Porcupine
Tree występowali na scenie przez prawie 20 lat i robili to często.
Postanowiłem wyłowić dla Was 5 najdziwniejszych, najbardziej
niezwykłych, najbardziej enigmatycznych koncertów Jeżodrzewia, o
jakich wiem. Wybór jest subiektywny, ale myślę, że zgodzicie się
ze mną, że występy, które znalazły się w zestawieniu wyróżniają
się na tle innych. Oczywiście, mógł odbyć się jakiś
niezwyczajny koncert, o którym po prostu nie wiem, ale mam dosyć
dużą kolekcję bootlegów i nawet jeśli jakiś potencjalny
rodzynek mi umknął, to lista i tak prezentuje się całkiem nieźle.
Zacznę od miejsca 6, które leży poza głównym zestawieniem
ponieważ tyczy się kilku koncertów, które łączy pewien wspólny
mianownik, a jest nim udział gości. Coś, co może wydawać się dosyć
typowe dla wielu zespołów, dla Porcupine Tree było jednak
rzadkością. W ciągu prawie dwóch dekad na scenie, Jeżodrzewie
wystąpili razem z innym muzykiem jedynie 3 razy. Pierwszy był Theo
Travis i co istotne, był to jedyny instrumentalista, który zagrał
razem z Porcupine Tree podczas ich koncertu. Wydarzenie to miało
miejsce w Londynie, w Union Chapel 14.11.1997 r.
Travis zagrał
wtedy na flecie i saksofonie podczas Moonloopa i Ambulance Chasing. Kolejną osobą był
Aviv Geffen, który podczas 3 izraelskich koncertów PT w 2000 r.
śpiewał razem z zespołem Russia On Ice oraz Feel So Low. Trzecim,
ostatnim jak dotąd, szczęśliwcem jest Mikael Akerfeldt, który na
koncercie w Seatlle 3.08.2003 r. nie tylko wystąpił razem z PT
podczas swojego ulubionego ich utworu A Smart Kid, ale zaśpiewał go
w całości zamiast Stevena Wilsona. To były wyjątkowe koncerty,
ale umieszczanie ich na liście osobno byłoby już lekką przesadą
zatem pojawiły się zbiorczo na honorowym szóstym miejscu. Natomiast jeśli
chodzi o resztę:
5. Koncerty specjalne – Nowy Jork,
Radio City Music Hall, 24.09.2010 r. i Londyn, Royal Albert Hall,
14.10.2010 r.
Tak, koncerty były dwa, ale były niemal
identyczne w swojej formie, więc policzę je jako jeden. Występy
promowane jako „specjalne”, były w istocie czymś, czego do tej
pory PT się nie podjęli. Setlista została przygotowana
specjalnie z myślą o tych koncertach i miały one trwać po 3
godziny.
Aby były jeszcze bardziej specjalne, odbyły się w
dwóch prestiżowych salach – Radio City Music Hall w Nowym Jorku
oraz Royal Albert Hall w Londynie. Setlistę skonstruowano tak, aby
dzieliła się na 3 części – pierwsza pół-akustyczna (zespół
udawał niejako własny support), druga właściwa oraz trzecia,
która była oddzielona od reszty obligatoryjną przerwą na siusiu.
Repertuar był bardzo przekrojowy i tylko dwie płyty (On The Sunday
Of Life i Lightbulb Sun) nie miały żadnych przedstawicieli. Z
początku Porcupine Tree chcieli wykonać na tych koncertach „The
Incident” w całości, ale zrezygnowano z tego pomysłu. Oba
wydarzenia przeszły do historii jako najbardziej spektakularne i
najdłuższe koncerty Jeżodrzewia. Do tego ostatnie na długie
lata.
4. Pierwszy koncert z Gavinem i Wesem –
Boston, Middle East, 22.07.2002 r.
To był nie tylko
pierwszy koncert z nowym członkiem zespołu Gavinem Harrisonem (i
bez Chrisa Maitlanda) oraz pierwszym w historii koncertowym drugim
gitarzystą Johnem Wesleyem, ale też pierwszy koncert In Absentia
Tour i pierwszy koncert pod skrzydłami majorowej wytwórni. To, że
zespół zaczynał tę trasę w USA, a nie jak zwykle w Europie, też
miało znaczenie.
Niestety koncert charakteryzuje się paroma
wpadkami technicznymi, zwłaszcza podczas drugiego utworu
– Waiting – gdzie Wilson ma problemy z gitarą i nie może
wystartować. Występ odbył się w klubie Middle East w
Bostonie, lokalu tak mikroskopijnym, że Porcupine Tree ledwo
zmieścili się ze swoim sprzętem na scenie. Z bardziej
optymistycznych rzeczy, zadebiutowała wtedy większość utworów z
płyty In Absentia (o dziwo zabrakło Blackest Eyes, które pojawiło
się dopiero na kolejnym koncercie) oraz Buying New Soul. Na
papierze ten koncert nie wyróżnia się aż tak na tle całej
trasy, ale jeśli zna się kontekst, to nawet słuchając bootlegu
można odczuć, że na scenie powietrze stało z nerwów. Oprócz
pierwszego koncertu Porcupine Tree w 1993 r., nie było innego
takiego „pierwszego” występu w dziejach zespołu.
3.
Koncert na koniec Millenium – Londyn, The Scala, 8.11.1999
r.
Ostatni koncert na trasie Stupid Dream. Był to
specjalny występ , który odbył się w Londynie i z racji tego, że
był to ostatni występ Porcupine Tree w XX w., to zespół
postanowił zagrać dłużej niż zwykle (na tyle, że zrobił sobie
nawet w połowie przerwę) i dorzucić do setlisty kilka rzadziej
granych utworów (jak Fadeaway i Stranger By The Minute). W jego
trakcie nie wydarzyło się zbyt wiele, ale i tak był to wyjątkowy
wieczór zarówno dla fanów, jak i zespołu.
2. Koncert
od tyłu do przodu – Zaandam, De Kade, 13.07.2001 r.
Zdecydowanie
najciekawszy koncert Porcupine Tree pod względem formy
konstrukcji. Z jakiegoś powodu, zespół zdecydował się
zagrać regularną setlistę tej części trasy, ale od tyłu! Wilson
wszedł na scenę i powitał publiczność słowami „Thank you for
coming, goodnight!”, po czym rozpoczęli kończący zazwyczaj
koncerty Radioactive Toy (był to chyba jedyny przypadek, aby ten
kawałek otworzył koncert PT). Po zakończeniu tego utworu, SW
rzucił „Thank you, goodnight!” i zespół zszedł ze sceny! Po
chwili wrócił na prawdopodobnie najdłuższy bis w historii ;)
Stefan dalej ciągnął zabawę mówiąc „You’ve been a wonderful
audience” i począwszy od Signify, konsekwentnie grają zwyczajową
setlistę od tyłu. Po Hatesong, Wilson wyjaśnia publiczności co
się dzieje. Zabawnie wypadają Slave Called Shiver i Even Less,
które zazwyczaj są ze sobą połączone. Samo Even Less zakończyło
cały koncert i był to jedyny raz kiedy ten utwór pojawił się w
takiej roli. Dlaczego tak zagrali? Tego nie wiadomo do dziś, ale
podejrzewam, że Porcupine Tree zrobili sobie po prostu jaja, a
jednocześnie zawalczyli z setlistową nudą. Oprócz tego,
zgromadzona publiczność mogła też usłyszeć rzadziej grane utwory
– Stop Swimming i Feel So Low.
1. Koncert bez Richarda
Barbieri – Coventry, Tic-Toc, 11.12.1993 r.
Ironią
jest to, że o koncercie, który zajmuje pierwsze miejsce na tej
liście można tak niewiele napisać. Nie mam bootlegu z tego
występu, ani żadnych informacji poza tą jedną (pochodzącą z
oficjalnej strony PT), że takie wydarzenie naprawdę miało miejsce.
Dlaczego tak wysoko? Bo to jedyny taki przypadek w historii zespołu,
aby zagrał on koncert bez jednego z członków zespołu. Wprawdzie
na trasie The Incident w 2009 r. niewiele brakowało, a mielibyśmy
powtórkę z rozrywki (napisze o tym w suplemencie do tekstu na temat
trasy 2009 – 2010, który powstaje), ale ostatecznie tak się nie
stało i rodzynek z 1993 r. nadal pozostaje rodzynkiem. Nadal nie
wiadomo jaki był powód nieobecności Ryśka na koncercie w Coventry
w 1993 r. poza lakonicznym zdaniem, że był on wtedy nieosiągalny.
Pikanterii nadaje też fakt, że wykonano wtedy po raz pierwszy
Voyage 34 (Phase II), utwór który zespół zagrał 3 razy w swojej
historii (w 1993, 1994 i 1997 r.).
Może kiedyś dowiemy się
czemu Barbieri nie pojawił się wtedy na koncercie swojego zespołu.
Póki co pozostaje to tajemnicą, a sam występ numerem jeden tej
listy!
Są
w repertuarze koncertowym Porcupine Tree takie utwory jak Trains,
Blackest Eyes, Lazarus, itd., kawałki, których prawdopodobieństwo
obecności w secie wynosiło czasem więcej 100%. Po drugiej stronie
długiej listy znajdują się wyjątki, które z różnych powodów
pojawiały się w setach rzadko, lub na krótko. Czasami zdarzało
się, że nawet popularniejsze utwory ogrywano w unikalnych
wersjach. Pomyślałem, że zrobię zestawienie top10
najrzadszych koncertowych wykonań kompozycji Porcupine Tree. Brałem
pod uwagę różne czynniki, począwszy od ilości wykonań, po
dostępność nagrań, a na wyjątkowości konkretnych odegrań
kończąc.
Skupiam się tym razem tylko na PT żeby nie robić
śmietnika wrzucając do wora wszystkie koncerty z udziałem Wilsona,
ale być może zrobię kiedyś takie zestawienia dla innych zespołów,
w których grał.
Zacznę od utworów, które się w moim topie
nie zmieściły, ale o których należy wspomnieć. Są to między
innymi Small Fish i Black Dahlia (oba wykonane tylko dwukrotnie na
specjalnych koncertach w Nowym Jorku i Londynie w 2010 roku), This Is
No Rehearsal (grany tylko w drugiej połowie 1997 i na mikro trasie w
1998), czy też The Nostalgia Factory i Linton Samuel Dawson (grane
tylko raz w 1993, oraz na trasach w 1996 roku, ten pierwszy jeszcze
raz w 1997). Kawałki, te nie wylądowały na głównej liście
przede wszystkim z uwagi na to, że bootlegi z tymi wykonaniami są
bardzo łatwo dostępne (może z wyjątkiem rzekomych wykonań z 1993
roku). Jest jeszcze pojedyncze wykonanie Thank U Alanis Morissette, które SW zagrał ze względu na awarię sprzętu, ale
postanowiłem nie uwzględniać coverów.
Postanowiłem też nie
uwzględniać dwóch rzadkich wykonań Shesmovedon z Tour of A
Blank Planet, ponieważ są one unikatowe jedynie w kontekście tej
jednej trasy. Odegrane wtedy wersje nie różniły się wiele od tego
co zespół prezentował wcześniej na czterech trasach z rzędu.
Ciekawa sprawa jest natomiast z Always Never, które niby grane było
często w latach 93-97, a tak naprawdę wcale nie. Pełną wersję
zespół grał jedynie między 1993, a kilkoma pierwszymi koncertami
w 1995 roku (jakieś kilkanaście wykonań w tym okresie). Kolejne
kilkadziesiąt zawierało tylko drugą połowę utworu, dolepioną do
The Moon Touches Your Shoulder. Always Never znajduje się tuż za
listą, na miejscu 11. Które utwory dostały się zatem do mojego
top10?
10. Glass Arm Shattering (wykonania z Deadwing Tour
2005)
Zakładam, że wiele osób zdziwi się obecnością
Glass Arm Shattering, ale utwór ten wcale nie był stałym punktem
programu podczas Deadwing Tour. Wręcz przeciwnie.
O ile wraz ze
startem trasy, kawałek był grany niemal co noc, to wytrzymał w
secie raptem 8 koncertów i na zawsze pożegnał się ze sceną. Co
się stało? Można gdybać, ale najprawdopodobniej utwór zwyczajnie się nie sprawdził na koncertach. Wprawdzie słuchając wersji
na żywo trudno mi się do czegoś przyczepić, ale należy pamiętać,
że inaczej to wygląda z perspektywy publiczności, a inaczej z
perspektywy zespołu. W tym wypadku, Glass Arm Shattering dostał
bilet na ławkę rezerwowych, co oczywiście
nie wyklucza, że kiedyś jeszcze się nam objawi. Dostępność tych
wykonań jest umiarkowana, jakość bootlegów raczej słabsza, a
oficjalna wersja nigdy nie została wydana.
9.
Feel So Low (z Avivem Geffenem)
Wersję nagraną (a
później wykonywaną na koncertach) z Blackfield dobrze znamy, ale
tu mówimy o Porcupine Tree. Feel So Low nie był utworem często
granym na koncertach. W zasadzie zespół nie grał go w ogóle do
czasu koncertów w Izraelu (w 2000) gdzie wystąpili na zaproszenie
Aviva Geffena. To prawdopodobnie on namówił Wilsona żeby to
zagrali (to był jego ulubiony utwór), a na dodatek wystąpił razem
z zespołem podczas tych pierwszych wykonań. Istnieje dobrej jakości
bootleg z transmisji radiowej z koncertu w Tel Avivie, zatem (mimo,
że nieoficjalnie) można tę unikalną wersję usłyszeć w miarę
porządnie. Potem Porcupine Tree zagrali kawałek parę razy na
Lightbulb Sun Tour i co najmniej kilkanaście podczas trasy In
Absentia Tour w 2003. Od tamtej pory cisza.
8.
Fadeaway
Fadeaway było stałym punktem programu na
trasach w 2003 i 2005 roku. Rzecz w tym, że wokal w tym utworze
został powierzony w tym czasie Wesowi i trudno nie oprzeć się
wrażeniu, że słuchamy coveru. Taka wersja jest szeroko dostępna
(głównie na XM II), ale przecież zespół grał Fadeaway
wcześniej. I te wykonania można policzyć na palcach jednej
ręki.
Podobno utwór został wykonany raz w 1993 na
debiutanckim koncercie PT. Nie wiem jak to zabrzmiało bo nie
słyszałem żadnego bootlegu z tego występu (chociaż dwa lata
temu, Wilson udostępnił z niego Voyage 34 i Burning Sky więc może
doczekamy się i reszty). Następne wykonania pojawiły się dopiero
w 1999 roku kiedy zespół zagrał nieco improwizowaną wersję (na
gitarę i keyboard) przy dwóch (co najmniej) okazjach (np. w
Londynie, z okazji ostatniego koncertu PT w XX wieku). Ostatni raz
Fadeaway z Wilsonem na wokalu odegrano na koncertach w Polsce w 2001
roku i to na życzenie organizatora - Piotra Kosińskiego. Gdyby nie
poprosił o to Wilsona, to zapewne nic by z tego nie wyszło. Z
jakiegoś powodu zespół zdecydował się wskrzesić pełną wersję
jako stały punkt programu na części trasy In Absentia w 2003 i w
2005 roku na Deadwing Tour kiedy grali muzycznie jeszcze wierniejszą
oryginałowi wersję (głównie z uwagi na re-edycje/re-recording Up
The Downstair). W ten sposób pociągnęli kilkadziesiąt wykonań,
ale tak jak pisałem wcześniej, wszystkie śpiewał Wes. Nie czepiam
się jego interpretacji, ale stwierdzam fakt, że utwór ten w
wykonaniu Wilsona został zagrany raptem kilka razy przez całe lata
90-te. Żadne z tych wykonań nie zostało oficjalnie wydane (bo
zarejestrowane tak), ale istnieją bootlegi i to całkiem niezłej
jakości.
7. Moonloop (wykonanie z Union Chapel w
Londynie, 1997)
Moonloop był wykonywany regularnie
między 1994, a 1998 rokiem. Wtedy był to tak stały punkt programu,
jak w późniejszych latach Trains. Pod koniec 1997 roku, Porcupine
Tree zaczęli powoli odsuwać go od setu czyniąc różnego rodzaju
miksy z innymi utworami (np. Ambulance Chasing + sama koda Moonloop,
albo część improwizowana przechodząca płynnie w Signify). Jedno
z takich niezwykłych wykonań (w londyńskim Union Chapel w 1997
roku) zbiegło się z faktem, że na tym konkretnym koncercie
wystąpił gość specjalny, między innymi właśnie w Moonloopie.
Gościem był Theo Travis, który wykonał z PT dwa utwory (ten drugi
zasiadł na miejscu wyżej). Uzbrojony we flet i saksofon Travis
sprawił, że tamta wersja Moonloopa jest absolutnie unikatowa.
Gościnne występy innych muzyków na koncertach Porcupine Tree to
bardzo rzadka rzecz i mam na myśli całe 20 lat koncertowania tego
zespołu. Theo świetnie wpasował się w improwizowaną partię
Moonloopa i sprawił, że zabrzmiała ona naprawdę spontanicznie. Na
szczęście ktoś to niezwykłe wydarzenie nagrał. Jakość jest
niestety słaba, ale nie śmiem marudzić.
6. Ambulance
Chasing (wykonanie z Union Chapel w Londynie, 1997)
Ambulance
Chasing wylądował wyżej od wspomnianego przed chwilą Moonloopa
głównie ze względu na to, że utwór ten w jakiejkolwiek wersji
był grany przez krótki okres czasu (na raptem 20-stu koncertach). W
tym wypadku, Theo Travis zagrał również w ostatecznej wersji
studyjnej (która pojawiła się w końcu na Recordings, ale na
tamtym etapie była mocnym kandydatem na utwór albumowy, a nawet
tytułowy nowej płyty) co dodaje smaczku temu jednemu wykonaniu z nim w składzie.
Muzyk dużo tu improwizuje (zarówno na flecie jak i na saksofonie)
co działa również na resztę zespołu, która pozwala sobie
zaszaleć. Podobnie jak w przypadku Moonloopa z tego koncertu,
powstała wersja wyjątkowa. Uwieczniono ją na średniej jakości
bootlegu.
5. Stars Die
Możecie się dziwić
co Stars Die robi tak wysoko, ale zaraz wytłumaczę dlaczego tak
jest. Czasami nagrywając lub wykonując utwór chwyta się pewne
momentum, które jest później bardzo trudne lub niemożliwe do
odtworzenia. Stars Die jest tego dobrym przykładem. Przez wiele lat
Porcupine Tree nie podjęli się wykonania tego utworu w pełnej
wersji. Z różnych powodów. W koncertowym składzie był tylko
jeden gitarzysta (w studyjnym nagraniu są 3 gitary, czasami grające
naraz), nie mówiąc nawet o partiach granych na flecie. Ponadto
Wilson uparcie twierdził, że nie jest w stanie zaśpiewać tego na
żywo ponieważ utwór charakteryzuje się eterycznym, niemal
szeptanym wokalem na tle pełnego zestawu instrumentów. Coś takiego
bardzo trudno jest odtworzyć poza studiem. Ze Stars Die nie dało
się iść na kompromis taki jak z The Moon Touches Your Shoulder czy
Waiting. Przynajmniej nie w tamtym czasie. Kiedy w końcu udało się
opracować satysfakcjonującą wersję koncertową graną przez cały
zespół, był już rok 2008. I mimo że te wykonania są wspaniałe
(wersja z Octane Twisted to prawdziwy pokaz geniuszu nowej
aranżacji), to jednak Wilsonowi głos się zmienił, skład zespołu
się zmienił, minęło sporo czasu, itd.
Do czego zmierzam?
Steven pokusił się kilka razy o akustyczne wykonanie Stars Die w
czasach kiedy wspomniane momentum jeszcze się nad nim unosiło. Było
ich kilka na krzyż, a jedno z nich SW odegrał na antenie Radia Rock
w Rzymie w 1995, w towarzystwie Chrisa Maitlanda. Jest to zatem
jedyne (bądź jedno z niewielu) wykonanie z Chrisem robiącym chórki
i grającym na bębenku. I chyba najbliższe duchowo względem
studyjnego oryginału. Całe szczęście, że transmisję ktoś
nagrał i dzięki temu dostępne jest niezłej jakości uwiecznienie
tej wersji w audio.
4. Stranger By The Minute
Stranger
By The Minute przechodził dwie fazy obecności w repertuarze
koncertowym Porcupine Tree. Najbardziej popularne wykonania pochodzą
z dwóch koncertów specjalnych w 2010 roku, kiedy zespół
zaprezentował pół-akustyczną, ale pełnozespołową wersję. To
jednak nie był debiut tego kawałka. Kilka razy w 1999 roku, Steven
Wilson zdecydował się zagrać ten utwór akustycznie (sam z gitarą)
podczas koncertów PT. Tak się złożyło, że Stranger By The
Minute wyszło akurat na singlu i, co Stefan podkreślał, było to
dosyć dziwne z ich strony żeby nie grać kawałka wybranego do
promocji. Zespół miał ewidentnie problem z ogarnięciem dobrej
koncertowej aranżacji (podobnie jak w przypadku Stars Die) więc
Wilson musiał zagrać sam. I zagrał. Przynajmniej na czterech
koncertach w 1999 roku i te wykonania są uwiecznione na bootlegach
(niezłej jakości). Co ciekawsze, na pewno istnieje oficjalne
nagranie takiej wersji ponieważ jeden z koncertów, na których SBTM
się pojawiło został na 100% zarejestrowany. Koncertowa wersja
Tinto Brass z singla Pure Narcotic pochodzi właśnie z tego występu (z
Southampton, 24.04.1999). Może kiedyś się doczekamy wydania
całości.
3. Every Home Is Wired
Jedyny
piosenkowy utwór z Signify, z którym Porcupine Tree tak się
ociągali i ostatecznie nigdy w pełni nie zagrali. Pomijając fakt,
że druga część wersji studyjnej, to dolepiona improwizacja z
kosmosu, nawet akustyczne wykonania okazały się rzadkością. Tak
naprawdę mówimy tutaj o dwóch koncertowych prezentacjach na dwóch
(z trzech) koncertach w Rzymie w marcu 1997 kiedy zespół nagrywał
materiał na Coma Divine. Muzycznie trudno tutaj o obfity opis, SW
gra to sam na gitarze akustycznej, a Chris Maitland robi chórki. I
tyle. Całe dwa wykonania w historii koncertów Porcupine Tree. Ja
posiadam jedno z koncertu z 26-tego marca i jest ono przycięte, a
jego brzmienie łagodnie mówiąc nie zachwyca. Oprócz tego jest
nagranie z próby przed koncertem i o dziwo jest doskonałej jakości
(ale nie mogę tego policzyć jako publiczne wykonanie
koncertowe).
2. Cryogenics
Długo się
zastanawiałem nad obsadzeniem dwóch pierwszych miejsc, ale
ostatecznie Cryogenics wylądowało na drugi miejscu, głównie ze
względu na to, że wykonań było więcej niż Voyage 34 (Phase II),
a dostępność i kompletność nagrań jest zadziwiająco duża. O
kompozycji tej pisałem już bardzo dużo w cz.3 tekstu o Signify
Tour i w tekście o The Sky Moves Sideways Tour, ale w skrócie –
jest to nieco bardziej uporządkowana wersja improwizacji Mesmer III
z Metanoi, zawierająca pewne nowe elementy. Istnieją dwie formy
Cryogenics. Pierwsza, tak zwana długa, została zaprezentowana raz w
1995 roku w Northampton 11.10.1995 roku.
Zawierała nawet bardzo
krótki, instrumentalny cytat z utworu Wake As Gun. Całość trwała
ok. 5 minut. Druga wersja – krótka – została przygotowana z
myślą o koncertach we Włoszech w pierwszej połowie 1997 roku i
miała uświetnić koncerty rejestrowane na potrzeby wydania Coma
Divine (dla którego Cryogenics miało być ekskluziwem). Porcupine
Tree wykonali kawałek na wszystkich włoskich koncertach. Usunięto
wstawkę z Wake As Gun i kilka innych elementów, a całość
przechodziła niemal płynnie w Dark Matter. Ostatecznie SW uznał,
że średnio im to wyszło i na Coma Divine nic się nie pojawiło.
Co takiego jest w tym utworze, że znalazł się tak wysoko na
liście? A to, że jest to jedyny przypadek kiedy Porcupine Tree
wykonywali na koncertach utwór, który nigdy nie doczekał się
wersji studyjnej (powiedzmy, że nie liczymy Mesmer III bo to mimo
wszystko daleki krewny). Wbrew temu co uważa Stefan, Cryogenics to
nie było takie barachło, zwłaszcza w pełnej wersji z 1995 roku. I
może nie był to też najlepszy utwór napisany w tamtym czasie, ale
z pewnością wart jest poznania. Na szczęście wykonanie z 1995
roku oraz większość (o ile nie wszystkie) z 1997 zostały
zarejestrowane i są (mniej lub bardziej) dostępne w internecie.
Wprawdzie jakość nie zrywa papy z dachu, ale podobnie jak w
przypadku koncertu z Union Chapel, nie ma co się pastwić bo mogło
nie być nic.
1. Voyage 34 (Phase II)
Król
królów, mój oficjalny nr 1 jeśli chodzi o koncertowe rarytasy
Porcupine Tree. I to w pełni zasłużony tytuł. Samo to, że przez
lata uznawałem jego istnienie za żart, już o czymś mówi.
Pierwsza faza Voyage 34 była stałym punktem programu w latach
1993 – 2001, ale druga pojawiła się w secie tylko trzy razy w
ogóle. Długo nie byłem w stanie zweryfikować tego, czy tak
rzeczywiście było, czy to się w ogóle wydarzyło. Niby była wzmianka na
oficjalnej stronie PT, ale można tam znaleźć wiele błędów,
literówek, a nawet dwa różne koncerty z taką samą datą. Brałem
to „źródło” z pewną dozą rezerwy, ale jednak brałem.
Kwestia rozwiązała się parę lat temu kiedy wpadły mi w ręce
odpowiednie bootlegi (oraz informacje). Voyage 34 (Phase II)
miało swój debiut na koncercie, który zdobyłby prawdopodobnie
pierwsze miejsce w kategorii „najbardziej enigmatyczny koncert
Porcupine Tree” (możliwe, że taka lista powstanie). Występ ten
odbył się w klubie Tic-Toc w Coventry, 11-tego grudnia 1993 roku.
Był to jedyny koncert, który PT zagrali w niepełnym składzie (i
jedyny koncert zagrany jako trio). Zabrakło Richarda Barbieri, który
tego dnia był „niedostępny”. Trudno mi sobie wyobrazić jak to
wyglądało (a raczej brzmiało) i dlaczego akurat ten dzień wybrali
sobie na premierę drugiej fazy V34? Niestety na takie pytania trudno
odpowiedzieć jeżeli brakuje nie tylko materiału audio/video, ale
zwykłej relacji fana z tamtego dnia. Jedynie sucha informacja na
stronie PT o nieobecności Ryśka, świadczy o tym, że był to
koncert inny niż wszystkie. Bootlegu nie tylko nie posiadam, nie
słyszałem/czytałem nigdy o istnieniu takowego. SW na pewno ma
nagranie z konsolety w swoim zbiorze, ale czy z punktu widzenia
zespołu jest to koncert, którego rejestracja powinna opuścić
archiwum? Wątpię.
Na ponowne odegranie fazy drugiej nie
trzeba było długo czekać, natomiast trzeba było być Holendrem,
który akurat 7-mego stycznia 1994 r. zdecydował się być w klubie
De Pul w mieście Uden.
Porcupine Tree odegrali wtedy obie fazy
Voyage 34 obok siebie i istnieje z tego wydarzenia bootleg. Niestety
słabej jakości, a co najważniejsze, urywa się po kilku minutach
od wejścia drugiej fazy. Prawdopodobnie nagrywającemu skończyła
się kaseta. Wiemy jednak mniej więcej jak zespół ogarniał wtedy
temat tej kompozycji na żywo, a przede wszystkim to, że naprawdę
to grali.
Ostatni raz jak dotąd miał miejsce podczas jednego
ze słynnych koncertów w Rzymie, kiedy nagrywano Coma Divine.
26-tego marca 1997 roku, w klubie Frontiera, publiczność usłyszała
fazę II na zakończenie drugiego z trzech występów, które się w
tym czasie odbyły. Nagranie z publiczności istnieje, ale jest
jeszcze gorszej jakości niż to z 1994 roku i urywa się jeszcze szybciej
(ale cały bootleg jest mocno poszatkowany).
Tym samym wygląda
to jak badanie archeologiczne. Dostajemy jakieś strzępy informacji,
pewne namacalne (w tym wypadku słyszalne) dowody na istnienie tego i
owego, ale reszty musimy domyślać się z kontekstu, bądź z
kosmosu.
Warto
jednak pamiętać, że te koncerty były profesjonalnie nagrywane
(nie tylko na pamiątkę, jak większość pozostałych) i takie
wielościeżkowe nagranie Voyage 34 (Phase II) istnieje i czeka na
wydanie. Już wtedy, w 1997 roku, Steven Wilson zasugerował, że
kiedyś mogą to wydać. Podejrzewam, że w końcu się tego
doczekamy, w ten lub inny sposób.
To by było na tyle
jeśli chodzi o top10 najrzadszych koncertowych wykonań kompozycji
Porcupine Tree. Mam nadzieję, że pewnym osobom nie odebrałem
przyjemności odkrywania tych skarbów samemu, ale podejrzewam, że
większość z Was z ulgą przyjęła do wiadomości, że nie będzie
musiała przeszukiwać całego internetu w poszukiwaniu materiału
audio. Zebranie tych utworów zajęło mi całe lata, ale dzięki
temu mogę teraz podzielić się tym wszystkim z innymi. Do
następnego tekstu!