piątek, 12 września 2014

It was born in 09, the year of Bad Romance and Blur's reunion: The Incident - 5te urodziny



Dziś (plus/minus) swoje piąte urodziny obchodzi płyta The Incident, która nadal jest najnowszym albumem Porcupine Tree. Brzmi to upiornie, ale większość fanów zdążyła się już przyzwyczaić do tego, że jest to ostatni zawodnik w sztafecie, a następnego póki co nie widać. Nie chcę na te piąte urodziny pisać spóźnionej recenzji więc napiszę tylko tyle, że płyta od początku mi się podobała. Każdy ma swoje wspomnienia związane z Incydentem, ja mam bardzo miłe. Pomyślałem, że przy okazji tej okrągłej rocznicy, spróbuję przybliżyć jak kształtowało się tworzenie tego albumu (oczywiście na ile pozwalają mi zdobyte informacje). Podkreślam od razu, że w miejscach gdzie pojawiły się znaki zapytania starałem się samemu poskładać wydarzenia do kupy posługując się różnymi poszlakami (wypowiedziami Wilsona, datami, czy po prostu wnioskami, do których dochodziłem na chłopski rozum). The Incident to płyta nietypowa, a sam pomysł na jedną dłuuugą suitę był ryzykowny i ostatecznie nie został zrealizowany bo, powiedzmy sobie szczerze, jest to po prostu zestaw sklejonych ze sobą utworów (a też nie zawsze) z czego tylko dwa mają wspólny mianownik – gitarowy riff (określenie song-cycle, którego potem Wilson używał jest znacznie bardziej adekwatne). Nie jest to moim zdaniem wielka wada, ale Wilson napompował przed premierą wielki balon, z którego powietrze szybko uleciało. Myślę, że między innymi to jest powodem niechęci wielu ludzi względem tej płyty. Sam Steven od tamtej pory kręcił na nią nosem, ale robił to samo względem Lightbulb Sun więc niech się kisi w swoich artystycznych rozterkach bo jego perspektywa (autora) nie ma wiele wspólnego z moją (odbiorcy). Ponudziłem trochę (mimo wszystko) więc wróćmy do sedna tego tekstu. Lubię kiedy Wilson rzuca się na coś co nie jest do końca pewne, ale ekscytujące. Po wykalkulowanym i przećwiczonym na trasie prawie rok przed wydaniem Fear of a Blank Planet, taki eksperyment był potrzebny.
Według informacji zwartych w książeczce do Incydentu, proces komponowania/nagrywania rozpoczął się we wrześniu 2008 roku. Na przełomie sierpnia i września odbyła się mini trasa no-man (3 koncerty). Po powrocie z tego małego objazdu, Wilson zamknął się w swoim No Man's Land II i zaczął „demować” nową muzykę Porcupine Tree. W październiku obyła się ostatnia odnoga trasy Fear of a Blank Planet więc z oczywistych względów nic wtedy nie powstało (z tego co wiem Wilson nie należy do muzyków piszących w trasie). Zostały mu zatem niecałe ostatnie dwa tygodnie października, oraz listopad. Trzeba jednak pamiętać, że 20tego listopada miała miejsce wstępna premiera (dla pre-orderowców) pierwszej solówki Wilsona Insurgentes, co też z pewnością odwracało jego uwagę od pracy. W tym okresie powstało zapewne Remember Me Lover oraz pomysły muzyczne, które zostały wykorzystane przy tworzeniu songsajklu The Incident. Jakoś w połowie grudnia Porcupine Tree zebrali się w położonym na wsi studiu Monkey Puzzle House. Jest to obiekt rezydentalny zatem zespół mieszkał tam przez około 2 tygodnie i miał dużo czasu żeby pracować nad muzyką. Chyba, ze akurat nie pracował, a z tego co można przeczytać na stronie, studio oferuje: a lounge with Sky TV, DVD player, a pool table and darts board. There is a kitchen situated off of the lounge. Outside in the garden, there is a barbeque, a large pond and a lawn with 5 a side football goals.
Właśnie podczas tych grudniowych sesji wypłynęły utwory, które ostatecznie znalazły się na bonusowym dysku: Bonnie The Cat, Flicker i Black Dahlia. Zostały one (w większości) skomponowane na miejscu przez cały zespół. Większość z Was wie, że Bonnie The Cat zyskało swój tytuł ze względu na kotkę, która chodziła po studiu. Utwór mógł jednak równie dobrze nazywać się Hugo The Dog ponieważ w Monkey Puzzle House mieszka też cichy realizator, pies Hugo.

          

Jeśli chodzi o Black Dahlia, to historia przypomina odrobinę tę z My Ashes. Richard Barbieri przyniósł demo nagrane na pianinie, a Wilson w ciągu dwóch godzin zrobił z tego piosenkę. Rysio:

I brought that track in more or less complete. Just to show you how Steven works, he said, “Ah, ok, that sounds good.” We were in a residential studio at the time, so we all had rooms within the same building. So he said, “Look, why don’t you guys work on something else and, in the meantime, I’ll just go up to my room with a laptop.” And he came down about two hours later with the song—the lyrics, the vocal lines, the harmonies, everything.

Grudniowa sesja zakończyła się nagraniem (w całości lub w znacznej części) utworów z drugiego dysku The Incident, oraz pracą nad muzyką, która ewoluowała ostatecznie do gigantycznych rozmiarów. Pierwsza jakakolwiek publiczna wzmianka o nowym albumie pojawiła się 3 grudnia 2008 r. przy okazji zapowiedzi koncertu w Londynie (9 października 2009 r.). Zaznaczono wtedy nieśmiało, że występ odbędzie się w ramach promocji nowego materiału. Właściwa zapowiedź albumu (choć nadal bardzo wczesna) pojawiła się na stronie Porcupine Tree 16tego grudnia. Ogłoszono wtedy, że zespół jest właśnie w wiejskim studiu, pracuje nad utworami, i że: recording of these pieces and a new 35 minute SW song cycle is due to start in February, and tour plans are being put in place from September onwards following release of the new album.
Ostatecznie część materiału została nagrana już w 2008, a w lutym 2009 zespół pracował już nad kolosem. W styczniu Wilson kontynuował pracę nad tą muzyką poza drugą połową miesiąca kiedy pojechał w mini trasę z Avivem Geffenem. W lutym Porcupine Tree wrócili do studia i Stefan przyniósł już wtedy 35 minutowy kawał utworu. Zespół zaczął kluczyć wokół tego dema i powoli rozwijać pomysły w nim zawarte. PT musieli dosyć wcześnie podjąć decyzję, że spójna (o tyle, o ile) całość, która miała otrzymać tytuł The Incident będzie tworzyła pełny album. Nagrane w grudniu grupowe kompozycje trzeba było zatem odłożyć na bok i to nie bez bólu (co ostatecznie spowodowało, że PT zdecydowali się na dwupłytowe wydawnictwo). Zespół zaczął dokładać swoje do dema Wilsona i tak z 35 minut nagle zrobiło się 55.
Dodatkowych nagrań instrumentów akustycznych dokonano w Air Studios, natomiast John Wesley zarejestrował swoje partie w Red Room Recorders na Florydzie.

           

Praca nad The Incident trwała do maja, ale zakładam, że końcówka stanowiła już tylko lekką post-produkcję i miksowanie całości. Album musiał być gotowy jeszcze przed „wakacjami” żeby wszystko wytłoczyć, wydrukować i zafoliować na wrześniową premierę. Porcupine Tree siedzieli cicho aż do czerwca (w tym czasie było dużo szumu koło solówki Wilsona i singla no-man) kiedy na stronie wyjawiono (12 czerwca) tytuł płyty i opisano krótko co to w ogóle będzie. 19 czerwca sypnięto tracklistą, a Roadrunner rzucił filmik, na którym widać jak zespół pracuje nad „czymś”.

                                                   


W rzeczywistości widać na nim spore fragmenty grudniowej sesji i kilka nowszych fragmentów. Można nawet zobaczyć jak wygląda kotka Bonnie. Prawdę mówiąc obejrzałem ten filmik po raz pierwszy w życiu przed chwilą bo oryginał ze strony Roadrunner już dawno nie działa. W 2009 miałem potwornie stary komputer i próba włączenia streama skończyłaby się katastrofą (Windows 98, 128 MB ram, itd). Może i dobrze wyszło bo nie psułem sobie niespodzianek (nie żeby powyższy filmik ujawniaj wiele). Jakoś na początku lipca Porcupine Tree rzucili prawdopodobnie najgorszymi zdjęciami promocyjnymi w historii tego zespołu. Wilson bronił potem tego pomysłu tłumacząc, że chciał się wyróżnić na tle innych zespołów metalowych (ze stajni Roadrunner), które zawsze ubrane są na czarno (chociaż mówił to bez przekonania).
   
         

Nie zmienia to faktu, że panowie wyglądają na tych zdjęciach jak banda lodziarzy. Nie wiadomo gdzie zaczyna się Colin, a Wilson ma minę jakby stał w bardzo długiej kolejce żeby złożyć PITa. Prawdopodobnie żeby zmyć wrażenie po tych fotkach, 13 lipca łaskawie udostępniono kolaż fragmentów płyty (to samo było przed wydaniem Grace for Drowning - na podstawie jego trailera wyciągnąłem błędne wnioski, że płyta będzie słaba), nie słuchałem wtedy tego bo się zbuntowałem przeciw rozdrabnianiu materiału w ten sposób. Nie odpuściłem za to singlowej wersji Time Flies, która została udostępniona 3 sierpnia (człowiek nie zdawał sobie wtedy sprawy jak dużo wycięto z płytowej wersji). 5 sierpnia wystartowały pre-ordery. Wiem, że to zaczyna brzmieć jak odliczanie w sylwestra, ale tak też to wyglądało. PT rzucali co chwilę jakieś info, a prawdziwa machina promocyjna miała dopiero ruszyć. Płyta wyciekła w ostatnich dniach sierpnia. Pamiętam, że dowiedziałem się o tym dzień lub dwa później, ale byłem wtedy gościnnie w obcym mieście i nie za bardzo mogłem się zaopatrzyć w Incydent. Do tego przez 24 godziny leżałem w łóżku z wysoką temperaturą, ale w końcu nie wytrzymałem, dorwałem się do okolicznego komputera i wrednie ściągnąłem Porki. Nie dałem rady doczekać do premiery.

         

         

I Drive The Hearse od razu wbiło się do mojego top5 Porcupine Tree i jest w nim do dziś. W drugim tygodniu września słuchałem już z kompaktów. Wersja limitowana (raptem drugie takie wtdanie w świecie Wilsona) liczyła sobie 2000 egzemplarzy i zawierała dvd z mixem w 5.1 (oraz wielką „książkę” z obrazkami i tekstami). 5 lat minęło, a ja nadal cenię tę płytę, słucham jej raz na kilka miesięcy i wspominam czasy kiedy album PT co dwa lata był normą. Takie są moje wspomnienia z okolic powstawania i premiery The Incident, prawdopodobnie najbardziej niedocenionej płyty Jezodrzewia. Proponuję przy tej okazji aby każdy włączył ten album. Warto.

                                                       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz