wtorek, 28 października 2014

Wroc...law - 5 lat później.




Mamy okrągłą rocznicę. Dokładnie 5 lat temu we Wrocławiu wielu z nas bawiło się na koncercie Porcupine Tree. Pierwszym z dwóch jakie zagrali w Polsce na tamtej trasie i póki co przedostatnim w ogóle. Koncert ten był moim pierwszym koncertem PT i Wilsona w ogóle. Tak po prostu wyszło. Kilka lat wcześniej grali niemal pod moim domem w Łodzi, a ja z jakiegoś powodu nie poszedłem. Szkoda gadać. Bilet na Wrocław zakupiłem kiedy tylko była taka możliwość i przez jakieś 4 miesiące tenże bilet spoglądał na mnie z biurka i mówił „to Twój pierwszy koncert PT, zacznij sobie tworzyć w głowie oczekiwania z kosmosu”. I tak też było. Podobno pierwszy raz zawsze boli. Ten bolał pod wieloma względami. Miesiące zleciały szybko, w międzyczasie został wydany „The Incident”, który szczęśliwie spodobał mi się od pierwszego przesłuchania. Było to istotne, ponieważ Wilson zapowiedział, że nowa płyta będzie grana w całości. Kiedy trasa wystartowała, śledziłem zmiany w secie codziennie. Pamiętam niezdrowe podniecenie widząc takie utwory jak Buying New Soul czy Normal (Russia on Ice w skróconej wersji mimo wszystko niepokoiło). Jeszcze większe kiedy na niewiele ponad 2 tygodnie przed Wrocławiem w Belgii pojawiło się Stars Die. Oczekiwania zaczęły powoli mijać kosmos i docierać w rejony nie nazwane przez człowieka. Z perspektywy czasu widzę, że ciśnienie było ogromne, zdecydowanie zbyt ogromne bo w mojej głowie zaczął tworzyć się scenariusz koncertu, którego nikt nikomu nie obiecywał.
Tak czy inaczej dzień wcześniej zjawiłem się we Wrocławiu i spędzałem miło czas. Jest to miasto piękne i czuje się do niego przywiązany ze względu na to, że moja mama się tam urodziła i wychowała. Sam spędziłem tam dużo czasu jako maluch. Zmieniając otoczenie z Łodzi na Wrocław naprawdę czuć wielką różnicę. Wieczorem w dzień koncertu, w dobrym nastroju udaliśmy się małą gromadą w stronę Orbity, a przynajmniej tak się wydawało bo nikt z nas tam jeszcze nie był. Hala mieści się na względnym zadupiu i chociaż daleko jej do lokalizacji starej Progresji w Warszawie, to musieliśmy przedzierać się przez konkretne chaszcze zanim ukazało się poszukiwane miejsce. Pamiętam sklepik i wieko od werbla z autografami za srogie pieniądze. Pamiętam, że wizualnie Orbita robiła bardzo dobre wrażenie. Rzecz w tym, że jest to obiekt sportowy i akustyka jest w takich miejscach średnia.
O supporcie – Rose Kemp – powiedziano/napisano już wiele. Sama Rose operuje dosyć operowym wokalem, ale w połączeniu z fatalnym nagłośnieniem i akustyką nie dało się znieść kiedy śpiewała wysoko (a robiła to często). Reszta zespołu niczym się nie wyróżniała poza basistą, który trzymał gryf od góry. Jeśli chodzi o muzykę, to pamiętam powolne, super ciężkie, doom metalowe utwory.
Było naprawdę ciężko, podłoga drżała jak przy trzęsieniu ziemi. Ogólnie nie był to koncert tragiczny. Niestety sporo czynników złożyło się na to, że występ Rose Kemp był nie tylko ciężki w brzmieniu, ale tez ciężki w odbiorze. Po słynnym komunikacie na temat zakazu nagrywania bootlegów (z przesłaniem w stylu - jeśli widzisz, że ktoś nagrywa, bij go) zaczęło się intro. A razem z nim kolejna fala ekscytacji. Nie będę drobiazgowo streszczał koncertu, setlista znajduje się poniżej. Nagłośnienie było kiepskie i utwierdziłem się w tej opinii po koncercie w Łodzi. Mimo to The Blind House zrobiło duże wrażenie i wbiło mnie w ziemię. Do tego przełamała się pewna bariera, która dzieli fana i zespół, dopóki ten pierwszy nie pójdzie na koncert drugiego. Brzmi to banalnie, ale moment, w którym po raz pierwszy widzi się tych facetów na scenie, „żywych”, na wyciągnięcie (prawie) reki jest definitywny i zawsze zmienia perspektywę. Niestety po odegraniu „The Incident” i po przerwie, która nastąpiła, Porcupine Tree zaczęli niszczyć obraz idealnego koncertu, który stworzył się w mojej głowie. Oczywiście piszę to z przymrużeniem oka, ale wtedy czułem się jak balon, z którego powoli schodzi powietrze. Zamiast Stars Die był Lazarus. Zamiast Buying New Soul było Russia On Ice zagrane do połowy. Zamiast Normal było Way Out Of Here, jeden z niewielu utworów PT, których po prostu nie lubię (nie mówiąc o emo projekcji). Zabawne, że w zasadzie z większości zamienników bym się cieszył gdyby w secie były również kawałki na które czekałem. Przy bisie w postaci The Sound of Muzak i Trains trochę mi przeszły fochy, ale generalnie moje uczucia po koncercie były mieszane. Ten tekst jest też przestrogą dla wszystkich, którzy za bardzo nastawiają się na pewne rzeczy. Oczywiście to jest coś czego nie da się kontrolować, ale przewidywanie setlisty przypomina zazwyczaj ruletkę. Porcupine Tree zagrali większość z wyczekiwanych przeze mnie utworów w Łodzi rok później i dzięki temu z perspektywy czasu o wiele milej wspominam Wrocławski koncert niż 5 lat temu.
Trudno też było przewidzieć, że po zakończeniu trasy rozpocznie się dla grupy długa przerwa, która nadal trwa i nie widać jej końca. Później dowiedziałem się, że Stars Die grali tylko w salach z doskonała akustyką zatem Orbita była spalona na starcie. Kręciłem tez nosem, że zamiast Bonnie The Cat zagrali Remember Me Lover, ale i to nadrobiłem w Łodzi i jestem zadowolony, że we Wrocławiu było co innego. Zwłaszcza, że Remember Me Lover nie był tak często wykonywanym utworem. Pamiętam, że po występie trzeba było się jakoś z okolic Orbity wydostać, a było już późno więc nie czekaliśmy na zespół. Z relacji fanów można się było potem dowiedzieć o słynnym sprincie Stefana do busa. Podobno się pochorował i chciał jak najszybciej wskoczyć pod koc, taka jest przynajmniej oficjalna wersja. Reszta potulnie podpisywała wszystko co się da. Co zabawne, to właśnie podpisy reszty zespołu są teraz trudne do zdobycia, zwłaszcza w porównaniu z uroczystą sesją autografową, którą Wilson odbębnił w Poznaniu i Zabrzu w 2013 r.
Kończąc wspominki z końca października 2009 r., wiele osób uznaje Wrocławski koncert PT za jeden z najsłabszych jakie zagrali w Polsce. Ja mimo wszystko wspominam go miło. To był ten pierwszy i chociaż bolało, to ostatecznie myślę o tym występie ciepło. Od tamtej pory widziałem SW 10 razy z różnymi zespołami, ale ten pierwszy koncert zawsze będzie solidnie wyryty w mojej pamięci. Współczuję fanom, którzy poznali Porcupine Tree po 2010 roku. Na kolejny występ tego zespołu będzie trzeba jeszcze trochę poczekać.

Ps.: bootlegu z tego koncertu nie ma, a przynajmniej nic mi nie wiadomo o istnieniu takowego.

Ps.2: tłukąc się zapchanym pociągiem z Wrocławia do Łodzi, słuchałem przez całą podróż "Wild Opery" no-man. To chyba najlepsza płyta Stefana na tę porę roku.

Setlista z Wrocławia (28 października 2009)

01 - 14. The Incident
15. The Start of Something Beautiful
16. Russia on Ice
17. The Pills I'm Taking
18. Remember Me Lover
19. Strip The Soul
20. .3
21. Lazarus
22. Way Out Of Here
...........................
23. The Sound of Muzak
24. Trains

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz