, a raczej serii koncertów, które odbyły się na przełomie 1993 r. i 1994 r.
O dziwo zachowało się sporo materiału audio i video z tamtego okresu, ale jednocześnie brakuje kluczowych informacji co do wielu setlist. Pomyślałem jednak, że można tak czekać i czekać, a stosowne informacje mogą się szybko nie pojawić. Zweryfikowałem zatem co się dało i zabrałem się do pisania.

Początki koncertowej działalności Porcupine Tree to wynik serii przypadków. Kiedy Steven Wilson zaczynał tworzyć muzykę, którą ukrywał pod pseudonimem PT, to nie myślał za bardzo o tym, że kiedyś będzie musiał wykonywać ją na żywo. W tamtym czasie jedynym poważnym projektem w jego życiu był no-man (a raczej No Man Is An Island (Except The Island Of Man)) i to na nim koncentrował się SW do 1995 roku. W międzyczasie jednak produkował sobie w domu muzykę psychodeliczną, zahaczającą momentami o prog. Historię o wyimaginowanym zespole sprzed lat znają już chyba wszyscy. Kasety z nagraniami demo PT zaczęły odnosić skromny sukces w podziemnym kręgu słuchaczy muzyki psychodelicznej i tak znana i szanowana wytwórnia Delerium zaproponowała Wilsonowi skompilowanie najlepszych fragmentów tych kaset i wydanie ich na płycie. Tak powstało On The Sunday Of Life. I tak Porcupine Tree zaczęło istnieć. Niedługo po wydaniu kontynuacji pt.: Up The Downstair okazało się, że fanów enigmatycznego projektu jest już całkiem sporo i istnieje faktyczne zapotrzebowanie na koncerty. A koncerty to promocja. Steven zaczął się panicznie rozglądać za kimś z kim mógłby wtaszczyć muzykę Jeżodrzewia na scenę. Kto był w zasięgu?
Był stary kolega ze szkoły – Colin Edwin – który doskonale grał na fretlessie oraz kontrabasie. Był Richard Barbieri, którego Wilson poznał kiedy trio JBK (Jansen-Barbieri-Karn), czyli to co pozostało po zespole Japan, zgodziło się uzupełnić skład no-man w 1992 roku (Rysiek zagrał też na płycie Up The Downstair). Był też Chris Maitland, którego Wilson poznał w podobnych okoliczność kiedy w 1993 r. Chris stał się koncertowym perkusistą no-man oraz zagrał na wydanej w 1994 r. płycie Flowermouth. To grono, jak się wydaje, przypadkowych ludzi okazało się być bardzo zgranym zespołem, któremu udało się wynieść muzykę Porcupine Tree na wyższy poziom niż sugerowały domowe zabawy Wilsona z końca lat 80-tych.

Koncerty z przełomu lat 93/94 opisuję jako trasę ponieważ nie za bardzo mam inne wyjście. Regularnych występów było raptem 5, do tego możemy dodać sesję w radiu BBC. Liczę koncerty zagrane w 1993 roku i w pierwszej połowie 1994. Dwa lata temu (w jednym z pierwszych tekstów jakie opublikowałem) opisując The Sky Moves Sideways Tour zdecydowałem, że wcielę jesienne koncerty z 1994 roku do tej trasy jako, że zespół promował wtedy singla Stars Die/Moonloop, który stanowił wstęp do płyty TSMS (grali wtedy Moonloop i Is...Not). Tak naprawdę jednak, to była trasa przejściowa zatem pod koniec tekstu dam linka do opisu Moontour, aby obraz był pełny.

Z 6 występów jakie Porcupine Tree zagrali w ramach nieformalnej trasy „Up The Downstair”, 5 koncertów zostało w jakiejś formie zarejestrowanych. Wyjątkowo będę opisywał bootlegi zaraz obok opisów samych koncertów (o ile jest co opisywać), bo jest tego tak mało.

Pierwszy w historii koncert Porcupine Tree miał miejsce 4 grudnia 1993 roku w High Wycombe w klubie Nags Head. Niewiele wiadomo o tym występie, niewiele wiadomo o frekwencji (chociaż oczywiste jest to, że tłumów nie było), nie są mi znane żadne ciekawe anegdoty w związku z nim. Jest za to setlista:

01. Voyage 34 (Phase I)
02. Always Never
03. The Nostalgia Factory
04. Burning Sky
05. Radioactive Toy
06. Fadeaway
07. Up The Downstair
……….
08. Not Beautiful Anymore


oraz kilka nagrań, ale o nich później. Repertuar jest dosyć interesujący i przyznam, że nadal nie jestem w 100% przekonany, że tak to wyglądało. Zdaję sobie sprawę, że taka setlista widnieje nawet na oficjalnej stronie PT, ale tam też pojawiają się błędy.
Uznajmy jednak, że tak to faktycznie wyglądało. The Nostalgia Factory oraz Fadeaway, to utwory, które zaliczyły prawdopodobnie pojedyncze wykonania i z różnych powodów zostały odłożone na półkę. Ten pierwszy powrócił w 1996 roku na serię koncertów promujących singla Waiting, natomiast Fadeaway pojawiło się dopiero w 2000 roku. Póki co możemy sobie tylko wyobrażać jak mogły brzmieć podczas dziewiczego występu Porcupine Tree. Reszta setlisty jest dosyć typowa dla tamtego okresu, większość pochodzi z Up The Downstair.
Koncert ten jest najlepiej i najpełniej zarejestrowanym występem PT z 1993 roku, a raczej najpełniej dostępnym, bo rejestrowano wszystko jak leci. Trzeba sobie jednak taki zestaw poskładać samemu. Na Voyage 34 (Phase I) musieliśmy czekać 20 lat. Aby uczcić tę okrągłą rocznicę, Steven Wilson zaszalał i udostępnił na swoim Soundcloudzie właśnie ten utwór, pierwszy z pierwszego koncertu PT. Napisał również kilka słów:

It's mind blowing for me to realise that it is almost exactly 20 years since Porcupine Tree made their first ever live appearance, at a small club called the Nag's Head in High Wycombe, UK on the 4th December 1993. To commemorate the anniversary here is a recording from the archives of the first song played at that first ever show, the Van Der Graaf Generator / Dead Can Dance sampling, David Gilmour meets The Orb fusion of Voyage 34 (years before he did actually collaborate with The Orb!), the birth of PT as a band and a performing entity. It was recorded straight from the mixing desk so the balance is a bit strange, but actually considering how nervous we must have all been, it's not bad at all.





Dzięki Steven! Przyznam, że udostępnienie tego nagrania, to jednak z najfajniejszych rzeczy jakie Wilson zrobił przez ostatnie kilka lat ;) Samo Voyage 34 z Nags Head zdradza, że zespół faktycznie się trochę denerwował. W kilku momentach można usłyszeć kiksy, ale to nie ważne! Steven Wilson wyciągnął dużą wiedzę z tras no-man (z 1992 i 1993 roku) na temat tego jak grać do sekwensera i jednocześnie trzymać wszystko w kupie. Chris Maitland (z wielkimi słuchawkami na uszach) też przeszedł wcześniej swój chrzest bojowy.
W tym samym czasie, trochę cichaczem, został też udostępniony Burning Sky z Nags Head. Żeby go usłyszeć trzeba się zarejestrować na stronie SWHQ w dziale SWST. Jest tam kilka ciekawych rzeczy, w tym wspomniane nagranie.
Ponadto, 3 kawałki (Radioactive Toy, Up The Downstair i Not Beautiful Anymore) są szeroko dostępne na mini-albumie koncertowym Spiral Circus, który został wydany jeszcze w 1994 r. (w bardzo małym nakładzie).

Jako, że Steven Wilson miał już sprzymierzeńców w radiu BBC, tak też Porcupine Tree udało się zagrać mikołajkowy set u Marka Radcliffe'a. Zestaw utworów składał się z:

01. Radioactive Toy
02. Burning Sky
03. Always Never


Burning Sky zostało podzielone na dwie części (prawdopodobnie ze względu na toporną długość),
między którymi przeprowadzany był wywiad. Sesja przebiegła pomyślnie, a jej rezultat jest szeroko dostępny na bootlegach (jak zresztą wszystkie pozostałe sesje dla BBC). Ponadto pierwsza połowa Burning Sky oraz całe Always Never znalazły się na wspomnianym Spiral Circus.


Następny koncert (drugi pełny) odbył się w klubie Borderline w Londynie (7 grudnia). Pierwszy koncert w stolicy i znów dziwaczna setlista:

01. Burning Sky
02. Voyage 34
03. Radioactive Toy
04. Up The Downstair
05. Linton Samuel Dawson


Gryzie mnie ten Linton, nie ukrywam. Tym razem na stronie PT nie ma słowa na temat setlisty z tamtego wieczora, najwyraźniej musi istnieć bootleg, którego ja nie posiadam (większość bootlegów opisanych jako Borderline 1993, to bezczelnie skopiowane Spiral Circus z wyciętym Always Never).
Z Londynu 1993 udostępniono teoretycznie dwa utwory, ale praktycznie jeden. Wynika to z tego, że na Spiral Circus pojawiła się tylko druga połowa Burning Sky (pierwsza pochodzi z wykonania w BBC) oraz druga połowa Voyage 34 (Phase I) (pierwszej nie ma w ogóle). Zwłaszcza ten drugi przypadek wydaje mi się dziwny. Do 2013 roku podejrzewał, że być może w takiej formie Voyage 34 było grane w 1993 r., ale wrzucone przez Wilsona wykonanie z Nags Head rozwiało te wątpliwość. Dlaczego wycięto połowę utworu? Ze względu na brak miejsca na nośniku? Nie wiadomo.

Koncert, który odbył się 11 grudnia w Coventry, w klubie Tic-Toc, to jeden z najbardziej enigmatycznych koncertów Porcupine Tree w historii tego zespołu. Informacje są szczątkowe, ale wiadomo dwie istotne rzeczy.
Po pierwsze, Richard Barbieri nie wziął udziału w imprezie ponieważ był „niedostępny”. Po drugie, akurat ten dzień PT wybrali sobie na koncertową premierę Voyage 34 (Phase II).
Nic innego nie wiadomo. W obiegu nie ma żadnych nagrań, żadnych relacji naocznych świadków, ani tym bardziej żadnych zdjęć. Był to ostatni koncert PT w 1993 roku i przeszedł do historii jako jedyny zagrany jako trio.
1994 rok rozpoczął się dla zespołu pierwszą poważną wycieczką zagranicę.
Pierwszymi szczęśliwcami z Europy, którzy mieli jaja żeby zaprosić Porcupine Tree byli oczywiście Holendrzy. Przez wiele lat, to właśnie Holandia była główną przystanią PT podczas koncertów odbywających się poza Wielką Brytanią.
7 stycznia zespół zagrał koncert w Uden (w klubie De Nieuwe Pul). Nie wiem jakie były okoliczności zaproszenia PT do Uden, nie wiadomo czy był to festiwal czy pojedynczy koncert, ale na pewno można odrzucić opcję supportu, bo odpowiednia adnotacja pojawiłaby się w tym miejscu na stronie PT.
Zespół zaprezentował:

01. Up The Downstair
02. Radioactive Toy
03. Burning Sky
04. Always Never
05. Voyage 34 (Phase I)
06. Voyage 34 (Phase II)


Holendrzy nie zdawali sobie pewnie wtedy sprawy z tego jaki prezent dostali. Od tamtej pory, Voyage 34 (Phase II) zostało chyba wykonane tylko raz przy okazji koncertu w Rzymie na początku 1997 roku.

Z tego występu pochodzi bardzo średniej jakości bootleg, ale jego wartość historyczna jest olbrzymia (pierwszy koncert PT za granicą, drugie z trzech wykonań Voyage 34 2). Niestety najbardziej pożądany utwór tego nagrania urywa się w połowie (podobnie jak jego następca z 1997). Pozostaje mieć nadzieję, że wszystko leży w archiwach Stevena Wilsona i kiedyś zostanie w jakiejś formie udostępnione. Istnieje również nagranie wideo. Jakość dźwięku jest odrobinę lepsza, obraz zgrywany z dwóch kamer (ale głównie użyta była jedna). Niewiele widać, kopia z vhs jest nadgryziona. Co ciekawe, jest to oficjalne nagranie Delerium (oczywiście istniejące tylko w celach promocyjnych). Niestety również ma ucięte Voyage 34 (Phase II).


                                 


                                 


                                 


Ostatni koncert, który odbył się w tej połowie roku również odbył się w Holandii i również w Uden, ale przy zupełnie innej okazji. Tym razem, Porcupine Tree zostali zaproszeni na festiwal rocka progresywnego Planet Pul, który odbywał się na stadionie De Kuip. Oprócz Jeżodrzewia, tego dnia wystąpili również Now (z Belgii) oraz IQ (prawdopodobnie jako gwiazda wieczoru). Porcupine Tree zagrali w dzień, do tego tęgo lało przez cały ich set, a garstka ludzi pod wielką sceną na stadionie wyglądała dosyć komicznie (zaraz napiszę skąd to wszystko wiem).
Setlista była krótka (jak to na festiwalu):

01. Up The Downstair
02. Always Never
03. Radioactive Toy
04. Burning Sky
05. Not Beautiful Anymore


Otóż wszystko o czym pisałem powyżej można zobaczyć na profesjonalnym nagraniu wideo z tego koncertu. Jest to najwcześniejsza tego typu rejestracja występu PT. Możemy zobaczyć Stefana w pasiastej koszulce, ogolonego Colina (!!!!), oraz poobserwować jak zespół stresował się na zapleczu. Z tego wideo pochodzi również doskonałej jakości audio. Zespół był znacznie bardziej rozgrzany (mimo prawie półrocznej przerwy w graniu koncertów) i muszę przyznać, że wracam do tego bootlegu regularnie.


                                    


                                    

                                    

                                    

                                    

                                    


I to tyle. Kolejna regularna seria koncertów rozpoczęła się w październiku i napisałem o niej trochę tutaj:

http://stevenwilsonlive.blogspot.com/2013/11/the-band-moves-sideways-1994-1995-cz1.html

Do ugruntowanej już setlisty (choć bez niespodzianek w stylu Voyage 34 I,II, Linton Samuel Dawson, Fadeaway czy tez The Nostalgia Factory) doszły premierowe kompozycje Is...Not i Moonloop co na 7 utworów w setliście dawało 5 instrumentalnych (tak to kiedyś było w PT).
Co mogę napisać na koniec tekstu o tych dziewiczych wczesnych występach Porcupine Tree? Narodziło się wtedy „Porcupine Tree – zespół”, którego skład zdeterminował drogę ewolucji Jeżodrzewia na wiele kolejnych lat. Wczesne występy nadal owiane są gęstą mgłą tajemnicy, brakuje materiału wideo czy chociaż większej kolekcji zdjęć z tych najwcześniejszych koncertów w 1993 roku. Brakuje również nagra
ń wykonanych wtedy rarytasów jak Linton, Nostalgia Factory, Fadeaway czy porządnej jakości (i w całości) Voyage 34 (Phase II), czy jakiejkolwiek pamiątki po jedynym występie jako trio (przy czym klawisze leciały pewnie z sekwensera).

Tak więc w tym okresie PT zagrali:

3 utwory z "On The Sunday Of Life" (Linton Samuel Dawson, The Nostalgia Factory i Radioactive Toy)
5 utworów z "Up The Downstair" (Up The Downstair, Burning Sky, Fadeaway, Not Beautiful Anymore i Always Never)
2 utwory z "Voyage 34" (Phase I i Phase II)


Ludzie, którzy z jakiegoś powodu wybrali się wtedy, na któryś z tych koncertów mogą uważać się za wybranych. Nam pozostają bootlegi i radość z tego, że właśnie tych czterech facetów zdecydowało się wtedy na wspólną grę.

wtorek, 8 grudnia 2015

Tim Bowness - wywiad dla SWL (2015)



Tim Bowness, znany fanom Stevena Wilsona jako jego partner w zespole no-man, pierwszego poważnego projektu z jego udziałem. Początki kariery Tima sięgają wczesnych lat 80-tych kiedy zaczął występować i nagrywać z różnymi zespołami np.: Still, Always The Stranger i After The Stranger, a później z Plenty. W latach 90-tych był liderem grupy Samuel Smiles i współzałożycielem Darkroom, a w latach 2000-nych wydał płyty z Peter Chilversem, Giancarlo Errą oraz estońskim duetem jazzowym UMA.
Aktualnie reaktywował rozpoczęto nieśmiało ponad 10 lat temu karierę solową.

Wywiad został przeprowadzony mailowo 26 lutego 2015 r.

Jako, że nie ma możliwości skontaktowania się z Timem bezpośrednio, pytania przekazał Tony Kinson, który odpowiedzialny jest za prowadzenie oficjalnych stron no-man i Tima, profili na fejsie i wszelkiej maści blogów. Facet wykonuje świetną robotę i należy mu się wielkie uznanie oraz, z mojej strony, podziękowania za pomoc w przeprowadzeniu wywiadu. Kiedy rozmawiałem z Timem osobiście w sierpniu, zapewnił mnie, że zawsze czyta komentarze pod postami zatem wie co się dzieje i jak fani reagują na informacje podawane na stronach.
Podkreślam, że wywiad został przeprowadzony w lutym zatem pytania o trzecie solo i wydanie go w 2016 r. może się teraz wydawać śmieszne. Niestety praca nad tekstem o trasie pochłonęła więcej czasu i nie wszyscy odesłali mi odpowiedzi w lutym ze względu na brak czasu.



1. no-man zmienił się od ostatniej dużej trasy w 1993 roku. Teksty są o wiele bardziej osobiste na ostatnich kilku płytach i śpiewanie ich przed publicznością musi być dla Ciebie emocjonalnym wyzwaniem. Czy jest to wyczerpujące doświadczenie? Jak radzisz sobie wyrwany ze swojej strefy komfortu, śpiewając te teksty przed ludźmi, którzy czasem śpiewają je z Tobą?

Czasami to trudne, a czasami nie, jeśli mam być szczery. Dla mnie, w trakcie koncertu, wiele zależy od tego jaka jest atmosfera danego wieczoru. To połączenie nastroju w jakim jestem, komunikacji zespołu na scenie i tego jak reaguje publiczność. Te czynniki determinują sukces całego występu.


Zawsze staram się pozostać w 'strefie lirycznej' kiedy śpiewam na żywo więc panuje wtedy uczucie poddania się zawartości tekstów. Ostatecznie, gdy coś idzie dobrze, nigdy nie jest wyczerpujące. Jeśli idzie źle, to czuję raczej lekkie zmęczenie.


Preferuję dwa bardzo różne rodzaje występów. Lubię zespołowe koncerty z zaangażowaną publicznością (to zawsze niezwykłe przeżycie odbić się od entuzjazmu dużej widowni) oraz intymne występy w teatrach gdzie każdy muzyczny detal jest doskonale słyszalny (np. koncerty w duecie z Peterem Chilversem).



2. Lubisz odświeżać starsze kompozycje (w studio lub na koncertach) aranżując muzykę na nowo lub zmieniając/uzupełniając teksty (jak w "My Revenge On Seattle", "Lighthouse" lub w niewydanym "Love You To Bits") co jest fascynujące. Myślisz o swoich piosenkach jak o wpisach z pamiętnika, których nie boisz się zmieniać po wielu latach?


Nie boję się zmieniać tekstu jeśli można w nim coś poprawić.
Aktualne koncertowe wersje utworów, o których wspomniałeś, są takie jakie byłyby gdybym teraz nagrywał je pierwszy raz.


Czasami kiedy patrzysz na stary tekst mając za sobą dystans dekady, widzisz pewne wpadki i niedojrzałość w sposób, który nie był możliwy kiedy piosenka była pisana.
W kontekście występu na żywo, lubię patrzeć na piosenki jak na dzieła, które zawsze są w trakcie tworzenia i stają się lepsze i bogatsze z czasem.


3. W setliście no-man z 2012 r. znajdziemy utwory z prawie każdej epoki zespołu. Spontaniczne wykonanie "Houseviwes Hooked On Heroin" (lub "Housekeeping" w 2008) nasuwa pytanie: czy na próbach przed trasą pojawiły się utwory, które ostatecznie zostały z jakiegoś powodu odłożone lub kompletnie porzucone? Czy padły jakieś niezwykłe typy jak "Only Baby" czy "Hit The Ceilling"?

Z pewnością próbowaliśmy Heaven's Break i Break Heaven. W Heaven's Break nie udało się odtworzyć gracji i lekkości, które ten utwór w oryginale posiadał, zaś Break Heaven brzmiało zbyt nie na miejscu w stosunku do reszty materiału, który wykonywaliśmy. Próbowaliśmy też Shell Of A Fighter z Flowermouth i Chelsea Cap. We wszystkich wspomnianych przypadkach, materiał nie wydawał się wystarczająco elastyczny w porównaniu z utworami, na które się zdecydowaliśmy. Nie dawał nam wystarczająco miejsca dla spontaniczności i nie wydawało się by działał na naszą korzyść.



4. Jak wyglądało życie w trasie z zespołem no-man? Co lubisz robić w jej trakcie i czy lubisz podróżować w ten sposób?


Dużo rozmawiamy!
Dobre jest to, że na co dzień świetnie się dogadujemy. Na trasie 2012 było 8 mężczyzn upchniętych w małej przestrzeni. Krótko mówiąc, potencjalna recepta na katastrofę! Rozmawialiśmy o muzyce, polityce, życiu, stworzyliśmy dla zabawy podcast komediowy na temat trasy i wszyscy uczestniczyliśmy w niekończących się muzycznych quizach oraz teście wiedzy o Hobbicie (autorstwa Stevena Wilsona), który wygrał Stephen Bennett!
Wszystkim nam się to doświadczenie podobało.



5. Mimo tego, że w piękny sposób opisałeś już swoje wrażenie z koncertu w Krakowie w swoim internetowym pamiętniku z trasy, muszę zapytać raz jeszcze! Po prawie trzech latach, jak wspominasz pierwszy koncert no-man w Polsce?


Był świetny. Publiczność i całe przeżycie było lepsze niż ktokolwiek z nas sobie zamarzył (oprócz Stevena, który grał już w Krakowie). Entuzjazm i ciepło bijące od Polskiej publiczności było naprawdę wzruszające. Nie pamiętam czy zagraliśmy idealnie, ale ten koncert pozostaje dla mnie istotnym doświadczeniem.



6. Wiem, że sukcesor „Abandoned Dancehall Dreams” jest w fazie tworzenia. Twój drugi album solowy jest jednym z moich ulubionych płyt z twoim udziałem. Jak idzie nagrywanie trzeciego? Czy możemy spodziewać się premiery w 2016 roku?
Wiem też, że pracujesz nad innymi projektami jak nowa płyta duetu Bowness/Chilvers oraz tajemniczy album „Voiceloops”. Czy są jakieś plany w związku z nimi?


Trzeci solowy album jest już gotowy do wydania, właśnie go miksujemy. Liczę na premierę późnym latem 2015 r. Poniekąd, jest to kontynuacja tego co zapoczątkowałem na Abandoned Dancehall Dreams, ale myślę, że jest zdecydowanie bardziej dynamiczna i eklektyczna. Jest więcej gry zespołowej, prawdziwe instrumenty smyczkowe, akustyczne dodatki i większy kontrast między potężnymi, a stłumionymi partiami. Myślę, że Abandoned Dancehall Dreams dała mi pewność siebie aby tworzyć odważniejszą muzykę.


Nowy album Bowness/Chilvers również jest już w zaawansowanej fazie tworzenia. Dla mnie, podobnie jak California, Norfolk, posiada silną tożsamość albumu jako całości i spójność atmosfery. Nie jest dynamiczny ani eklektyczny, ale czuję, że to najlepszy zestaw piosenek jakie stworzyliśmy razem i zawiera kilka najbardziej poruszających piosenek jakie napisałem.

Projekt Voiceloops zostanie być może przywrócony do życia, ale nie mam teraz żadnych planów w związku z nim. Miałem całe godziny nagrań loopów wokalnych i udało mi się stworzyć cztery „voiceloopy” przy użyciu dźwięków znalezionych w moim domowym studio. Kiedy zmieniałem komputer i interfejs, straciłem „voiceloopy” 2, 3 i 4 więc momentów przepadło.

(SWL – na szczęście miałem na dysku Voiceloop 3, który kiedyś był dostępny na MySpace'sie Tima, więc chociaż jeden udało mu się odzyskać)



7. Uwielbiam czytać Twoje wpisy na stronie oraz teksty, które publikujesz na blogu „Speak”. Świetnie operujesz słowem, Twoje zabawne i błyskotliwe metafory zawsze budzą mój uśmiech. Rozważałeś kiedyś napisanie książki o swoim życiu, doświadczeniach i obserwacjach?


Pisanie bloga daje mi dużo radości i czasami myślę, że byłoby miło złożyć z tego wyczerpującą książkę na temat moich płyt, która stanowiła by rozbudowanie dla istniejących już publikacji i popchnęła je w nieco bardziej autobiograficzne rejony. Mam nadzieje, że byłaby również dobrym wyjaśnieniem dlaczego tworzę taką, a nie inną muzykę i jakie stoją za nią inspiracje.



8a. Nie mógłbym nie wykorzystać tej okazji i nie zapytać o konkretny utwór. "Samaritan Snare" z kompilacji "Lost Songs Vol. 1", to jeden z moich ulubionych utworów no-man i jeden z najbardziej enigmatycznych w ogóle! Powiedz mi coś więcej na jego temat? Dlaczego został „zagubionym utworem”?


Również go lubię. Został napisany zaraz po nagraniu materiału na Wild Opera. Wydaje mi się, że doszliśmy do wniosku, iż brzmi zbyt podobnie do Sinister Jazz, aby umieszczać go na ep Dry Cleaning Ray oraz nie pasował do tego co napisaliśmy na Returning Jesus. Tekst posiada wrażliwość Wild Opery gdzie humor spotyka się z mrocznymi emocjami. Muzycznie, to interesujące połączenie jazzu, Pink Floyd-owskiego bluesa i muzyki eksperymentalnej z połowy lat 90-tych, które ostatecznie brzmi bardzo jak no-man. Cieszę się, że udało się w jakiś sposób wydać ten utwór.



8b. Myślę, że „Lost Songs Vol. 1” zasługuje na osobny wpis na blogu „Speak”. Oraz na drugą część!


Kto wie, jedno i drugie może się wydarzyć!



....................................................
wersja oryginalna
....................................................



1. no-man has changed since the last huge tour in 1993. The lyrics are much more personal on the last few albums, and singing those songs in front of the audience must be quite emotional for you. The 2012 no-man tour setlist starts with "Together We're Stranger" section with the title track and "All The Blue Changes" played in a row. Was it an exhausting experience for you? How you cope with being taken out of your comfort zone, singing those emotional songs in front of people who sometimes sing the lyrics with you?


Sometimes it’s difficult and sometimes it isn’t, to be honest. For me, when playing live, a lot depends on how things feel on the night. It’s a combination of the mood I’m in, the way the band are communicating and how the audience respond that determines the success of the performance.


I always try and put myself in the ‘lyrical space’ whenever I sing live, so there is a sense of submission to the lyrical content. Ultimately, if something goes well, it never feels exhausting. If things are going wrong, there’s little that feels as tiring!


I prefer two types of very different performances - I like ‘band' gigs with a receptive audience (it’s always a thrill to bounce off the enthusiasm of a large crowd), and I also really like intimate theatre performances where every musical detail is clearly audible (such as the Bowness/Chilvers duo dates).



2. You seem to constantly re-invent your back catalogue in studio and in concerts by re-arranging the music and changing/adding new lyrics (like on "My Revenge On Seattle" and "Lighthouse", or unreleased "Love You To Bits") which is fascinating. Do you think of your songs as diary entries you're not afraid to change after many years?


I’m not afraid to alter lyrics if I think they can be improved upon.

The later live versions of the songs you mention are how they’d be if I was recording the songs for the first time now.


Sometimes, seeing old lyrics from the distance of a decade or more, you can see the flaws or the immaturity in a way that wasn’t possible when the songs were being written.

In a live context, I’d like to see the songs as being works in progress that are hopefully getting better and richer as time goes by.




3. The 2012 tours setlist draws from nearly every stage of no-man's history. Still, the impromptu performance of "Housewives Hooked on Heroin" (and "Housekeeping" in 2008) begs the question: were there any songs rehearsed before the tour but ultimately shelved or completely abandoned for some reason? Were there any unusual setlist ideas like "Only Baby" or "Hit The Ceilling" (I love those songs)?



We definitely tried out Heaven’s Break and Break Heaven. Heaven’s Break didn’t feel as graceful or light as it should have done and Break Heaven sounded very out of context with the other material we were performing. We also tried out Shell Of A Fighter from Flowermouth and Chelsea Cap. In all the aforementioned cases, the material didn’t seem as flexible as the material we eventually chose. They didn’t allow for much spontaneity and we didn’t feel they played to the band’s strengths.



4. What about no-man's 'tour bus life'? What kinds of things do you like to do on tour to pass the time? Do you enjoy traveling on tour?


We talk a lot!

The good thing is that we all get on very well socially. On the 2012 tour, there were 8 men packed into a very small space. In other words, a potential recipe for disaster! As it was, we talked about music, politics, life, created a fake comedy podcast about the tour, and all joined in endless music quizzes and Steven Wilson’s Hobbit Test (won conclusively by Stephen Bennett!).

We all really enjoyed the experience.



5. Even thought you beautifully expressed your feelings about the Kraków show in your tour diary, I can't help asking about it once more! Two and a half years later, how you remember the first concert of the tour which was also the first no-man concert in Poland?


It was great. The audience and the experience was better than any of us had hoped for (other than Steven, who’d played in Krakow before).

The enthusiasm and the warmth of the Polish audience was genuinely touching. I can’t remember if we got it 'right on the night’, but it remains a live highpoint for me.



6. I know that "Abandoned Dancehall Dreams" follow-up is on the way. Your second solo album is one of my favorite TB-related albums, it's up there with "Together We're Stranger". What is the status of the third one? Can we expect early 2016 release date? Also, I know there are many other Tim Bowness related projets shaping (like Bowness/Chilvers) but the most mysterious one is your "Voiceloops" album (I still have "Voiceloop 3" on my iPod). Are there any plans to release it?


The third solo album is nearly ready for release and is currently being mixed. I’m hoping for a late Summer 2015 release date. In some ways, it carries on from where Abandoned Dancehall Dreams left off, but I feel that it’s even more dynamic and eclectic. There’s more of the band and more real string and acoustic contributions as well, so there are greater contrasts between the powerful and the subdued. Abandoned Dancehall Dreams gave me the confidence to create a bolder type of music, I think.


The Bowness/Chilvers album is also at an advanced state. For me, like California, Norfolk, it has a strong album identity and consistency of tone. It’s not dynamic and eclectic, but I feel it’s the best set of songs we’ve come up with as a duo and features a couple of the most heartbreaking songs we’ve written.



The ‘Voiceloops' project may be resurrected, but there are no immediate plans. I’d recorded hours of solo vocal loops and then created four Voiceloops with found sounds pieces on my home studio. When I changed my computer and interface, I lost Voiceloops 2, 3 and 4, so the momentum was destroyed.



7. I love reading your diary and your "Speak" blog entries. You are an incredible wordsmith, your funny and wise metaphors make me smile every time. Have you ever thought about writing a book about your life, music, experiences and observations? It would be an instant classic!


I’ve really enjoyed writing the blog and I’ve sometimes thought it might be nice to put together a comprehensive ‘Album Notes’ book that elaborates further on the Speak entries and takes them more into autobiographical territory. I’d hope it could work well as an exploration of why I make the music I make and what the inspirations are behind it.


8a. I can't miss the opportunity to ask you about one particular song. "Samaritan Snare" from "Lost Songs Vol.1" compilation is one of my favorite no-man songs and one of the most enigmatic of all! What an amazing track it is. It has a "Wild Opera" vibe to it but yet, it hints "Returning Jesus" quite clearly. Please, tell me something more about this gem, and why it eventually became a "lost song”?


I like it too. It was written just after the time of the Wild Opera recordings. I think we decided that it was too close to Sinister Jazz to go on Dry Cleaning Ray and that it didn’t fit with what we’d written for Returning Jesus. The lyric had the Wild Opera sensibility where humour collided with dark emotions. Musically, it’s an interesting combination of Jazz, Pink Floyd-ian Blues and experimental mid-1990s music that sounds very like no-man in the end. I’m glad it got released in some way.


8b. I really think "Lost Songs Vol.1" deservers a full entry at the "Speak" blog. And a second volume, I guess!


Who knows, both may happen!





poniedziałek, 7 grudnia 2015

Michael Bearpark - wywiad dla SWL (2015)



Michale Bearpark znany nam jest jako niezwykły gitarzysta i kompozytor, ale oprócz muzyki jest też naukowcem z tytułem profesora! Przez lata występował w różnych zespołach z Timem Bownessem takich jak Plenty, After The Stranger, Samuel Smiles czy jako członek koncertowego składu no-man (niewiele brakowało, a zostałby nim już na początku lat 90-tych). Niezwykle bystry, inteligentny człowiek, który ma dużo ciekawych rzeczy do powiedzenia!

Wywiad przeprowadzony został mailowo 22 czerwca 2015 r.

1. Powiedz mi jakiego sprzętu używałeś na trasie no-man w 2012 roku.


Na koncertach no-man, Steven Wilson używał tego samego sprzętu, którego używa zazwyczaj Mój nie pokonuje takich dystansów. Do nagrywania lub małych koncertowych z atmosferyczną improwizowaną muzyką (w których zazwyczaj biorę udział) wymagania są inne i miałem trochę kłopotów żeby dostosować się do no-man. W rezultacie, używam małego wzmacniacza Hughes & Kettner (TubeMeister 18) odkąd go wypuścili w 2011 roku. Dobrze znosi podróże, jest prosty w użyciu, ma jasne czyste brzmienia, ale też ciepły przester, wiele mniejszych wzmacniaczy potrafi tylko jedną z tych rzeczy. Same w sobie, dźwięki bywają czasem zbyt jasne, zbyt ciepłe, ale sprawdzają się w kontekście zespołu, przy odpowiedniej głośności, prawie jak odpowiednio zaaplikowane na nagraniu EQ i dynamika procesowa.


Jego rozmiar rozbawił jednak firmę, która zbudowała nam kufry transportowe.
Nie używałem zbyt dużo przesteru ze wzmacniacza, jestem przyzwyczajony do używania efektów, które są z nim w interakcji i od 2011 r. polegam w tej kwestii na Fulltone Plimsoul, które zawiera magiczną kombinację niezwykle długiego utrzymywania dźwięku i rozpiętość dynamiki. W przeciwieństwie do Stevena używam sporo pokręteł głośności i tonu przy gitarze aby ukształtować ton przesteru, jak i pudełka głośności aby kontrolować atak.

Efekty echa w 2012 r. pochodziły głównie z Bossa DD-7 (z cichą i stabilną emulacją analogowego echa), razem z Line 6 M5, którego wybrałem ponieważ może przechowywać ustawienia z odpowiednią długością echa oraz innych modulowanych dźwięków (doskonale emuluje chorus/detune Rolanda Dimension D). Przy dwóch gitarach w zespole istotne jest, aby mieć kontrastujące podejście by uniknąć powielania i walki o przestrzeń.

W 2012 r. używałem gitary elektrycznej PRS Mira. Częściowo zainspirowana Gibsonem SG i Les Paulem Juniorem, jest lekka i łatwa w grze, ma dużą paletę świetnych tonów i nigdy się nie rozstraja. To druga strona PRS: świetna gitara w tradycyjnym stylu, która jednocześnie stawia tej tradycji wyzwania, acz bez błyskotek, na których punkcie mają obsesję kolekcjonerzy. Odkąd moja Mira prawie nie przepadła w trakcie przeładunku innego zespołu, podróżuje z gitarą Yamaha, ale Mira nadal jest moim głównym instrumentem.


2. Czy próbowaliście jakieś piosenki, które ostatecznie nie trafiły do setlisty?

W 2011 roku, no-man zagrali pojedynczy koncert w Lemington Spa. W ostatniej chwili zdecydowaliśmy się go nagrać i tak powstało Love And Endings. Wyszło tak dobrze że stało się to niemal problemem kiedy zaczynaliśmy przygotowania w 2012 r.. Próbując stworzyć dłuższy set, wiedzieliśmy, że musimy przebić wszystko czego się do tej pory nauczyliśmy. Jednak po krótkim okresie dezorientacji, zadziałało. Zarówno Tim jak i Steven są mistrzami sekwencji, ułożenia setlisty tak aby koncert miał ręce i nogi, prawie jak album. Jeżeli coś do sekwencji nie pasuje, wypada, nawet jeśli samo w sobie brzmi dobrze. Set był próbowany w całości tak długo, aż zabrzmiał dobrze

Steven nie był zainteresowany graniem utworów z pierwszych dwóch płyt, z czasów kiedy ten materiał był faktycznie grany na żywo. Na pewnym etapie odkopaliśmy oryginalną taśmę DAT z podkładem do między innymi Heaven's Break, aby jej użyć. Póki co jednak to się nie stało.

Tim bardzo chciał zagrać Housewives Hooked On Heroin z albumu Wild Opera, ale podczas prób odnieśliśmy wrażenie, że kawałek zbytnio polega na produkcji studyjnej i nikt nie palił się do pracy nad jego aranżacją. Mimo to Tim nie chciał odpuścić i w formie żartu proponował go po każdym naszym koncercie. Zgodziliśmy się za jego plecami, że jeśli znowu zapyta, to zagramy, a po porzuceniu utworu na wczesnym etapie prób, nie graliśmy go ani razu. Z jednej strony, jest to prosty zestaw akordów, ale z drugiej, jest w konkretny sposób zaaranżowany. Jakimś cudem udało nam się odtworzyć wystarczająco dużo w tym chaosie. Aplauz był olbrzymi i przypomniał mi jak bardzo spontaniczność i unikalne doświadczenie na koncercie są doceniane przez publiczność.

Dopiero podczas prób do mini-trasy Tima w 2014 odkryliśmy czego temu utworowi było trzeba – fuzzowego solo, które wypłynęło podczas jednej z nocnych sesji w domu kiedy byłem zbyt zmęczony by myśleć. Teraz myślę, że udało nam się popchnąć oryginał w dobrym kierunku i świetnie będzie móc to nagrać na zbliżającej się trasie.


3. Który utwór z setu był Twoim ulubionym i najbardziej satysfakcjonującym, a który wręcz przeciwnie?

Myślę, że wszyscy z nas czuli, że Close Your Eyes jest tym najważniejszym utworem. Nowa aranżacja na 2012 r. pozostawiła kluczowe elementy wersji studyjnej, a jednocześnie popchnęła utwór w świeżym kierunku. Lighthouse zawsze był doskonały, podstawy tego kawałka są proste, ale zawiłość tkwi jak są one zestawione i kontrolowane. To wyzwanie utrzymać dynamikę w odpowiedni sposób. Od szeptu do krzyku i z powrotem.

Rdzeniem Wherever There Is Light są dwie gitary, które grając tę samą melodię stają się jednością. Zagrałbym to obudzony w środku nocy, a "Maestro" Steve Bingham sprawia swoją partią, że całość staje się jeszcze bardziej wyjątkowa.

Czy coś sprawiało kłopoty? Jeśli tak, to były to różne utwory dla każdego z nas. Dla mnie był to Day In The Trees ponieważ akustyczna gitara rytmiczna i rytm perkusji powinny płynąć w ten sam sposób. Kilka godzin zajęło mi aby odkryć w końcu co robiłem źle. Basowy bęben Andy'ego nie był tam gdzie myślałem, że jest.

4. Jak wyglądało życie w trasie z zespołem no-man? Co lubisz robić w jej trakcie i czy lubisz podróżować w ten sposób?

Będąc w towarzystwie interesujących, inteligentnych i doświadczonych ludzi mówiących o tym co kochają (w tym o muzyce), czego tu nie lubić? Każdy miał swoją przestrzeń, nie obowiązywała żadna hierarchia i było wiele tematów do obgadania. W 2012 r. busowy konkurs to: wymień artystę, który zaliczył największy upadek w karierze, oraz tego, który poszybował najwyżej. Walka była zacięta, wszyscy wykazali się kreatywnością. To wymagało odwagi by rzucić jakimś typem i trzymać się go zacięcie mimo że reszta go zupełnie nie rozumiała! W kontraście ze Spinal Tap (filmie rockumentalnym, z którego ciągle rzucało się cytatami) doskonały jest balans między głupotą, a przebiegłością.

Na trasie w 2012 r. było trochę czasu aby pozwiedzać i zobaczyć co się zmieniło. Zwłaszcza w Krakowie, w którym ostatni raz byłem ponad 20 lat temu, pociągiem z Monachium, z kopią scenariuszy „Dekalogów” Kieślowskiego w ręku (z pewnością nie wyobrażałem sobie wtedy, że powrócę dwa razy starszy aby zagrać koncert!).


Mieliśmy rewelacyjnego tour managera – Tima Carleya, który przywykł do niańczenia znacznie bardziej wymagających zespołów (nasz wynik w tradycjach trasowych i ekscesach jest niski) więc podróż była niezwykle relaksująca, co zaskoczyło niektórych ludzi, których spotkałem na koncertach.



5. Koncert w Krakowie był pierwszym koncertem najdłuższej trasy no-man od 1993 roku. Wiele faworytów publiczności było grane po raz pierwszy. Jakie są Twoje wspomnienia w związku z tamtym występem? Jaka była atmosfera za kulisami przed i po koncercie?

Mam wiele dobrych wspomnień z tamtego czasu. Jednak chyba nie doceniłem w pełni tego jak ważna jest ta muzyka dla niektórych ludzi.
Po powrocie z miasta, mieliśmy kilka technicznych problemów, sprzęt źle zniósł podróż, więc te przyziemne (acz ważne) sprawy zajęły to skutecznie moją głowę. Myślałem o tym jeszcze kiedy poszedłem za kulisy po stroik i zobaczyłem, że pusta jeszcze nie dawno sala jest pełna wyczekujących i podekscytowanych ludzi.


Tim dobrze to opisał na swoim blogu
Pamiętam dobrze ostatni bis Back When You Were Beautiful, który przekształcił się w coś w rodzaju hymnu, urósł znacznie w stosunku do tego jak to brzmiało na próbach. Napisany w czasach kiedy no-man był zespołem czysto studyjnym, oddalonym od grania koncertów jak się tylko dało najbardziej, z perspektywą tego typu występu istniejącą tylko w wyobraźni, wykonanie tego utworu na żywo było czymś co przypominało fragment snu, który utkwił w głowie po przebudzeniu się. Realny i nierealny naraz.

Relacja Tima z graniem na żywo bywa ambiwalentna, ale w trakcie koncertu jak i po nim (w trakcie spotkania z fanami) był w swoim żywiole. Wyszedłem z nim po występie jako wsparcie! Świetnie było spotkać się z ludźmi, których znałem przez internet od jakiegoś czasu i innych, którzy odnaleźli w tej muzyce coś specjalnego.


6. Czy pracujesz teraz nad jakimś projektem muzycznym? Opowiedz mi o obecnej działalności duetu Darkroom.

Nowy album Tima Stupid Things That Mean The World wychodzi 17-tego lipca i zagramy kilka koncertów promocyjnych. Razem z Timem zagra Colin Edwin na basie, Andy Booker, na perkusji oraz Stephen Bennet na klawiszach i ja na gitarze. Będziemy na Ino-Rocku w Polsce i cieszymy się na myśl o powrocie z nowymi piosenkami, ale też ze starszymi i tymi no-man.
Tutaj jest przykład tego jak zabrzmi nowa płyta.



W tym utworze, dwa nieokrojone podejścia mojej przesterowanej gitary (nagranych jedno po drugim) przepoczwarzyło ten instrumental w coś zaaranżowanego. Następnie Bruce Soord (z Pineapple Thief) pchnął całość w jeszcze bardziej intensywne rejony. Tak jak przy okazji każdego utworu na płycie, jest z tym związana historia. Uśmiecham się kiedy myślę o całej muzyce, której wtedy słuchaliśmy i staraliśmy się aby nic z niej nie znalazło się w tym co robimy.
Na koncertach w Wielkiej Brytanii, supportem Tima będzie Improvizone (http://www.improvizone.com), zespół skupiający się wokół Andrew Bookera, który stworzył aby rozwijać swoje umiejętności improwizacyjne i aby odkrywać nowe dźwięki perkusji elektronicznej, w czasach gdy błędnie założył, że już nigdy nie zagra na akustycznym zestawie (odkąd dołączył do Sanguine Hum, to się zmieniło i Improvizone jest na wstrzymaniu). Andy jest niezwykłym perkusyjnym wynalazcą i muzykiem, to kolejny znak jak „pokręcony” jest zespół Tima. Andy potrafi rozwiązać każdy problem z aranżacją lub harmonią gdy reszta z nas, polegających na intuicji, rozkłada ręce.

Darkroom to moja kolaboracja z Andrew Ostlerem (Os'em). Zaczęliśy jako trio z Timem, ale on zdecydował się zająć czym innym po dwóch płytach co zmieniło trochę to jak graliśmy. Od początku byliśmy jednak związani z Burning Shed i wydaliśmy podwójny album w 2013 r. Gravity Dirty Works, również na pięknym winylu i w formie cyfrowej.



Tytuł, to nawiązanie do mojego naukowego zaplecza i dobra metafora starzenia się, i o ile instrumentalna muzyka może o czymkolwiek opowiadać, to są to nieskończenie ambiwalentne pomysły, które zgłębiamy.
Bardziej emocjonalne niż atletyczne, łączy improwizacje i cierpliwe składanie tego w kompozycję oraz obsesję dźwiękiem i kolorem, tak aby chciało się tego słuchać ponownie.

W czerwcu tego roku, Darkroom wypuściło The Rest Is Noise



kolekcję nagrań z naszych Londyńskich koncertów sprzed roku. Pomimo tego, że trwa ponad cztery godziny, dla mnie nadal jest to album. Utwory ułożone są w odpowiednim szyku
i kończyliśmy ten materiał w taką samą dbałością myśląc o słuchaczach, którzy chcą się zatopić w czymś wyjątkowym i immersyjnym.
Z myślą o tych, którzy nisko cenią sobie wydania istniejące tylko w formie cyfrowej, zaprosiliśmy do współpracy Brazylijskiego fotografa, który opatrzył każdy utwór osobnym zdjęciem. Opowiadamy o tym procesie tutaj: https://www.mixcloud.com/Resonance/clear-spot-12th-june-2015-sonic-imperfections/.



7. Niedawno miałem okazję posłuchać w końcu płyty „Another Beauty Blooms” zespoły After The Stranger, w którym udzielałeś się wraz z Timem. To świetna płyta! Czy pamiętasz coś z jej nagrywania?

Serio?! Myślę, że wiele się zmieniło przez ostatnie 30 lat :)
Oczywiście, ten album ma specjalne miejsce w moim sercu ze względu na możliwości jakie stworzył: spotkanie z Timem, po tym jak usłyszał kasetę z moimi gitarowymi instrumentalami nagranymi w domu, czy skupienie się na muzyce zespołowej, co było znacznie ambitniejsze od wszystkiego z czym do tej pory byłem związany. Jednak zaraz po tym jak skończyliśmy nagrywać pojawiły się wątpliwości. Muzyka nie reprezentowała dobrze błyskawicznie rozwijającego się brzmienia zespołu, a jednocześnie zaistniała współpraca z Brianem Hulse'm, która zaowocowała powstaniem grupy Plenty (i jednej z piosenek, które pojawią się na nowej płycie Tima).

Znalazłem kopię Another Beauty Blooms w sklepie z używanymi płytami w Londynie kiedy byłem tam z Timem i pękaliśmy ze śmiechu. Wytłoczono chyba tylko 300 kopii ze względu na problemy z maszyną do umieszczania naklejek, które wydrukowaliśmy. Ale bez tej płyty, Tim prawdopodobnie nie spotkałby Stevena, a nasza przyszłość wyglądałaby inaczej do stopnia, którego nie da się teraz ogarnąć wyobraźnią.

Album nagraliśmy na ośmiościeżkowej kasecie w tym samym studiu, w którym Geoff Mann nagrywał swoje solowe płyty. Była to piwnica pod stacją kolejową Knutsford, wszystko tam było pokryte niebieskim dywanem. Studio miało jednak doskonały plate reverb, który pokochałem na zawsze. To był mój pierwszy wybór jeśli chodzi o głos Tima i w zasadzie wszystko inne. Inni zwracali mi uwagę na to, że obecnie istnieje znacznie więcej opcji, ale nie jestem przekonany czy zawsze są najlepszym rozwiązaniem.

To ujmujące, że kogoś jeszcze ta muzyka obchodzi. Słuchając tego ponownie, usłyszę ziarenka tego co próbowałem osiągnąć i docenię tkwiącą w tym ambicję. Pozostali muzycy byli znacznie bardziej doświadczeni niż ja co jest dobrym sposobem aby szybko samemu się dokształcić. Przypomina mi to o wyjątkowym czasie , ale ciesze się, że moja muzyczna kariera nie skończyła się na tamtym etapie. Wpadnij zobaczyć nas grających piosenki ze Stupid Things That Mean The World lub sprawdź nowe płyty Darkroom. Nie wyobrażał bym sobie robienie takiej muzyki pod koniec lat 80-tych, a przecież tyle jeszcze jest do odkrycia!



.................................................
wersja oryginalna
.................................................


1. Please, tell me something about the gear you've been playing on the tour.

For the no-man tours, Steven Wilson used the same gear he normally travels the world with. Mine doesn't travel the same distance - for recording and the more atmospheric improvised music live which are central for me, the demands are different - and I had some problems to fix for no-man. As a result I've been using a small Hughes & Kettner amplifier (TubeMeister 18) since it came out in 2011. It's a good traveller, simple to use, and has both bright clean and warm distortion channels - many small amps do just one of these well. On its own, the sounds are almost too bright or too warm, but they're consistently good in a band context, at a sane volume; almost like some channel EQ and dynamics processing has been applied in recording. The amp's small size made the company that built flight cases for the tour laugh though!

I don't use a lot of amplifier distortion: I'm used to getting drive from pedals that interact with an amplifier, and from around 2011 I've mainly relied on the Fulltone Plimsoul for this, which has a magic combination of extreme singing sustain and dynamic range… unlike Steven I use guitar volume and tone controls extensively to shape distortion tones, as well as a volume pedal afterwards for controlling note attack.

Delay pedals in 2012 would have been mainly a Boss DD-7 (with a quiet and stable analog delay emulation I used a lot), together with a Line 6 M5, chosen because it can store presets with specific delay times, and also cover other modulation sounds (it has an excellent emulation of the Roland Dimension D static chorus/detune sound, for example). With two guitars in the band, it's important to have contrasting approaches so there's no duplication and fighting for space.

In 2012 I used a PRS Mira electric guitar. Partly inspired by Gibson's SG and Les Paul Junior, it's light and easy to play, has a variety of great tones and consistently stays in tune. It's the other side of PRS: a great guitar that's traditional while challenging tradition, but without any of the bling that collectors obsess over. Since my Mira almost disappeared with another band loading out after a show in 2013, I've mainly been travelling with a Yamaha guitar since, and my tones have moved on, but the Mira is still the reference instrument for me.


2. Were there any no-man songs that were rehearsed but ultimately not played?

In 2011 no-man played a one-off Burning Shed show in Leamington Spa in the UK. At the last minute, we decided to record this, and it became the live album Love And Endings. This came out so well that it almost became a problem starting up again in 2012: in developing a longer set for a tour, we knew we'd have to break up what we'd learned before! But after some initial confusion it worked out. Both Tim & Steven are masters of sequencing: following some initial preparation, a live show's put together with a flow just like an album - and if a song doesn't fit the sequence for whatever reason, it's out, even if it's good on its own. The set's then rehearsed through as a whole until it's right, so the connections between songs build alongside any practical cues.

Steven wasn't interested in playing any of the early no-man material from the first two albums, from back when much of it was actually played live. At some point we unearthed the original DAT backing track for Heaven's Break among others, thinking to feature this, but it's not made it in yet.

Tim was very keen on the song Housewives Hooked on Heroin from Wild Opera, but there was a feeling in the 2012 rehearsals that it relied too much on studio production, and no-one else was that excited. Still, Tim wouldn't let it go, and kept suggesting it as a joke after we finished playing each night. Several of us agreed to do it as an extra encore if he mentioned it again, and so back on we went in Zoetermeer in the Netherlands, wondering if any of the band was going to stop during the walk on stage - bearing in mind we'd dropped the song early on in rehearsal, and hadn't played it at all since. While it's a simple chord sequence, there's an arrangement, but somehow we managed to recreate enough of this in all of the chaos, and the huge applause that followed reminded me just how much spontaneity and a unique live experience are appreciated.

(It took rehearsing for Tim's Abandoned Dancehall Dreams live shows in 2014 to discover what that song really needed: a driving octave fuzz solo, that emerged in a late night session at home when I was too tired to think. Now I think we've improved on the original, and it'd be great to record it if it stays in the set for this year's shows).


3. Was there any particular song in the setlist you found most interesting and rewarding to play live? Also, was there any 'troublemaker' in the set?

I think we all felt that Close Your Eyes was a highlight - a new arrangement for 2012 that distilled the essential elements from the recording, set off in a different direction and developed fresh every time. Lighthouse was always a highlight: the basic ideas are simple, but complexity comes from how they're put together and controlled. It's a challenge to get those dynamics right; from a whisper to a scream and back again.

Wherever There Is Light… the core is a hypnotic two-guitar pattern, where both instruments should fuse in tune and become one. I can play it in my sleep: it's waking up and thinking about it that gets in the way! Particularly when listening to 'The Maestro' Steve Bingham develop the violin melody line that he's made his own, which is always a highlight for me.

Was any song a troublemaker? If there was, it wasn't the same song for everyone. I found Days In The Trees caused me some problems, because the acoustic rhythm guitar and the drums should merge together seamlessly, and it took me several hours listening on the bus one day to finally figure out what I wasn't getting quite right: Andy's bass drum consistently wasn't where I thought it was.



4. Tell me something about no-man's 'tour bus life'. What kinds of things do you like to do on tour to pass the time? Do you enjoy traveling on tour?

Being with interesting, intelligent and experienced people talking about what they love - which includes music - what's not to like? Everyone has their space, there's mostly no obvious heirarchy, and there's lots to talk about or switch off and listen to. In 2012 the tour bus competition was: name the artist whose creative zenith was highest and whose career nadir was lowest. There was some strong competition for this measure of outstanding creativity - it's far from negative: a willingness to take risks and be true to your vision wherever it goes, even if others can't work it out, rather than staying safe in a narrow range. Contrasting with Spinal Tap (the rockumentary that's predictably quoted extensively on tour) there's more than a fine line between stupid and clever.

In 2012 there was time to look around, and see what's changed - in Kraków, for example, since the last time I'd visited was by train from Munich well over 20 years ago, along with my copy of Kieślowski's Dekalog screenplays. (For sure, I wasn't imagining being back almost twice as old to play a concert!) We had a good tour manager (Tim Carley) who's used to dealing with bands that are far more demanding (we apparently score low on touring band traditions and excess), so the journey was mostly zen-like calm, which surprised a couple of people I met along the way who'd followed us to several shows.


5. The show in Kraków (Poland) was the first show of the longest no-man tour since 1993. Many fan favorites were played for the very first time. What are your memories of that show? What was the atmosphere backstage before and after the gig?

I've lots of good memories from around that show! I don't think I'd fully appreciated how much the music would mean to some of the audience though. Walking to the venue after having spent some time in the old town centre, we first had practical problems to sort out - gear that hadn't coped well with the journey - so my head was partly taken up by this critical but mundane stuff. And I was still mainly thinking about this when I went backstage to get a guitar tuner, and saw the hall I remembered as empty now red-lit and full, buzzing with anticipation.
Tim's summarised the concert itself so well in his tour diary:


http://timbowness.co.uk/no-man-2012-tour-diary/

I've included his link as I hardly remember the concert itself - it was all in the now! But I remember the final encore Back When You Were Beautiful transforming itself into something like a hymn, far beyond what it had ever sounded like in rehearsal. Written when no-man were a studio-based duo furthest from playing live, with a concert like this some unimagined future, it's like some small fragment of a dream remembered on waking up for me; both real and unreal.
Tim has an ambivalent relationship with playing live, but he was in his element both during the show and after, signing CDs and LPs for many who'd waited patiently. I went out after the show with him as backup! It was great to meet people I'd known online for some time, and others who'd found something special in the music.


6. Is there any musical project you're working on at the moment? Can you tell me more about Darkroom's recent activity?

Tim's new solo album Stupid Things That Mean The World is out on July 17th and we'll be playing a series of concerts to support this. Performing alongside Tim will be Colin Edwin on bass and Andrew Booker on drums (a magical combination with so much untapped potential), together with Stephen Bennet on keyboards and me on guitar. We're in Poland for Ino-Rock on August 29th, and looking forward to being back with new songs, as well as others from Tim's solo catalogue and no-man.

Here's an example from the new album:
On this track, two unedited takes of my echoed distorted guitar - recorded one after another - transformed this scattered instrumental into an arrangement, that Bruce Soord from Pineapple Thief then pushed to the next level of intensity. As with all of the songs on the album, there's a story behind it. I smile and think of all the music we used to listen to, and avoid - both make an appearance here.

In the UK, Tim's support will be from Improvizone, the collective centred around Andrew Booker that he formed to develop his improvisation skills and explore new sounds with electronic drums - back when he was mistakenly convinced he wouldn't be playing a full acoustic kit any more. (Since joining Sanguine Hum, that's all changed and Improvizone has been on hold, but you can explore the best of what was recorded at www.improvizone.com). Andy is an outstanding drum scientist and musician: in another sign of how 'wrong' Tim's band is, Andy can normally solve any harmony or arrangement problems that those of us who rely more on intuition sometimes get stuck with.

Darkroom is my duo collaboration with Andrew Ostler (Os). We started as a trio with Tim, but he moved on after the second album and our focus changed. But we've been part of the Burning Shed label since the beginning, releasing a double album 'Gravity's Dirty Work' in 2013 on CD and gorgeous double vinyl there:

as well as a high-resolution download. The title is a reference to my scientific background as well as a metaphor for ageing - and in as much as instrumental music can be 'about' anything, those are the endlessly ambivalent ideas we explore. It's more emotional than athletic, and combines open improvisation with careful editing composition and obsession with sound and colour, such that it's worth hearing over again and has some lasting value.

In June this year, Darkroom released The Rest Is Noise,

a collection of recordings based on our London concerts from the past year. Although it's almost four hours long, for me it's still 'an album': tracks are in order for a reason, and they've been finished with the same attention to detail and thinking of listeners who are both critical and want to get lost in something immersive and unique. For someone that thinks downloads have little value, we worked with a Brazilian photographer to find a unique image for each track, as well as an overall album icon. We talk a little about the process here… https://www.mixcloud.com/Resonance/clear-spot-12th-june-2015-sonic-imperfections/



7. Recently, I've finally got the chance to listen to "Another Beauty Blooms" by After the Stranger, your and Tim's old band. It's a great album. Do you remember anything about making this record?

Really!? I think I've moved on in the last 30 years :)

Of course, that album has a special place for me because of the opportunities it created: meeting Tim after he heard a cassette of simple guitar instrumentals I recorded at home; focussing on a band recording that was far more ambitious than anything I'd been involved in before. But almost immediately after we finished it there were doubts - the sound wasn't representative of the rapid evolution of the band, and the collaboration with Brian Hulse that became Plenty developed (and one of those songs features on Tim's current album).

I found a copy of Another Beauty Blooms in a second hand record shop in London once with Tim, and we couldn't stop laughing… there can only have been about 300 made because of problems at the pressing plant with the labels we'd printed. But without this album as an entry ticket Tim most likely wouldn't have met Steven, and our futures would have been different in a way that's hard to imagine now.

The album was recorded on 8-track tape, in the same studio that Geoff Mann recorded his solo albums - a basement underneath Knutsford railway station, every small surface covered in blue carpet. But the studio had a real plate reverb, a sound I've loved ever since. It'd be my first choice for Tim's voice and almost anything else - others remind me there are so many more options now, but I'm not convinced that's always a good thing.

It's touching that anyone still cares about that music. If I listen again, I'll hear some of the seeds of what I was trying to do, and can appreciate the ambition. The other players were all far more capable and experienced than me, which is a great way to develop as a musician fast. It reminds me of a special time - but I'm glad my musical career didn't finish there. Come see us play the songs from Stupid Things That Mean The World, or check out the most recent Darkroom albums - I couldn't imagine making those back then, and there's still so much more to discover.