poniedziałek, 18 grudnia 2017

The Sky Moves Sideways LIVE cz.1


The Sky Moves Sideways
to jedna z moich ulubionych płyta nagranych z udziałem Stevena Wilsona. Do tego od zawsze kojarzy mi się z okresem zimowym. W tym debiucie nowej serii tekstów skupię się na tym jak często utwory z tej płyty (i kolejnych opisywanych) pojawiały się na kolejnych trasach, jak zmieniało się ich brzmienie, itd. Robiłem już coś takiego przy okazji wyczerpującego opisu Recordings zatem wiecie mniej więcej jak to będzie wyglądało. Przyjrzymy się historii koncertowego wydania The Sky Moves Sideways utwór po utworze. Zanim do tego przejdę, mały wstęp. TSMS nigdy nie zostało odegrane w całości w taki sposób w jaki odgrywano np.: The Incident lub Fear of a Blank Planet, ale większość pojedynczych utworów pojawiła się w setlistach trasy promującej tę płytę. Niestety z czasem Wilson zaczął coraz bardziej na nią grymasić. Wśród powodów znalazł się taki, że wg. Stefana, muzyka na tej płycie za bardzo przypomina inny zespół (w domyśle Pink Floyd).

Moim zdaniem to spora przesada, słyszałem w życiu płyty, które znacznie (ZNACZNIE) bardziej przypominały Flojdów i nikt nie robił z tego powodu problemu (albo robił, ale to już w naprawdę skrajnych przypadkach). Oczywiście, wpływy PF są na TSMS słyszalne, ale na takiej samej zasadzie jak słyszalne są wpływy Opeth czy Gojiry na „metalowych” płytach PT. To są subtelne podobieństwa, a muzyka nie staje się przez nie mniej wartościowa czy niewarta uwagi. Niestety SW czuł się nadal zakłopotany i utwory z TSMS powoli zaczęły znikać z trasy na trasę. Miało to też zapewne związek z tym, że na przełomie wieków SW chciał zerwać z wizerunkiem zespołu progresywnego dla starych ludzi, którzy tęsknią za Pink Floyd i innymi. To zrozumiałe. Tym samym przez jakiś czas kawałki z TSMS były na banicji. Do czasu.


The Sky Moves Sideways (Phase One)

Utwór zadebiutował dwukrotnie, najpierw po cichu w programie BBC (podzielony na dwie części), a potem już na właściwym koncercie podczas europejskiej części trasy w lutym 1995 r.
(9.02.1995 r. w Zaandam). Wersja wtedy zaprezentowana (oraz na wszystkich kolejnych trasach) różniła się trochę od wersji studyjnej. Część pierwszą - Colour of Air - pozostawiono w relatywnie niezmienionej formie, podobnie drugą - I'm Not There - z wyjątkiem tego, że Wilson grał solówkę trochę wolniej. Wire the Drum zaczyna się w troch innym momencie niż wersja z płyty, trochę w niej pomieszano i pozmieniano, ale niewiele. Ostatnia część - Spiral Circus - została wycięta i nigdy nie zagrano jej na żywo. Ze względu na solidne użycie sekwensera, utwór brzmiał niemal identycznie za każdym razem, zespół pilnował cały czas żeby nie rozjechać się z elektronicznym podkładem (głównie Chris, który jako jedyny wtedy miał słuchawki z odsłuchem).

                                 

                                 

                                 

                                 

Faza pierwsza była grana w ten sposób na trzech głównych trasach PT w latach 95-99 (TSMS Tour, Signify Tour, Stupid Dream Tour, oraz wszystkich małych trasach pomiędzy), po czym wyparowała na 8 lat. Prawie, jeśli liczyć rozsiane akustyczne wykonania I'm Not There (np. podczas „sklepowego” mini występu w Bostonie w 2006 roku).

                                                

Znana z „We Lost The Skyline” minimalistyczna (ale elektryczna) wersja drugiej części pierwszej fazy dała znać, że coś jest na rzeczy. Ostatecznie Phase One doczekało się zasłużonego powrotu pod koniec 2007 roku w ramach Fear of a Blank Planet Tour. Nie był to stały punkt programu więc ci którzy mieli okazję TSMS zobaczyć/usłyszeć (np.: w Poznaniu) mogą uważać się za wybranych. Wersja z 2007 została jeszcze bardziej wykastrowana. Zrezygnowano z Colour of Air, zamiast tego Stefan zaczynał od razu od I'm Not There i to w wersji znanej z „We Lost The Skyline” (czyli Bosy solo). Dopiero na Wire the Drum dołączała reszta zespołu. Jako, że Gavin nie ma typowego dla Chrisa zestawu djembe, wypełniał tę wstawkę na werblu i talerzach, po czym wchodził z mocarną partią na tomach. Utwór nadal grany był we 4, Wes na ten czas schodził ze sceny.

                                 

TSMS Live v.2 nie powróciło na koncertach w 2008 i w 2009 roku. Fani relacjonowali nawet, że w 2007 r. SW zapierał się, że to ostatni raz kiedy to grają. Jak zwykle zmienił zdanie. Na powrót trzeba było czekać do specjalnych koncertów z 2010 r., które odbyły się jesienią w Nowym Jorku i w Londynie. V.3 zaprezentowana na tych występach była powrotem do wersji z lat 90-tych. Traktuję to jako v.3 głównie ze względu na Gavina, który to i owo pozmieniał względem oryginału (to subtelne różnice, ale wyraźne). Słychać również, że sprzęt Ryszarda trochę się przez lata zmienił, co sam Barbieri zauważył w jednym z wywiadów:

The equipment was different. That’s what struck me afterward. I kind of wished I had the same equipment I had in the old days. Because, from my point of view, I don’t think I can’t put the same performance in, if you like. I think it was actually better in those days for me. And then I realized it was to do with the synthesizers I was using at the time. It was a case of trying to recreate those, but it didn’t have quite the same feeling.


                                 

Fani, którzy mieli szczęście, mogli zobaczyć/usłyszeć TSMSLv.3 na jednym z koncertów małej europejskiej trasy upchniętej między występami specjalnymi. Utwór był częścią ostatniego jak dotąd koncertu PT, który odbył się w Londynie w 2010 r.

Na dziś, The Sky Moves Sideways (Phase One) wykonano po raz ostatni w Londynie, w Royal Albert Hall dnia 14.10.2010 r.

Oficjalnie, koncertowe wersje The Sky Moves Sideways (Phase One) pojawiły się na dwóch albumach: „Coma Divine” (1997, 2003) oraz „We Lost The Skyline” (2008).

Alternatywne wersje studyjne

Jedyną alternatywną wersją The Sky Moves Sideways (obu faz), jest właśnie „wersja alternatywna”, która ukazała się na reedycji w 2003 r. Jest to po prostu typowy „work in progress”.
W I’m Not There nie ma jeszcze słynnej ‘widmowej’ gitary, są za to organy. Stefan śpiewa kompletnie inny tekst w zwrotkach. Pozostałe fazy są trochę bardziej elektroniczne, gościnny udział pozostałych członków zespołu jeszcze na tym etapie nie nastąpił. W tej wersji znalazło się trochę muzyki, która ostatecznie została z utworu wywalona, więc warto się wsłuchać i te fragmenty wyłapać.

                                                     


Jest jeszcze Fuse The Sky, dosyć specyficzny „remix” Colour of Air, który został przygotowany przez Wilsona dla magazynu, który miał owy remix dorzucić na dodawaną do niego płytę/ Ostatecznie, z niego nie skorzystano, a Wilson udostępnił go na kompilacji „Stars Die” w 2004 r.

                                                     

Jest też coś takiego jak The Sky Moves Sideways (Genocidal Mix). To nie jest oficjalna wersja. Ktoś zdolny i cierpliwy skonstruował cały album korzystając zarówno z wersji albumowej, jak i niewykorzystanych później fragmentów wersji ‘alternatywnej’. Całość trwa, ..minut, podzielona jest na 10 części i zaskakująco dobrze się tego słucha. „Bootlegowy” album można bez problemu ściągnąć na Soulseeku, ja tez go mam w razie czego.

Oprócz tego należy wspomnieć o tym, że słynny riff z pierwszej fazy stanowi bazę dla utworu Veneno Para Las Hadas z pierwszej solowej płyty Stevena Wilsona „Insurgentes”.

                                                     

Gitara ze Spiral Circus posłużyła do powstania utworu no-man pod tytułem Something Falls, a wariacja na temat Colour of Air znalazła się na płycie Bass Communion „Atmospherics” pod tytułem Bliss.


                                                     


Dislocated Day

Ten energetyczny i psychodeliczny utwór od początku miał wyczuwalny olbrzymi potencjał koncertowy. W latach 90-tych główną gwiazdą Dislocated Day był Chris Maitland, którego szaleńcza gra nadawała scenicznej wersji jeszcze więcej wigoru, a końcowe solo na perkusji było jedną z głównych atrakcji koncertów P
T w tamtym czasie. Utwór zadebiutował w lutym 1995 r. (9.02.1995 r. w Zaandam) na trasie TSMS Tour. Wtedy był jeszcze grany tak aby jak najbardziej przypominał wersję studyjną (z wyjątkiem tego, że na albumie użyto automatu), ale z biegiem czasu zaczął żyć własnym życiem.

                                 

                                 

                                   

Na trasie Signify Tour był już znacznie dłuższy, a wersje ze Stupid Dream Tour (1999) dobijały nawet do 10-ciu minut poprzez rozciąganie improwizowanego segmentu w środku. Podczas późniejszych tras, utwór był zazwyczaj grany jako pierwszy bis. Colin i Chris wychodzili na scenę jako pierwsi i przez jakiś czas grali samemu. Trzeba przyznać, że do dziś nie powstał drugi taki utwór Porcupine Tree, który stanowiłby tak szerokie pole do popisu dla sekcji rytmicznej. Colin również błyszczał w każdym wykonaniu. Wraz z odejściem Chrisa z zespołu, Dislocated Day wylądował na ławce rezerwowych, o ile nie poza stadionem.
Brak Maitlanda oraz niechęć Wilsona do TSMS niespecjalnie pomagały. Krążyła też plotka, że Richard Barbieri tego utworu nie lubi.
Ostatecznie, po niemal równej dekadzie nieobecności, Dislocated Day powrócił podczas specjalnych koncertów w Nowym Jorku i Londynie w 2010 r. oraz kilku z europejskiej trasy wepchniętej między wymienione.
Zespół próbował odtworzyć koncertową wersję z lat 90-tych. Gavin Harrison dawał radę, ale moim zdaniem zabrakło mu tej lekkości Chrisa. Wersja 2010 jest momentami przyciężkawa, ale i tak bardzo dobra.


                                                   

Na dziś, Dislocated Day wykonano po raz ostatni w Londynie, w Royal Albert Hall dnia 14.10.2010 r.

Oficjalnie, koncertowe wersje Dislocated Day pojawiły się na dwóch albumach: „Coma Divine” (1997, 2003) oraz „Octane Twisted” (2012).

c.d.n.

1 komentarz: