Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Royal Albert Hall. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Royal Albert Hall. Pokaż wszystkie posty

środa, 30 września 2015

Steven Wilson i jego figle w Royal Albert Hall (28 & 29.09.2015 r.)

          
             


I po krzyku. Specjalne koncerty Stevena Wilsona za nami. Okazały się one być zdecydowanie mniej spektakularne niż np. bliźniaczy występ Porcupine Tree z 2010. Odnoszę wrażenie, że wtedy w tamtych 3 godzinach udało się upchnąć więcej niż teraz na dwóch koncertach. Nawet jeżeli fakty mówią inaczej, to takie po prostu odnosi się wrażenie.
Goście? Nikt kogo nie można by się spodziewać.
Ninet Tayeb była pewniakiem od samego początku, a obecność Mikaela Akerfeldta też nikogo nie powinna zaskoczyć (co najwyżej wykonany z nim utwór). Guthrie? Błagam.. Theo Travis? Bardzo wyczekiwany przeze mnie powrót do składu, ale też nie do końca wykorzystany o czym napiszę później. Gavin? Sporo osób (z tego co widzę w komentarzach na Wilsona fb) upatruje w tym rychłego powrotu Stefana do pracy z PT. Ja niestety wiem swoje, np. to, że Gavin jest jedynym członkiem zespołu, z którym Wilson utrzymuje jakikolwiek kontakt. Z Colinem i Richardem nie rozmawiał od jakiś czterech lat co wydaje się wiele mówić o tym jak bardzo brakuje Stefanowi towarzystwa starych kolegów. Tym samym gościnny udział Harrisona wydaje mi się tylko podkreślać fakt, że tak to teraz będzie wyglądało.
I tyle, nie ma co męczyć woła w tym temacie. Kwestię Davida Gilmoura chciałbym przemilczeć, ale nie jestem w stanie. Jakieś 70% komentarzy (na profilu Wiltona) przed występami w RAH tyczyło się udziału Gilmoura w tym wydarzeniu. Za każdym razem jak to widziałem, pukałem się w czoło. Z jakiej racji David Gilmour miałby zagrać na koncercie Stefana? Bo był na widowni w Troxy? Od wygodnego krzesła na sali, do wystąpienia na scenie jest długa droga, a to jest DAVID GILMOUR. Nawet Robert Fripp nigdy nie wyszedł gościnnie na scenę podczas występu SW (a znają się od prawie ćwierć wieku), nie wiem skąd pomysł żeby Gilmour miał coś takiego zrobić.
Bo Theo Travis gra w jego składzie? Bitch, please. Wystarczy zobaczyć jak często Gilmour pojawia się gościnnie na koncertach innych artystów (i jakich artystów) żeby zrozumieć jak nadmuchane to było życzenie. Czarów nie ma. Przejdźmy lepiej do tego co się działo w trakcie tych specjalnych występów (i trochę przed).

Zaczęło się od krótkiego filmiku z prób przed kolejnym legiem trasy i koncertami w RAH. Słychać na nim było nowy kawałek
My Book of Regrets (znany wcześniej jako Song X) oraz trzy utwory Porcupine Tree – Shesmovedon, Dark Matter i Open Car. Pisałem już parę miesięcy temu co sądzę o graniu pewnych utworów PT przez Stefana solo i zdania nie zmieniłem. Owa liczba rośnie i wcale mnie to nie cieszy zwłaszcza, że katalog solo jest bogaty, a z jakiegoś powodu Wilson omija pewne kawałki, o które fani błagają od lat (np. Collecting Space, Only Child czy grane, ale olane dawno temu Veneno Para Las Hadas). Nie będę marnował cennych linijek na lamenty, domyślam się, że fani PT, którzy zaczęli słuchać zespołu po 2010 cenią sobie takie „coverowanie” i w sumie nie można im się dziwić. Kiedy trasa ponownie ruszyła, utwory PT zaczęły powoli pojawiać się w setach, na niektórych koncertach można było usłyszeć nawet 6 utworów Jeżodrzewia. Poza wymienionymi (słyszalnymi na trailerze) utworami i tymi, które Wilson wykonywał już wcześniej (Sleep Together, Lazarus, How Is You Life Today?) pojawiły się również The Sound of Muzak (z okropną końcówką graną przez Holzmana na moogu) i Don't Hate Me, o którym plotkowałem jeszcze przed rozpoczęciem całej trasy. Ten ostatni utwór wyszedł średnio. Jego obecność w repertuarze miała wiele sensu kiedy w składzie miał być jeszcze Theo Travis. Bez niego pozostaje dla nas generyczne solo Holzmana na zużytym już brzmieniu „pękniętego” rhodesa.
Jeżeli chodzi o materiał solo, to powróciło (grane już dwa razy na tej trasie)
No Twilight Within The Courts of The Sun, Insurgentes oraz Drive Home. Bardzo cieszące mnie powroty. Ten pierwszy utwór otworzył parę koncertów (w tym drugi w RAH) w stylu trasy z 2011 (razem z intrem w postaci Cenotaph). Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem, ale Wilson odkrył na koncertach przed RAH praktycznie wszystkie karty przewidziane na specjalne występy. Dosłownie wszystkie, o czym jeszcze napiszę.

Pierwszy specjalny koncert wyglądał tak:

01. First Regret
02. 3 Years Older
03. Hand Cannot Erase
04. Perfect Life
05. Routine
(z Ninet Tayeb)
06. Home Invasion
07. Regret #9
08. Ancestral
09. Happy Returns
10. Ascendant Here On...

11. Drag Ropes
(z Mikaelem Akerfeldtem)
12. Index
13. How Is Your Life Today?
14. Lazarus
15. My Book Of Regrets
16. Harmony Korine

17. The Watchmaker
18. Sleep Together

19. The Sound Of Muzak
20. The Raven That Refused To Sing


Jakiś czas przed tymi występami, SW zdradził, że pierwsza noc będzie zasadniczo lekko podrasowaną wersją regularnego koncertu z trasy HCE, a druga będzie podróżą w przeszłość.
Owe info trochę podkurwiło część ludzi i szczerze mówiąc się nie dziwię. Na tym etapie oba koncerty były wyprzedane (jakieś ogryzki wypuszczono do sprzedaży dopiero kilka dni przed pierwszym koncertem, prawdopodobnie ze zwrotów) i nie dało się już wybrać innej nocy (chyba, że szło się na oba koncerty). I tak pierwsza w istocie okazała się być lekko podciągniętą wersją standardowego koncertu trasy. Jednorazowo, materiał z HCE upchnięto w jeden set oddzielony od reszty przerwą (podobnie jak kiedyś Incydent). Co mnie zastanawia, to to dlaczego zabrakło Transience? Jeszcze przed startem całej trasy spodziewałem się, że zabraknie tego utworu z racji jego mało koncertowego charakteru, ale skoro już wykonuje się cały album, utwory w odpowiedniej kolejności i w postaci oddzielnego setu, to chyba można było się wysilić i zagrać ten 3 minutowy utwór? Może nie znam zaplecza, może były z nim jakieś koszmarne problemy, ale to już nie są lata 90-te kiedy nie dało się zagrać Stars Die ze względu na ograniczenia techniczne. Szczerze, Transience to kawałek na gitarę, wokal i trochę roboty z klawisza. Szkoda, że zmarnowano szansę na zaprezentowanie kompletnego HCE na żywo. To nie jedyna zmarnowana szansa tych specjalnych występów. Ninet Tayeb już wcześniej zapowiedziała swój udział (co było oczywiste) i wystąpiła w trakcie Routine. Nie wiem czy wokalistka dołączy do Stefana na koncertach w 2016, ale jeśli nie, to z pewnością można dorzucić jej występ do wielkich plusów RAHów (w sumie można tak czy inaczej). Drugi set pierwszej nocy rozpoczął się z grubej rury, SW w towarzystwie Mikaela zagrał Drag Ropes ze Storm Corrosion. Musze przyznać, że to jest coś. Ten projekt był kompletnie nieaktywny od czasu wydania jedynej płyty, a plany koncertowe zawsze były zbywane zarówno przez jednego jak i drugiego członka. Niestety, Wilson spalił niespodziankę grając Drag Ropes na próbie przed koncertem w szwajcarskim Fribourgu. Owa próba nie była oczywiście publiczna, ale umówmy się, często można usłyszeć co zespół tam gra, nawet stojąc przed drzwiami lokalu (jeżeli ktoś czekał w kolejce przez pierwszym solowym koncertem SW w Poznaniu w 2011, to pamięta jak zespół spalił między innymi Raidera II). Informacja szybko pojawiła się na setlist.fm i tym samym obecność Drag Ropes na koncercie w RAH nie była tak wielkim zaskoczeniem jak mogła być. Mówi się trudno. Niestety, to tyle jeśli chodzi o niespodzianki. Oczywiście jeżeli ktoś nie śledził wcześniej setlist, to mógł być zaskoczony przez How Is Your Life Today? i The Sound of Muzak oraz nowy kawałek solo My Book of Regrets z zaplanowanego na styczeń mini-albumu. Na koncercie obecna była HCE'owa modelka Karolina Grzybowska. Stefan zaprosił ją na koniec koncertu na scenę (razem z innymi) i nawet udało mu się powiedzieć Grzybouska. Brawo, Stefan! Ogólnie ludzie wypowiadali się bardzo pozytywnie po koncercie (oczywiście duża cześć osób zrobiłaby to nawet gdyby SW przez 2 godziny pierdział pachą), ale nie uwierzę, że nie śmieją się oni teraz przez łzy jak widzą setlistę z wczoraj.

01. No Twilight Within The Courts Of The Sun
02. Shesmovedon
03. Routine
(z Ninet)
04. Open Car
05. Don't Hate Me
06. Home Invasion
(z Govanem)
07. Regret #9
(z Govanem)
08. Drive Home
(z Govanem i Theo Travisem)
09. Sectarian
(z Theo)
10. Insurgentes
(z Theo)
11. No Part Of Me
(z Theo)
12. Raider II
(z Theo)

13. Dark Matter

14. Lazarus
(z Gavinem)
15. The Sound Of Muzak
(z Gavinem)


                                                      

Wilson cześć obietnic spełnił, a część nie. Pamiętam (ale nie przytoczę teraz konkretnego cytatu), że wspominał o pojawieniu się w RAH utworów, które nie były wcześniej wykonywane na żywo.
Poza Drag Ropes, to niczego takiego nie stwierdzono. Stefan obiecywał też, że koncerty będą bardzo różne od siebie pod względem repertuaru i tutaj już nie bujał.
Druga noc rozpoczęła się sentymentalną podróżą do 2011 kiedy No Twilight Within The Courts of The Sun wyłaniało się powoli z drone'owych dźwięków Cenotaph. Ten wstęp nadal robi wrażenie i uważam, że koncerty Wilsona z 2011 były zdecydowanie najlepsze z solowych.
Dalej setlista wygląda odrobinę chaotycznie, ale widać inaczej się nie dało. Pojawiło się Shesmoveon (z filmiku można było wywnioskować, że David Kilminster idealnie odtwarzał końcowe solo SW, przynajmniej nie powtórzono wpadki z Radioactive Toy), Routine z udziałem Ninete, oraz Open Car i Don't Hate Me. Po tym na scenę wbił Guthrie Govan i razem z nim zagrano trzy kawałki: Home Invasion, Regret #9 i Drive Home. Na tym ostatnim dołączył Theo Travis i z jego udziałem zagrano jeszcze Insurgentes, No Part of Me (nareszcie) oraz Raider II (w 'Ravenowej' krótkiej wersji). I tu rodzi się w mojej głowie pytanie – dlaczego, skoro i tak ostatecznie pojawił się na scenie, nie zaproszono Travisa do wykonania Don't Hate Me, kawałka który przez lata czarował ludzi właśnie ze względu na fantastyczne solówki (na flecie i saksofonie) zagrane na albumie przez Theo. Dlaczego pozostawiono improwizowaną cześć Holzmanowi i jego pikaniu gdy można było dokonać spektakularnego reunionu Travisa z tym numerem (po 16 latach). Nie dociera do mnie jak można było takiej szansy nie wykorzystać. Nie dociera i tyle.
Zespół zmył się ze sceny zaraz po wyciszeniu się jazgotu kończącego skróconą wersję Raidera II, po czym wrócił na jeden (na razie) bis w postaci Dark Matter. Dopiero drugi bis przyniósł ostatnią niespodziankę w postaci udziału Gavina Harrisona. W RAH wystąpiła zatem wczoraj dziwna hybryda Porcupine Tree z zespołem solo, która zagrała Lazarusa i The Sound of Muzak. Druga noc była zdecydowanie upominkiem dla fanów Porcupine Tree, którzy czekają na powrót tego zespołu, ale znalazło się też coś dla fanów pierwszych dwóch solówek Stefana (nie było tego wiele, ale było). Szkoda, mimo wszystko, że Wilson nie pokusił się o zagranie czegoś naprawdę hardcorowego. Mam tu na myśli wspomniane już wcześniej Collecting Space, ale również takie rzeczy jak Puncture Wound, Significant Other (ciekawe czy chociaż rozważał zaproszenie Clodagh Simonds na te koncerty, zresztą Ninete tez mogła zaśpiewać tę wokalizę), Salvaging, czy bardziej radykalnie – cokolwiek z Cover Version). Są też grane wcześniej solowe utwory, które aż proszę się o powrót do setlisty, np.: Reminder The Black Dog (przy premierze GfD, to był niemal 'przebój' wśród fanów), Veneno Para Las Hadas czy Like Dust I Have Cleared Form My Eye. To takie moje gadanie, ale myślę, że spokojnie SW mógł olać Index (grany non stop od zawsze) albo Harmony Korine i wrzucić coś innego z tych płyt.
Tak czy inaczej, dwa specjalne koncerty w RAH wypadły całkiem nieźle. Nie tak spektakularnie jak wiele osób zakładało i nie tak spektakularnie (wiem, że nadużywam tego słowa) jak tego typu występ Porcupine Tree z 2010 r.,
ale i tak nie można powiedzieć, że Stefan wziął kasę za nic. W przyszłym roku odbędą się w naszym kraju kolejne dwa solo koncerty – w Poznaniu i w Krakowie.
Mam oczywiście swoje rozterki z tym związane – czy chcę oglądać kawałki PT na takim koncercie czy nie? Don't Hate Me nie napawa mnie optymizmem, ale zobaczymy. Rzutem na taśmę udało mi się zobaczyć PT na żywo (w tym Dark Matter) więc nie czuję wewnętrznego parcia żeby te kawałki oglądać, ale jeśli ktoś nie miał okazji, to chyba jednak warto pojechać i zobaczyć. A może nie? Nie wiem ;)

wtorek, 16 grudnia 2014

Great Expectations: The Incident Tour 2009 - 2010, cz.3: Radio City Music Hall i Royal Albert Hall


Przez równe dwa tygodnie dzielące ich od koncertu specjalnego nr 1 (w Nowym Jorku) Porcupine Tree pudrowali prawie trzygodzinne show, które miało zadziwić wszystkich zebranych fanów. Wstępnie planowano, że zarówno w Radio City Music Hall jak i Royal Albert Hall zespół uroczyście odegra po raz ostatni The Incident w całości, a potem zagra trochę staroci. Okazało się jednak, że najnowsze dzieło pożera zbyt wiele czasu i na obiecane niespodzianki wykopaliskowe zabraknie miejsca. Wilson i reszta podjęli męską (a raczej jedyną słuszną w tej sytuacji) decyzję by jednak darować sobie granie całego Incydentu. Nadeszła zatem wielka chwila i 24 września Porcupine Tree zagrali pierwszy w swojej karierze 3 godzinny koncert (zaokrąglając, w rzeczywistości grali 2 godziny i 35 minut).
Setlista:


Set Akustyczny

01. Stranger by the Minute
02. Small Fish
03. Pure Narcotic
04. Black Dahlia
05. Futile
….
Set właściwy cz.1
06. Even Less (pełna wersja)
07. Open Car
08. Lazarus
09. Tinto Brass
10. The Sky Moves Sideways (Phase One)
11 I Drive the Hearse
12. Bonnie the Cat
…...
Set właściwy cz. 2
13. Occam's Razor
14. The Blind House
15. Great Expectations
16. Kneel and Disconnect
17. Drawing the Line
18. Dislocated Day
19. Time Flies
20. The Pills I'm Taking
21. Up the Downstair
22. Sleep Together


Śledziłem setlistę na bieżąco na zagranicznym forum PT, ktoś życzliwy podsyłał sms'y z kolejnymi utworami komuś z forum i tak w dosyć niezdrowej ekscytacji spędziłem niecałe trzy godziny. W Polsce było już prawie nad ranem kiedy PT schodzili z nowojorskiej sceny po ostatnim bisie.
Co można zatem napisać o tym wydarzeniu? Liczba utworów nie jest może szokująca, ale trzeba wziąć pod uwagę, że długość niektórych starszych utworów przekraczała magiczne 10 minut. Porcupine Tree postarali się aby koncert był wyjątkowy i to pod wieloma względami. Po pierwsze widać, że pomyśleli o wszystkich fanach zatem nie był to tylko wieczór radości dla tych najstarszych, którzy tęsknili za materiałem z lat 90tych. Po drugie sama forma występu zaskoczyła zebranych w RCMH ludzi. Najpierw Jeżodrzewie wyszli na scenę aby zagrać coś w rodzaju supportu przed samym sobą – akustyczny set złożony z nie tak do końca oczywistych utworów. Z tej okazji Colin przytaszczył swój kontrabas, a Gavin zasiadł za mikroskopijnym zestawem perkusyjnym. Ryszard również nie miał kompletu klawiszy ze sobą, a SW dzierżył tylko akustyczną gitarę (elektryczną zajął się Wes). Zaczęli z grubej rury. Stranger by The Minute to utwór, który był już grany na koncertach PT, ale w okolicznościach, które skutecznie zatarły wszelkie ślady po jakiejkolwiek jego bytności (o całych trzech wykonaniach akustycznych z 1999 roku napiszę w tekście dotyczącym Stupid Dream Tour). Tym razem piosenka po raz pierwszy została zagrana przez cały zespół. Small Fish, mimo że grany już solowo przez Wilsona, miał swoją premierę na koncercie Porcupine Tree i to w bardzo interesującej wersji. Pure Narcotic nie był wielkim zaskoczeniem (chociaż zabrzmiało odrobinę inaczej, warto zwrócić uwagę na Wesa i Gavina, który pod koniec gra, a nie tylko trzęsie shakerem) natomiast Black Dahlia była miłą niespodzianką. Mini set na otwarcie zakończyło Futile, które zostało wybrane jako żart. Zespół zastanawiał się jaki utwór PT jest najmniej odpowiedni na występ akustyczny i padło na Futile. Całość wykonano wiernie (łącznie z przesterowanym wokalem w refrenie), ale na lekko. Po tym dającym dużo radości mikro secie, zespół zszedł ze sceny a z głośników popłynęło słynne strojenie się orkiestry, rozciągnięte do kilku minut (niektórzy myśleli, że to intro z trasy 2003).
We właściwym już secie pojawiły się obiecane niespodzianki i na nich się skupię. Even Less w pełnej wersji było pewniakiem i raczej nikogo nie zaskoczyło. Tinto Brass powróciło po 7 latach nieobecności. Nie jest to może utwór, na który wszyscy czekali z wypiekami na twarzy, ale jest to zdecydowanie dobry materiał na koncert.
Dopiero przy The Sky Moves Sideways zaczęło się robić poważnie. Odegrano wersję znaną z lat 90-tych (nie tę skróconą z 2007 roku), subtelnie unowocześnioną i naznaczoną obecnością Gavina. W tej części setu nie pojawiło się już nic ze staroci, po Bonnie The Cat zespół zszedł na tradycyjną kilkunastominutową przerwę. Druga cześć właściwego setu rozpoczęła się od pokaźnej dawki Incydentu (Od Occam's Razor do Drawing The Line). Zanim zespół przeszedł do Time Flies, pojawił się utwór, którego chyba nikt się nie spodziewał. Dla mnie osobiście była to największa niespodzianka całego specjalnego koncertu – Dislocated Day. Dużo się o tym kawałku mówiło przez lata. Nie grany od 1999 roku, popisowy numer Chrisa Maitlanda. Swego czasu pojawiła się niepotwierdzona plotka, że Richard Barbieri nie lubi grać tego utworu. Nic nie wskazywało na to, że jeszcze kiedykolwiek usłyszymy Dislocated Day. Niespodzianka. Inna sprawa, że Colin trochę się pomylił na samym początku, ale kto by się tym przejmował? Gavin nie zagrał tak jak na remastorowanym TSMS, jego gra była znacznie wierniejsza temu co swego czasu robił na koncertach Chris. Zakończenie było jak zwykle energetyczne chociaż zdecydowanie nie w tym stopniu co w latach 90-tych z Maitlandem za bębnami. Ostatnią dużą niespodzianką wieczoru (chociaż przez wielu obstawianą) było Up The Downstair (również po raz pierwszy na koncercie z Gavinem). Kiedyś stały punkt programu, potem przesiedział na ławce rezerwowych ponad 8 lat. Wypadł jak zwykle doskonale. W tym secie pojawiło się jeszcze Sleep Together, rarytas bardziej w kontekście tej trasy niż w ogóle. Na bis zespół zaprezentował Arriving Somewhere But Not Here, które nie było grane od Deadwing Tour. I na tym się skończyło. Arriving okazał się wyjątkowo dobrym utworem na zakończenie koncertu chociaż (o czym wtedy ludzie nie wiedzieli), na kartce z setlistą było jeszcze Trains, które się nie zmieściło. Amerykanie są słynni ze swoich ścisłych przepisów określających to kiedy koncert musi się skończyć ze względu na ciszę nocną. To już nie pierwszy taki przypadek w historii Porcupine Tree. Było potem kilka głosów rozczarowania, ale powiedzmy sobie szczerze – nie po to szło się na taki specjalny koncert żeby usłyszeć Trains. Wielbiciele wizualizacji na koncertach PT mieli dużo radości. Na występach specjalnych ekrany były olbrzymie. Jeżeli ktoś lubi takie rzeczy, to z pewnością nie wyszedł z RCMH niezadowolony. Zanim PT wystąpili z drugim takim koncertem w Londynie, odbyli mikroskopijną (7 koncertów) trasę po Europie. Niestety tym razem Polska się nie załapała, szczęśliwi (pozdrowienia dla Agaty, Miłosza i Sławka), a raczej trzeźwo myślący, zdecydowali się na wycieczkę do Niemiec. Było warto. Oczywiście na tym małym objeździe PT nie grali specjalnych koncertów, ale spora cześć rarytasów wypłynęła do setlisty (myślę, że głównie z uwagi na road-testowe walory). W Aarhus (4.10) duńscy fani dostali pełne Even Less i Dislocated Day (oraz Stars Die). W Halle (5.10) do zestawu Even Less + Dislocated Day dorzucono Up The Downstair i Arriving Somewhere But Not Here (zespołowi spodobało się granie tego na koniec), natomiast w Berlinie (6.10) dodatkiem było The Sky Moves Sideways (które pojawiło się na wszystkich kolejnych koncertach). Zawsze można było liczyć na przynajmniej 3 rarytasy z setu „specjalnego”. W końcu Porcupine Tree dotarli do Londynu gdzie w Royal Albert Hall (14.10) zaprezentowano ten sam set co w Nowym Yorku, ale tym razem udało się na koniec wcisnąć Trains (całość trwała ok. 2 godziny 46 minut). 


Set Akustyczny
01. Stranger by the Minute
02. Small Fish
03. Pure Narcotic
04. Black Dahlia
05. Futile
….
Set właściwy cz.1
06. Even Less (pełna wersja)
07. Open Car
08. Lazarus
09. Tinto Brass
10. The Sky Moves Sideways (Phase One)
11 I Drive the Hearse
12. Bonnie the Cat
…...
Set właściwy cz. 2
13. Occam's Razor
14. The Blind House
15. Great Expectations
16. Kneel and Disconnect
17. Drawing the Line
18. Dislocated Day
19. Time Flies
20. The Pills I'm Taking
21. Up the Downstair
22. Sleep Together
….......

          
          
          
          
                                           


Przebieg występu był podobny jak w Nowym Jorku, ale tym razem PT byli u siebie. Na widowni byli rodzice Stefana, zapewne też rodziny i przyjaciele pozostałych członków zespołu. Cała piątka była na luzie. Ryszard tak wspomina oba specjalne koncerty:


We did an acoustic set, which was very enjoyable. It was an amazing way to start the show, especially at Radio City with all its curtains and the depth of the stage, you could do all these reveals. So when the people got into the auditorium, all they see if this minimal little jazz setup at the front. They must have been wondering what the hell is going on and whether there was a support band. So we come out and do a little set. After that, the next curtains open and there’s all our gear and we go into the first part of our set. And then again, the next curtain opens up and we’ve got the biggest LED screen in the world, I think. So, suddenly, we’re all in this film going on. It was a magical moment.

That was a very special show, that and the Albert Hall were incredible. They’re venues you know about all your life. Famous and so much history attached to them. Finally, to get Porcupine Tree on stage with a production we all wanted to project.

Był to ostatni jak dotąd koncert Porcupine Tree, ironicznie wyglądał jak pożegnalny. Wiele utworów obstawiano z myślą o tych specjalnych występach, ja sam byłem niemal pewien, że na koniec w NY i Londynie zabrzmi Radioactive Toy. Niektórzy byli przekonani, że zabrzmi Nine Cats. Było jak było, ale raczej nikt z obecnych nie żałuje swojego udziału. The Incidet Tour niespodziewanie okazało się być trasą bogatą w utwory ze wszystkich lat (zabrakło tylko czegokolwiek z On The Sunday Of Life), oraz w wielkie powroty po latach. Porcupine Tree pobili tą trasą rekord repertuarowy. Między 15-tym września 2009, a 14-tym października 2010 roku zagrali 48 utworów:

2 utwory z „Up The Downstair”
2 utwory z „The Sky Moves Sideways”
1 utwór z „Signify”
3 utwory ze „Stupid Dream”
2 utwory z „Lightbulb Sun”
2 utwór z „Recordings”
6 utworów z „In Absentia”
5 utworów z „Deadwing”
3 utwory z „Fear of a Blank Planet”
1 utwór z „Nil Recurring”
14 utworów z „The Incident”
6 utworów niealbumowych (Stars Die, Mother and Child Divided, Futile, Black Dahlia, Bonnie The Cat i Remember Me Lover)
oraz 1 cover.


Tak, wygląda na to, że w Detroit (2 maja 2010) Steven Wilson wykonał na bis utwór grupy Showaddywaddy – Under the Moon of Love. Według relacji świadków, Gavin przez chwilę zagrał coś co skojarzyło się Bosemu z tym zespołem. Stefan próbował zagrać fragment żeby publiczność wiedziała o co chodzi, ale nie mógł bo miał kapo na akustyku. Obiecał, że później zagra i dotrzymał obietnicy.

                                                

48 utworów. Nawet jeśli uprzemy się i nie weźmiemy pod uwagę koncertów specjalnych, to po wyrzuceniu utworów tylko na nich wykonanych pozostają 43. Nawet jeśli uprzemy się, że Occam's Razor i Degree Zero of Liberty to nadużycia - jest 41. Nawet jeśli uznać Strip The Soul, .3 i Russia on Ice za połowy utworów, a Anesthetize za 1/3, to zostaje około 39,14 utworów (lol). Dotychczasowy król wzgórza czyli Tour of a Blank Planet miał wynik 36 utworów. Jakiekolwiek próby zrzucenia The Incident Tour z tronu na nic się nie zdadzą. Można jako ciekawostkę dodać, że zespół grał sobie na próbach How Is Your Life Today? (czego świadkiem był Miłosz), ale bez intencji wprowadzania go do setlisty (co potwierdził Wes, grali dla przyjemności). Ta trasa pozamiatała jeśli chodzi o ilość, rozmach i pomysłowość. Gdyby to rzeczywiście (odpukać) miała być ostatnia trasa Porcupine Tree, to byłaby godna tego miana. W następnej, ostatniej części opiszę jakie oficjalne wydawnictwa pozostały po tym turnusie (czyli raptem jedno) oraz jakimi bootlegami audio/video warto się zainteresować.