czwartek, 13 marca 2014

Podróż przez czarne pole - historia koncertów Blackfield, cz.3: The end of the band?



Stefan miał już jesień żelaznie zaklepaną na premierę drugiego solowego albumu i na trasę promocyjną (nad którą przez długi czas wisiał znak zapytania), tak więc do końca 2011 roku o BF już się nie mówiło. Aviv powrócił do Izraela na przymusowe wakacje, a przynajmniej tak to wyglądało. W rzeczywistości Geffen doznał twardego zderzenia z rzeczywistością, kiedy zaproponował Wilsonowi (będącemu na fali zaskakująco udanej solowej trasy) szybkie nagranie czwartego wspólnego albumu i uzyskał negatywną odpowiedź. Na tamtym etapie SW miał w planach promowanie solówki oraz pracę nad nową płytą Porcupine Tree (co ostatecznie również zostało zepchnięte na dalszy plan) i jedynym wyjściem z sytuacji było zaproponowanie nowej formuły dla Blackfiled. Prawdopodobnie w porywie optymistycznego (lub rozpaczliwego) impulsu Aviv obwieścił w styczniu 2012 roku, że nowa płyta „Blackfield IV” zostanie wydana w maju. Jak wiemy nie stało się to ani w maju 2012, ani nawet w maju następnego roku, ale dopiero w sierpniu 2013. SW szybko jednak na te zapowiedzi zareagował sugerując, że jego aktywność w Blackfiled zostanie zdegradowana do statusu gościa. Jak to się wszystko potoczyło większość z Was dobrze wie, ponieważ sprawa jest dosyć świeża. Dodam tylko, że w 2012 Aviv skupił się ostatecznie na wydaniu i promowaniu kolejnej solowej płyty nagranej po hebrajsku - „Psifas”. Nas jednak interesuje najbardziej mikro trasa promocyjna „Blackfiled IV”, która pobiła pewne rekordy i to niestety we wrażliwych miejscach. Zanim jednak doczekaliśmy się jakichkolwiek występów BF minęło ponad pół roku. Aviv zrozumiał zapewne, że trasa Blackfield nie może odbyć się bez udziału Wilsona, a że ten miał czas dopiero w lutym następnego roku, to trzeba było poczekać. W międzyczasie jednak jakoś trzeba było tę 'czwórkę' promować, zatem (poza krótkim akustycznym setem Aviva dla greckich rozgłośni Red FM i Athens Rock! w lipcu) dosyć nieoczekiwanie Blackfield w składzie Aviv + Wilson (który akurat miał przerwę między częściami swojego Raven Tour) oraz niemieccy pozoranci, pojawiło się w studiu berlińskiej telewizji ARD Sat 1, żeby wykonać nową kompozycję Jupiter. Z playbacku. Wywołało to pewien naiwny szum wśród fanów Stefana, którzy nie mogli uwierzyć, że Bosy 'zagrał' z playbacku. Owszem, zagrał. Nic w tym szokującego, nic wielkiego. Prawda jest taka, że w swoim czasie no-man tez zmuszeni byli wystąpić w TV z playbackiem, po prostu mało kto o tym teraz pamięta lub wie. Zresztą, BF nie robili z tego wielkiej tajemnicy, a dokoptowana na szybko lokalna sekcja rytmiczna nie próbowała nawet udawać, że wie, co się naokoło nich dzieje. Uroczo medialny uśmiech Stefana na końcu to kropka nad i.

                                                          

Po tym występie obaj panowie wzięli udział w wywiadzie, co zagmatwało całą kwestię dotyczącą tego, czy Wilson jest integralną częścią Blackfield, czy nie. Aviv sam w tamtym czasie twierdził, że nic się nie zmieniło i że wkład Stefana nadal jest bardzo duży. Trudno powiedzieć czy Geffen chciał wierzyć w taki stan rzeczy, czy tylko tuszował nieuniknione, ale kiedy w końcu zaczęły pojawiać się konkretne daty koncertów (a zwłaszcza kiedy lista została zamknięta) było wiadomo, że nic nie jest już tak jak dawniej. Po pierwsze: na luty 2014 roku zaplanowano rekordowo małą ilość występów (nawet jak na Blackfield) – całe siedem. Jeden w Izraelu i sześć w Europie. Amerykanie mogli się pożegnać z jakąkolwiek szansą zobaczenia zespołu na żywo, mimo że Aviv w 2013 twierdził, że lutowa trasa obejmie również USA*. Co więcej, SW oznajmił, że będą to absolutnie ostatnie koncerty Blackfield z jego udziałem (ze względu na obowiązki związane z karierą solową) więc jest to dla niego szansa aby podziękować fanom i się pożegnać. W pewnym momencie Wilson straszył nawet, że nie jest pewien czy wystąpi na wszystkich planowanych koncertach, ale ostatecznie pojawił się wszędzie. Kolejny rekord? Z pewnością długość nazwy zespołu, ponieważ na niektórych plakatach (i biletach) tego mikro tourneé mogliśmy zamiast „Blackfield” zobaczyć hasło „Blackfield featuring Aviv Geffen with special guest Steven Wilson”. O ile brnięcia Wilsona w karierę solową postanowiłem tu nie komentować, to akurat to muszę. Bo jaki był sens umieszczania tego typu pretensjonalnego komunikatu reklamując trasę, która jakby nie patrzeć była pożegnalną trasą Blackfield, a jej repertuar opierał się głównie na dwóch pierwszych płytach? Na to pytanie odpowiedzi nie dostaniemy, a bezsensowność tego typu zagrania podkreślało nawet zachowanie obu muzyków na scenie (nawet Wilson mówił o sobie tak, jakby mieli nazajutrz wejść z Avivem do studia). Kolejny rekord pobity: w robieniu zamieszania.

               

Jeśli jednak odłożymy te elementy na bok to zostaje nam najważniejsze, czyli setlista oraz faktyczna forma Blackfield (jak zwał tak zwał) podczas występów. Trasa rozpoczęła się 'w domu' w Tel Avivie, gdzie po raz drugi już repertuar został odchudzony o „Cloudy Now”.
Zestaw na trasę był stały:

01. Miss U
02. Pills
03. Blackfield
04. Faking
05. My Gift Of Silence
06. Pain
07. DNA
08. Go to Hell
09. Jupiter
10. Dissolving With the Night
11. Where Is My Love?
12. 1,000 People
13. Someday
14. Once
15. Summer
16. Oxygen
17. Hello
…...
18. Glow
19. End of the World
20. Cloudy Now (z wyjątkiem Tel Avivu)
   

           

                                                         

Począwszy od koncertu w Paryżu (6 lutego) Faking zamieniło się miejscami z Miss U, co zdecydowanie wyszło setliście na lepsze. Muszę przyznać, że zestaw utworów bliski jest ideałowi. Oczywiście, nie da się wszystkim dogodzić. Zawsze komuś będzie któregoś utworu brakowało, ale siląc się na obiektywizm przyznaję, że lepszej setlisty na pożegnanie nie dało się ułożyć. Tak jak zapowiadano, lwia część setlisty opanowana była przez pierwsze dwa albumy, ale nie zapomniano też o przyzwoitej liczbie przedstawicieli „DNA" i „BF IV”. Wprawdzie z tej najnowszej i teoretycznie promowanej płyty grano tylko trzy utwory to jednak trudno się dziwić biorąc pod uwagę ilość Wilsona w Wilsonie. Znalazło się miejsce na utwory nietypowe i raczej przez nikogo nie typowane na przykład: Dissolving With The Night czy DNA, a w prezencie dla fanów Blackfield przywróciło kilka dawno nie granych rzeczy, jak ulubiony utwór Aviva - My Gift Of Silence, Someday czy Summer. Zwłaszcza ten pierwszy wymagał od Stefana wyjątkowo dużo wysiłku, bo został napisany w zbyt wysokiej dla niego tonacji (o czym sam Wilson opowiadał). Ostatecznie jednak sam go napisał więc tylko do siebie może mieć pretensje. W podobną pułapkę wpadł podczas solowego koncertu życzeń w Tel Avive w 2003 kiedy rzucił się na Trains.
Jeśli chodzi o nastroje to było odwrotnie niż na trasie DNA. Tym razem to Wilson dokazywał, wyraźnie zadowolony z małych rozmiarów trasy cieszył się każdym utworem i reakcjami publiczności. Aviv za to wyglądał momentami jak na stypie (co jako metafora działa tutaj aż za dobrze), nieformalny koniec Blackfield wyraźnie go przytłaczał. Tak się składa, że krakowski koncert był tym ostatnim z ostatnich* i chociaż nie można z całą pewnością położyć krzyżyka na dalszych koncertowych (i studyjnych) planach BF, to z pewnością nie zobaczymy tej nazwy przez jakiś czas.

           
           
                                                        

Po występie Aviv wyszedł podpisywać płyty sam, co niejako wpisuje się w schemat, którym Wilson naznaczył już no-man dystansując swoją osobę od wszelkiej działalności medialnej. Biorąc pod uwagę, że zarówno ten jak i przyszły rok zaklepany jest na wydanie i promowanie czwartego albumu solowego, będzie wystarczająco kolorowo jeśli SW zainteresuje się w 2016 Porcupine Tree lub no-man, które czekają w kolejce znacznie dłużej. Tym samym, Aviv zamiast w czarnym polu wylądował w czarnej dupie i nic nie wskazuje na to aby ta sytuacja miała się zmienić. Wprawdzie istnieje potencjał w gościnnym udziale różnych wokalistów, ale czas pokaże czy Geffen zdecyduje się przekształcić zespół w multikolaboracyjny typowo studyjny projekt (bo trudno mi sobie wyobrazić, że jedzie z tymi wszystkim ludźmi w trasę). Sam życzę mu wszystkiego dobrego i rozumiem niełatwą sytuację, bo jednak w Izraelu Aviv osiągnął już chyba wszystko co dało się osiągnąć, a jego ambicje sięgają dalej niż bycia więźniem lokalnej popularności. Pozostaje (śladem Tima Bownessa) próbować z kolejną (w tym wypadku drugą anglojęzyczną) płytą solową i liczyć, że Bosy nabierze jeszcze ochoty na Blackfield. Póki co, Aviv dołączył do elitarnego grona muzyków, którzy czekają na jakąkolwiek przerwę w hurtowej produkcji kolejnych solowych płyt Wilsona. Końca nie widać.

*Ps.: w chwili gdy oddawałem tekst do korekty (9.03) Wilson obwieścił, że pierwszego maja zagra kolejny ostatni koncert z Blackfield, tym razem w Nowym Jorku. Tym samym BF zrobili mnie w konia. Jako, że „machina” już ruszyła i seria tekstów o zespole nie może zostać przerwana to jakoś po majówce dokonam edycji i uwzględnię ten ostatni koncert. Chyba, że do tego czasu dołożą jeszcze kilka ostatnich koncertów na jesień. Wtedy oficjalnie uznam to za faka wymierzonego w moją stronę.
W następnym wpisie polecę najciekawsze dostępne bootlegi Blackfield, jak na rozmiary opisnanych przeze mnie tras pamiątek jest całkiem sporo.

                                          

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz