wtorek, 16 grudnia 2014

Great Expectations: The Incident Tour 2009 - 2010, cz.3: Radio City Music Hall i Royal Albert Hall


Przez równe dwa tygodnie dzielące ich od koncertu specjalnego nr 1 (w Nowym Jorku) Porcupine Tree pudrowali prawie trzygodzinne show, które miało zadziwić wszystkich zebranych fanów. Wstępnie planowano, że zarówno w Radio City Music Hall jak i Royal Albert Hall zespół uroczyście odegra po raz ostatni The Incident w całości, a potem zagra trochę staroci. Okazało się jednak, że najnowsze dzieło pożera zbyt wiele czasu i na obiecane niespodzianki wykopaliskowe zabraknie miejsca. Wilson i reszta podjęli męską (a raczej jedyną słuszną w tej sytuacji) decyzję by jednak darować sobie granie całego Incydentu. Nadeszła zatem wielka chwila i 24 września Porcupine Tree zagrali pierwszy w swojej karierze 3 godzinny koncert (zaokrąglając, w rzeczywistości grali 2 godziny i 35 minut).
Setlista:


Set Akustyczny

01. Stranger by the Minute
02. Small Fish
03. Pure Narcotic
04. Black Dahlia
05. Futile
….
Set właściwy cz.1
06. Even Less (pełna wersja)
07. Open Car
08. Lazarus
09. Tinto Brass
10. The Sky Moves Sideways (Phase One)
11 I Drive the Hearse
12. Bonnie the Cat
…...
Set właściwy cz. 2
13. Occam's Razor
14. The Blind House
15. Great Expectations
16. Kneel and Disconnect
17. Drawing the Line
18. Dislocated Day
19. Time Flies
20. The Pills I'm Taking
21. Up the Downstair
22. Sleep Together


Śledziłem setlistę na bieżąco na zagranicznym forum PT, ktoś życzliwy podsyłał sms'y z kolejnymi utworami komuś z forum i tak w dosyć niezdrowej ekscytacji spędziłem niecałe trzy godziny. W Polsce było już prawie nad ranem kiedy PT schodzili z nowojorskiej sceny po ostatnim bisie.
Co można zatem napisać o tym wydarzeniu? Liczba utworów nie jest może szokująca, ale trzeba wziąć pod uwagę, że długość niektórych starszych utworów przekraczała magiczne 10 minut. Porcupine Tree postarali się aby koncert był wyjątkowy i to pod wieloma względami. Po pierwsze widać, że pomyśleli o wszystkich fanach zatem nie był to tylko wieczór radości dla tych najstarszych, którzy tęsknili za materiałem z lat 90tych. Po drugie sama forma występu zaskoczyła zebranych w RCMH ludzi. Najpierw Jeżodrzewie wyszli na scenę aby zagrać coś w rodzaju supportu przed samym sobą – akustyczny set złożony z nie tak do końca oczywistych utworów. Z tej okazji Colin przytaszczył swój kontrabas, a Gavin zasiadł za mikroskopijnym zestawem perkusyjnym. Ryszard również nie miał kompletu klawiszy ze sobą, a SW dzierżył tylko akustyczną gitarę (elektryczną zajął się Wes). Zaczęli z grubej rury. Stranger by The Minute to utwór, który był już grany na koncertach PT, ale w okolicznościach, które skutecznie zatarły wszelkie ślady po jakiejkolwiek jego bytności (o całych trzech wykonaniach akustycznych z 1999 roku napiszę w tekście dotyczącym Stupid Dream Tour). Tym razem piosenka po raz pierwszy została zagrana przez cały zespół. Small Fish, mimo że grany już solowo przez Wilsona, miał swoją premierę na koncercie Porcupine Tree i to w bardzo interesującej wersji. Pure Narcotic nie był wielkim zaskoczeniem (chociaż zabrzmiało odrobinę inaczej, warto zwrócić uwagę na Wesa i Gavina, który pod koniec gra, a nie tylko trzęsie shakerem) natomiast Black Dahlia była miłą niespodzianką. Mini set na otwarcie zakończyło Futile, które zostało wybrane jako żart. Zespół zastanawiał się jaki utwór PT jest najmniej odpowiedni na występ akustyczny i padło na Futile. Całość wykonano wiernie (łącznie z przesterowanym wokalem w refrenie), ale na lekko. Po tym dającym dużo radości mikro secie, zespół zszedł ze sceny a z głośników popłynęło słynne strojenie się orkiestry, rozciągnięte do kilku minut (niektórzy myśleli, że to intro z trasy 2003).
We właściwym już secie pojawiły się obiecane niespodzianki i na nich się skupię. Even Less w pełnej wersji było pewniakiem i raczej nikogo nie zaskoczyło. Tinto Brass powróciło po 7 latach nieobecności. Nie jest to może utwór, na który wszyscy czekali z wypiekami na twarzy, ale jest to zdecydowanie dobry materiał na koncert.
Dopiero przy The Sky Moves Sideways zaczęło się robić poważnie. Odegrano wersję znaną z lat 90-tych (nie tę skróconą z 2007 roku), subtelnie unowocześnioną i naznaczoną obecnością Gavina. W tej części setu nie pojawiło się już nic ze staroci, po Bonnie The Cat zespół zszedł na tradycyjną kilkunastominutową przerwę. Druga cześć właściwego setu rozpoczęła się od pokaźnej dawki Incydentu (Od Occam's Razor do Drawing The Line). Zanim zespół przeszedł do Time Flies, pojawił się utwór, którego chyba nikt się nie spodziewał. Dla mnie osobiście była to największa niespodzianka całego specjalnego koncertu – Dislocated Day. Dużo się o tym kawałku mówiło przez lata. Nie grany od 1999 roku, popisowy numer Chrisa Maitlanda. Swego czasu pojawiła się niepotwierdzona plotka, że Richard Barbieri nie lubi grać tego utworu. Nic nie wskazywało na to, że jeszcze kiedykolwiek usłyszymy Dislocated Day. Niespodzianka. Inna sprawa, że Colin trochę się pomylił na samym początku, ale kto by się tym przejmował? Gavin nie zagrał tak jak na remastorowanym TSMS, jego gra była znacznie wierniejsza temu co swego czasu robił na koncertach Chris. Zakończenie było jak zwykle energetyczne chociaż zdecydowanie nie w tym stopniu co w latach 90-tych z Maitlandem za bębnami. Ostatnią dużą niespodzianką wieczoru (chociaż przez wielu obstawianą) było Up The Downstair (również po raz pierwszy na koncercie z Gavinem). Kiedyś stały punkt programu, potem przesiedział na ławce rezerwowych ponad 8 lat. Wypadł jak zwykle doskonale. W tym secie pojawiło się jeszcze Sleep Together, rarytas bardziej w kontekście tej trasy niż w ogóle. Na bis zespół zaprezentował Arriving Somewhere But Not Here, które nie było grane od Deadwing Tour. I na tym się skończyło. Arriving okazał się wyjątkowo dobrym utworem na zakończenie koncertu chociaż (o czym wtedy ludzie nie wiedzieli), na kartce z setlistą było jeszcze Trains, które się nie zmieściło. Amerykanie są słynni ze swoich ścisłych przepisów określających to kiedy koncert musi się skończyć ze względu na ciszę nocną. To już nie pierwszy taki przypadek w historii Porcupine Tree. Było potem kilka głosów rozczarowania, ale powiedzmy sobie szczerze – nie po to szło się na taki specjalny koncert żeby usłyszeć Trains. Wielbiciele wizualizacji na koncertach PT mieli dużo radości. Na występach specjalnych ekrany były olbrzymie. Jeżeli ktoś lubi takie rzeczy, to z pewnością nie wyszedł z RCMH niezadowolony. Zanim PT wystąpili z drugim takim koncertem w Londynie, odbyli mikroskopijną (7 koncertów) trasę po Europie. Niestety tym razem Polska się nie załapała, szczęśliwi (pozdrowienia dla Agaty, Miłosza i Sławka), a raczej trzeźwo myślący, zdecydowali się na wycieczkę do Niemiec. Było warto. Oczywiście na tym małym objeździe PT nie grali specjalnych koncertów, ale spora cześć rarytasów wypłynęła do setlisty (myślę, że głównie z uwagi na road-testowe walory). W Aarhus (4.10) duńscy fani dostali pełne Even Less i Dislocated Day (oraz Stars Die). W Halle (5.10) do zestawu Even Less + Dislocated Day dorzucono Up The Downstair i Arriving Somewhere But Not Here (zespołowi spodobało się granie tego na koniec), natomiast w Berlinie (6.10) dodatkiem było The Sky Moves Sideways (które pojawiło się na wszystkich kolejnych koncertach). Zawsze można było liczyć na przynajmniej 3 rarytasy z setu „specjalnego”. W końcu Porcupine Tree dotarli do Londynu gdzie w Royal Albert Hall (14.10) zaprezentowano ten sam set co w Nowym Yorku, ale tym razem udało się na koniec wcisnąć Trains (całość trwała ok. 2 godziny 46 minut). 


Set Akustyczny
01. Stranger by the Minute
02. Small Fish
03. Pure Narcotic
04. Black Dahlia
05. Futile
….
Set właściwy cz.1
06. Even Less (pełna wersja)
07. Open Car
08. Lazarus
09. Tinto Brass
10. The Sky Moves Sideways (Phase One)
11 I Drive the Hearse
12. Bonnie the Cat
…...
Set właściwy cz. 2
13. Occam's Razor
14. The Blind House
15. Great Expectations
16. Kneel and Disconnect
17. Drawing the Line
18. Dislocated Day
19. Time Flies
20. The Pills I'm Taking
21. Up the Downstair
22. Sleep Together
….......

          
          
          
          
                                           


Przebieg występu był podobny jak w Nowym Jorku, ale tym razem PT byli u siebie. Na widowni byli rodzice Stefana, zapewne też rodziny i przyjaciele pozostałych członków zespołu. Cała piątka była na luzie. Ryszard tak wspomina oba specjalne koncerty:


We did an acoustic set, which was very enjoyable. It was an amazing way to start the show, especially at Radio City with all its curtains and the depth of the stage, you could do all these reveals. So when the people got into the auditorium, all they see if this minimal little jazz setup at the front. They must have been wondering what the hell is going on and whether there was a support band. So we come out and do a little set. After that, the next curtains open and there’s all our gear and we go into the first part of our set. And then again, the next curtain opens up and we’ve got the biggest LED screen in the world, I think. So, suddenly, we’re all in this film going on. It was a magical moment.

That was a very special show, that and the Albert Hall were incredible. They’re venues you know about all your life. Famous and so much history attached to them. Finally, to get Porcupine Tree on stage with a production we all wanted to project.

Był to ostatni jak dotąd koncert Porcupine Tree, ironicznie wyglądał jak pożegnalny. Wiele utworów obstawiano z myślą o tych specjalnych występach, ja sam byłem niemal pewien, że na koniec w NY i Londynie zabrzmi Radioactive Toy. Niektórzy byli przekonani, że zabrzmi Nine Cats. Było jak było, ale raczej nikt z obecnych nie żałuje swojego udziału. The Incidet Tour niespodziewanie okazało się być trasą bogatą w utwory ze wszystkich lat (zabrakło tylko czegokolwiek z On The Sunday Of Life), oraz w wielkie powroty po latach. Porcupine Tree pobili tą trasą rekord repertuarowy. Między 15-tym września 2009, a 14-tym października 2010 roku zagrali 48 utworów:

2 utwory z „Up The Downstair”
2 utwory z „The Sky Moves Sideways”
1 utwór z „Signify”
3 utwory ze „Stupid Dream”
2 utwory z „Lightbulb Sun”
2 utwór z „Recordings”
6 utworów z „In Absentia”
5 utworów z „Deadwing”
3 utwory z „Fear of a Blank Planet”
1 utwór z „Nil Recurring”
14 utworów z „The Incident”
6 utworów niealbumowych (Stars Die, Mother and Child Divided, Futile, Black Dahlia, Bonnie The Cat i Remember Me Lover)
oraz 1 cover.


Tak, wygląda na to, że w Detroit (2 maja 2010) Steven Wilson wykonał na bis utwór grupy Showaddywaddy – Under the Moon of Love. Według relacji świadków, Gavin przez chwilę zagrał coś co skojarzyło się Bosemu z tym zespołem. Stefan próbował zagrać fragment żeby publiczność wiedziała o co chodzi, ale nie mógł bo miał kapo na akustyku. Obiecał, że później zagra i dotrzymał obietnicy.

                                                

48 utworów. Nawet jeśli uprzemy się i nie weźmiemy pod uwagę koncertów specjalnych, to po wyrzuceniu utworów tylko na nich wykonanych pozostają 43. Nawet jeśli uprzemy się, że Occam's Razor i Degree Zero of Liberty to nadużycia - jest 41. Nawet jeśli uznać Strip The Soul, .3 i Russia on Ice za połowy utworów, a Anesthetize za 1/3, to zostaje około 39,14 utworów (lol). Dotychczasowy król wzgórza czyli Tour of a Blank Planet miał wynik 36 utworów. Jakiekolwiek próby zrzucenia The Incident Tour z tronu na nic się nie zdadzą. Można jako ciekawostkę dodać, że zespół grał sobie na próbach How Is Your Life Today? (czego świadkiem był Miłosz), ale bez intencji wprowadzania go do setlisty (co potwierdził Wes, grali dla przyjemności). Ta trasa pozamiatała jeśli chodzi o ilość, rozmach i pomysłowość. Gdyby to rzeczywiście (odpukać) miała być ostatnia trasa Porcupine Tree, to byłaby godna tego miana. W następnej, ostatniej części opiszę jakie oficjalne wydawnictwa pozostały po tym turnusie (czyli raptem jedno) oraz jakimi bootlegami audio/video warto się zainteresować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz